rozdział 20

10.6K 478 28
                                    

Zaczynam mocniej drzeć. Nawet nie zauważam, kiedy wpadam na kogoś. Kobieta, którą niechcący potrąciłam jest w podeszłym wieku, przez co mam większe wyrzuty sumienia. Patrzę na nią przez chwilę, obliczając czy nie poniosła większych strat. Podnoszę z ziemi torebkę, którą upuściła z mojej winy.

- Przepraszam panią najmocniej. - mówię lekko zachrypniętym głosem, dotykając ramienia staruszki i wręczam jej torbę. - Nic się pani nie stało?

- Nie ma problemu złotko. Wszystko w najlepszym porządku. - odpowiada kobieta, posyłając mi życzliwy uśmiech.
Kiedy nasze oczy się spotykają jej uśmiech diametralnie znika, zastępując go zmartwioną miną.

- Pytanie brzmi, czy pani nic się nie stało? - pyta. Zapewne jej pytanie wywołały moje spuchnięte od płaczu oczy.
Przez jedną jedyną sekundę pragnę jej się wyżalić ze wszystkiego. Obcej kobiecie, której nie znam. Szybko odgarniam jednak ten pomysł. Wzięła by mnie za wariatkę.

- Wszystko dobrze. - odpowiadam więc. Kłamstwo nawet w moich uszach nie brzmi dobrze. Posyłam jej mój uśmiech, zapewniający, że przecież jest okej i żegnam się z kobietą. Odchodząc słyszę jeszcze:

- Zobaczysz, że wszystko się ułoży.

Skręcam w pustą uliczkę. Na rogu siedzi czarny kot bacznie mnie obserwując. Ciekawa jestem o czym myśli. Zapewne kpi sobie ze mnie. „Wszytsko się ułóży". Powtarzam to sobie cicho pod nosem, próbujac unormować oddech. Czarny kocur parska. Śmiej się ze mnie, śmiej sierściuchu.

Chyba mi już odbija.
Wszystko się ułoży. Wszystko się ułoży. Powtarzam w myślach jak mantrę. Może ktoś nas zauważy i powiadomi policję. Może uda mi się dogadać z Jacobem. Może...
Dochodzę do końca uliczki. Na wprost stoi już tylko stary i niezamieszkiwalny drewniany domek. Po lewej mam wysokie bloczysko, po prawej wysoki płot za którym znajduje się część parku. Niestety ta rzadziej odwiedzana. Oddech więźnie mi w gardle. Skubany specjalnie wybrał najmniej zaludnione miejsce.

Nerwowo okręcam się wokół siebie, szukając jakichkolwiek śladów jego obecności. Jestem tam gdzie mnie pokierował. Zaczynam podrygiwać stopą, tym razem patrząc w górę. Ale nie widzę nic. Ani żywej ani martwej duszy. Wzdycham ciężko przeczesując włosy palcami, kiedy naraz cała się spinam, zastygając w bezruchu. Moje wyczulone uszy wyłapują jakiś dźwięk. Ludzkie zawodzenie. Czy to..? O mój Boże...

- Anna!!

Podrywam się z miejsca i pędzę w kierunku drewnianej budowli skąd słychać dziewczęcy pogłos. Stając przed drzwiami nie zastanawiam się ani chwili dłużej. Adrenalina dodaje mi skrzydeł. Gwałtownie pcham zardzewiałą klamkę a ta poddaje mi się, po czym szybkim krokiem wpadam do środka.

Chwile zajmuje mi przyzwyczajenie się do półmroku panującym w pomieszczeniu. Rozglądam się po wnętrzu. Moje serce staje, kiedy w końcu zauważam Anne. Dziewczyna leży na brudnej podłodze - jest związana, ma zakneblowane usta. Z czoła cieknie jej strużka krwi a na policzku widnieją ślady po uderzeniu. Nie rejestruje momentu kiedy sekundę później klęcze na kolanach, zdejmując jej sznur i opaskę. Dziewczyna łapczywie łapie pierwszy oddech i ze łzami w oczach przytula się do mnie. Ja też płaczę. Są to łzy radości, jak również bezsilności i - co dziwi mnie samą - wielkiego gniewu.

- Co on ci zrobił? - zadaje retoryczne pytanie. Nie oczekuję jednak odpowiedzi. Na twarzy dziewczyny malują się wszystko odpowiedzi.

- Miałaś się od niego uwolnić. Masz jeszcze szansę... - łapie mnie za ręce i ściska, powoli podnosząc się do przysiadu. Moja Anna. Myśli o wszystkich tylko nie o sobie. Dziewczyna otwiera usta aby dokończyć swoją wypowiedź, jednak przerywa jej męski głos.
Mimo, że doskonale wiem do kogo należy, po plecach przebiega mi zimny dreszcz. Anna patrzy na niego zza moich pleców. Na jej twarzy widnieje tyle różnych emocji. Głównie strach. Ściskam jej dłoń i posyłam jej dodający otuchy uśmiech.

UprowadzonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz