Rozdział XIII | W śnie ból nie jest prawdziwy i odchodzi daleko

1.9K 153 32
                                    

Blond czupryna powiewała na wietrze, gdy chłopak przeskakiwał przez płotek spiesząc się do rezydencji. Był wczesny poranek, słońce dopiero wychylało się na horyzoncie. Prawie potykał się o własne nogi pędząc przed siebie i machając do niektórych, którzy rano wstawali, by kontynuować przygotowania do zimy. Była coraz bliżej, a wilki szeptały, że być może uderzy już dzisiaj.

Właśnie dlatego tak się spieszył, bo musiał przekazać informacje, które uzyskał. I spotkać się właśnie z nim.

Prześlizgnął się pomiędzy strażnikami, którzy byli zbyt zajęci plotkowaniem między sobą, potem wspiął się na niski murek, a z niego wskoczył na balkon. Zapukał cztery razy w szybę. Oparł się o balustradę i czekał, aż drzwiczki się otworzą.

Nie czekał długo, ale nie otworzono mu od razu. Słyszał jak w pokoju trwała jakaś rozmowa, to dlatego musiał czekać na zimnym wietrze. Naprawdę dzisiaj mroziło i nawet sweter, który miał na sobie, nie ocieplał go na tyle, by nie dygotać.

Drzwiczki nareszcie się otworzyły i wychylił się z nich wysoki, młody mężczyzna, o jasnobrązowych włosach, delikatnym zaroście, trochę zadartym nosie i bliźnie pod lewym okiem. Był Betą.

Blondyn podszedł do niego i wpił się w jego usta żarliwie wpychając się do środka jego komnaty. Ręce szatyna powędrowały na biodra niższego. Był nieco zaskoczony gwałtownością chłopaka, więc zajęło mu chwilę zanim zaczął oddawać pocałunki.

Szatyn objął chłopaka za szyję i pogłębił pocałunek pokazując jak się za nim stęsknił, ale zaraz po tym odsunął go od siebie i zmierzył zdenerwowanym wzrokiem.

— Co ty tutaj robisz? Ktoś mógł Cię zobaczyć — blondyn parsknął śmiechem i rozsiadł się wygodnie na łożu swojego ukochanego.

— Mówisz tak, jakbyś mnie nie znał Helif. Poza tym wypraszam sobie, ale straże Morskiego Oka są chyba właśnie bez jednego oka — zażartował i pociągnął drugiego Betę za rękę tak, że ten opadł na niego całym ciałem — Jak ci minęła pełnia? — zapytał oplatając go nogami i przylegając jak najbliżej. Tak naprawdę znał odpowiedź. Bez niego nie było dobrze.

— Miałem towarzystwo, nie martw się — mruknął drocząc się z blondynem. Został za to uderzony w brzuch.

— Chyba swojej dłoni — prychnął.

— Nie moja wina, że wolisz biegać po lasach, niżeli spędzać ten czas ze mną — burknął Helif. Był zły na mniejszego Betę, miał już dosyć tych jego długich wycieczek na dzikie tereny.

Chłopak chwycił za twarz szatyna i znów połączył ze sobą ich wargi. Krótki, ale soczysty pocałunek na chwilę uspokoił syna przywódcy Morskiego Oka.

— Dobrze wiesz czemu to robię. To nasza szansa, sam tak mówiłeś — Helif wstał z blondyna i wczepił palce we własne włosy. Tak, mówił coś podobnego, ale zaczynał wątpić w ten pomysł, tym bardziej, że śnieżyca mogła równie dobrze nadejść już dzisiaj. To nie było bezpieczne.

Odsunął się od łóżka i podszedł do komody, wysunął środkową szufladę i wyjął z niej mały, zwinięty świstek.

— Poza tym przyszedłem ci powiedzieć, czego się dowiedziałem. To naprawdę będzie szalona śnieżyca i tylko w dużym stadzie, w formie wilków mamy szansę. Przejdziemy razem z nimi. Noore obiecał, że przekona Alfę. Bestie i tak już traktują mnie za jednego z nich, to się uda — chłopak był przekonany w swoich słowach.

— A co z Warsami? — zapytał Helif nadal stojąc przy komodzie.

— Nie będą się w to mieszać, ale jeżeli coś pójdzie nie tak ze stadem, to będziemy na pewno u nich bezpieczni. Clara jest mi to winna.

✔️ The Land of Our Dreams | The Land #1 (korekta - 11/72)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz