„Czemu mnie unikasz?!"

147 10 3
                                    

Lucy weszła na oddział ratunkowy. Podeszła do rejestracji. Gdy się przedstawiła i powiedziała do kogo przyszła, kobieta wpuściła ją bardzo chętnie. Wodziła wzrokiem za jedną osobą. Gdy w końcu zobaczyła tą rudą czuprynę podeszła pewnie i przywitała się:
-Cześć Will!
-Lucy, hej! Dawno cię tu nie było, ale widzę, że drogę zapamiętałaś.-zaśmiał się lekarz.
-Śmiej się, śmiej.-zadrwiła.-Przyszłam pogadać. Masz czas?-zapytała poważniej.
-Jasne! Chodź do lekarskiego.-odpowiedział uśmiechnięty i poszli w stronę pokoju dla lekarzy.

-Tak, więc co cię do mnie sprowadza?-zapytał Will, gdy usiedli na kanapie.
-Czy Jay u ciebie nocuje?-Lucy zapytała niepewnie.
-Ostatnio często mu się to zdarza, ale nie chce mi powiedzieć o co chodzi. Może ty coś wiesz?-odpowiedział zmartwiony.
-Unika mnie jak tylko może. Rano wychodzi do pracy, a gdy wraca to ja już śpię, bo jest późno w nocy. Albo też w ogóle nie wraca na noc.-Lucy mogła jedynie wzruszyć ramionami.-I tutaj przychodzę do ciebie z prośbą.-spojrzała na lekarza.
-Coś nie tak? Pomogę jak będę mógł.-powiedział ożywiony rudowłosy.
-Musisz zdobyć jego DNA do badań.-powiedziała szybko, a Will zdębiał.-Najlepiej krew, ale jak uda ci się coś innego będę wdzięczna.-dodała.
-Słucham?! Dlaczego ja? Po co?!-Halstead nie wiedział co o tym myśleć.
-Dlaczego ty?! Bo ze mną już nie rozmawia! Zbywa mnie jak tylko może! A po co?! Bo muszę mu udowodnić, że to jego dziecko!-dziewczynie puściły już nerwy.
-Jak to? Jay może być ojcem...?-Will nie dowierzał słowom Lucy.
-Will, pomożesz mi czy nie?! Nie chce mi się tłumaczyć wszystkiego. Potrzebuję odpowiedzi, jeśli nie to sobie poradzę. Chcę tylko, żebyś zdobył coś co wykaże zgodność pomiędzy twoim bratem a dzieckiem. Nic więcej.-wytłumaczyła spokojnie.
-Pomogę ci, ale tylko dlatego, że cię lubię i chcę dokopać bratu. Jak tylko coś zdobędę, zadzwonię.-uprzedził ją.
-Dziękuję. Bardzo mi pomagasz.-uśmiechnęła się lekko.-Nie przeszkadzam już. Pa Will!-lekarz odpowiedział skinieniem głowy, a Lucy wyszła ze szpitala.

***
Właśnie była blisko domu, gdy rozdzwonił się jej telefon. Przystanęła i sięgnęła po telefon. Gdy zobaczyła nazwisko na wyświetlaczu, o mało co nie upadła na beton. Co miał jej tak ważnego do powiedzenia?
-Dzień dobry, komendancie.-zaczęła miło Lucy.
-Witam, dobrze, że mnie poznajesz, bo mam do ciebie prośbę. Dosyć dużą.-zaczął Boden.
-Słucham. Co się stało?-zmartwiła się dziewczyna, miała złe przeczucia.
-Jesteś nam potrzebna w remizie.-odpowiedział dosyć szybko szef.-Jedna z ratowniczek się rozchorowała, a Brett nie może jeździć sama. Nie mamy nikogo oprócz ciebie.-wytłumaczył spokojnie.
-Zaraz będę u pana. Jestem blisko remizy.-powiedziała i rozłączyła się.
Była blisko remizy, więc zmierzała w stronę pracy. Gdy doszła do celu, zatrzymała się na chwilę. Wszystkie wspomnienia z Mattem uderzyły w nią. Stała właśnie przed remizą pierwszy raz odkąd Matta już z nimi nie ma. Ten jego wzrok w ostatnich chwilach życia, jego ostatnie słowa, a potem tylko głucha cisza... Teraz właśnie ten wzrok miała przed oczami, ten, który mówi: „Uratuj mnie." Ale ona nie mogła już nic zrobić. Było za późno. Po poliku spłynęła jej pojedyncza łza. Wytarła ją i weszła do środka remizy. O dziwo było tutaj bardzo cicho i pusto. Gdy zawsze wszyscy biegali i rozmawiali, tak teraz to miejsce umarło. Dla Lucy to jest nawet lepiej. Nie będzie musiała odpowiadać na wszystkie pytania. Szła korytarzem, aż doszła do gabinetu szefa. Zapukała i weszła, jak za dawnych czasów. W środku był komendant Boden. Przywitał ją uśmiechem i poprosił, żeby usiadła.
-Dziękuję, postoję.-odpowiedziała grzecznie.
-Lucy, wiem, że nadal jest to ciężkie dla ciebie, ale nie mam kogo prosić. Jesteś nam potrzebna jak nigdy dotąd.-wytłumaczył.-Możesz dziś jeździć z Sylvie w karetce?
-Bardzo chętnie.-uśmiechnęła się szeroko dziewczyna.-Tylko czy mogłabym dostać ubranie?
-Proszę bardzo.-szef wręczył jej mundur złożony w kostkę.-Mam jeszcze jedno pytanie, a raczej propozycję. Nie chciałabyś pracować na pół zmiany w karetce? Rano byś przychodziła, a po południu wracała do domu.-uśmiechnął się.
-Jeśli jest taka możliwość to chętnie. Mam już dosyć pracy w Med.-zaśmiała się Lucy.
-Zatem witaj na pokładzie.-uścisnął jej rękę.-I gratulacje. Będziesz świetną mamą.
-Skąd szef wie?-Lucy była zdziwiona.
-Mam swoje sposoby. Wiem wszystko o moich pracownikach.-zaśmiał się.
-Nie chcę, żeby ktoś jeszcze się dowiedział. Sama im powiem.-uprzedziła go dziewczyna.
-Tylko ja wiem, jak narazie.-odpowiedział, a Lucy podziękowała i poszła do świetlicy.
Gdy stała w drzwiach pomieszczenia nagle wszyscy wyskoczyli zadowoleni. Lucy podskoczyła z przerażenia, ale potem śmiała się razem z nimi. Strażacy byli przeszczęśliwi, że dziewczyna wróciła do nich. Bardzo za nią tęsknili, a ona za nimi, ale nareszcie jest wśród nich. Wśród swojej rodziny. Zaczęli się witać, przytulać i opowiadać. Lucy dużo ominęło przez ten prawie rok.
-Jak tam u ciebie?-zapytał Kelly, gdy już wszystko ucichło.
-Nie tak źle. Jakoś leci. A u was?-odpowiedziała dziewczyna.
-Stella jest nowym kapitanem 81. W domu też się rządzi.-zaśmiał się strażak.-Witaj z powrotem.-przytulił ją kuzyn.
-Dzięki. Tęskniłam za tym miejscem.-przyznała ratowniczka.

„Wóz 81, zastęp 3, wóz gaśniczy 51, karetka 61, 1030 West 14th Street. Pożar budynku, zachować szczególną ostrożność."

-To co? Jedziemy!-krzyknęła Kidd do Lucy.
-Tego mi brakowało!-odpowiedziała dziewczyna i wszyscy ruszyli do wozów.
Tak, tej adrenaliny jej brakowało. Ten alarm to coś pięknego, to muzyka dla jej uszu.

***
Ubrała na siebie swoje ubranie, a potem wyszła z remizy. Ten dzień był najlepszy. Każdy w tej remizie pamięta o Mattcie. Nikt nie jest złośliwy, a wręcz przeciwnie. Jakoś bardzo nie rozmawiają o tym zdarzeniu.
Weszła do mieszkania padnięta. W salonie zastała Jaya. Siedział na kanapie i czekał aż Lucy wróci do domu. Na początku dziewczyna się ucieszyła na jego widok, ale później gdy zobaczyła jak na nią patrzy, spuściła głowę i usiadła obok niego.
-Gdzie ty byłaś?!-zaczął Jay z pretensjami.
-Ciebie też miło widzieć kochanie.-zaczęła.-W pracy. A raczej w remizie, wróciłam i będę jeździć w karetce. Dobrze płacą, a i tak jeżdżę tylko pół zmiany.-wytłumaczyła łagodnie Lucy.
-Nie możesz się tak męczyć. Jesteś w ciąży!-Halstead zaczął krzyczeć.
-Ciąża to nie choroba. Nic mi nie będzie w karetce, zrozum. Nie wbiegam do płonących budynków, tylko ratuję życie innym w bezpiecznym miejscu!-dziewczyna lekko się zirytowała tonem detektywa.
-Musisz odpoczywać, a nie szwendać się po pracy! Lucy...-nie dokończył, bo ona natychmiast mu przerwała.
-Nie będę siedzieć, gdy mam co robić! A ty nagle taki życzliwy i się martwisz?! Unikasz mnie całymi dniami, wracasz do domu gdy ja już śpię albo śpisz u brata, żeby tylko mnie nie widzieć! Co ja ci takiego zrobiłam?! Czemu mnie unikasz?!-Lucy zaczęła krzyczeć.-Jeśli znajdziesz odpowiedzi na te pytania to napisz.-rzuciła przy wejściu.
Zdenerwowana wyszła z mieszkania trzaskając drzwiami.

_________________
Cześć Misiaki! Jak myślicie, czy Lucy i Jay będą jeszcze razem? Uda im się pogodzić? Koniecznie piszcie swoje teorie i czy w ogóle Wam się podoba! Zapraszam również do zostawiania gwiazdek! Buzii😘❤️

Świeży start || One ChicagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz