rozdział 11

15.1K 606 51
                                    


Oglądam się jeszcze raz za siebie. Widzę długi korytarz. Po lewej drewniane drzwi. Na prawo duże witrażowe okna. Na palcach podchodzę i powoli wyglądam przez nie. Widok zapiera mi dech w piersiach. Przede mną rozpościera się ciemnozielony las oświetlony promieniami wschodzącego słońca. Do błękitnego stawu wiedzie kręta ścieżka, przy której rosną jabłonie. Z lasu słychać cichy śpiew ptaków. Na twarzy czuję lekki powiew wiatru. Rozkoszuję się widokami. Tak smakuję wolność. Jak przez mgłę słychać czyjeś kroki. Dociera do mnie, że nie jestem sama. Powoli odwracam się w stronę nadchodzącego dźwięku. Nikogo nie widać. Mam więc jeszcze szansę aby uciec. Ostatni raz spoglądam przez okno.

Czuję w sercu dziwne ukłucie patrząc na krajobraz. Fizycznie odczuwam więzy, którymi oplotły mnie wampiry. Zostałam uwięziona. Zabrano mi wolność. Uprowadzono mnie. Ruszam przez korytarz, nie mogąc wytrzymać palącego duszę widoku. Ostrożnie stawiam stopy na satynowym dywanie. Hol jest bogato zdobiony - z sufitu zwisają kryształowe żyrandole, a na ścianach widnieją rozmaite złote wzory. Przechodzę tą samą drogą, kiedy moją uwagę przykuwa czerwona plama, która wylewa się z za drewnianych drzwi. Z ciężko bijącym sercem podchodzę do nich i otwieram je.

Zamieram. Przerażenie. Rozpacz. Strach. Wszystkie te emocje pojawiają się we mnie w chwili gdy patrzę na moich najbliższych. Nie było by w tym nic złego, gdyby nie fakt, że leżą oni na podłodze, cali w krwi. Nieżywi. Padam na kolana, a rozpacz odbiera mi jakąkolwiek władze na ciałem. Nie żyją. To nie może być prawda. Z ich szyi cieknie rubinowy płyn. Emma, mama, tata oraz Caroline. Nawet James. Z płaczem podczołguję się do mojej młodszej siostry, której to krew zobaczyłam przed drzwiami. Jej śliczne zielone oczy są puste. Nie ma w nich dziecięcej radości, ani błysku, ani niczego. Ostrożnie dotykam policzka Caroline. Jest zimny. Krzyczę do niej. Błagam żeby się obudziła. Nie słyszy mnie. Ktoś wchodzi do pomieszczenia. Powinnam uciekać, ale jestem zrozpaczona. Nic nie ma sensu. Nie ma barw. Ze łzami w oczach oglądam się za siebie. Pierwsze co zauważam to jego twarz pokryta czerwonym płynem. I kły. Ten widok mnie otrzeźwia. Z oczami wielkimi od strachu odskakuję od Jacoba w najgłębszy kąt pokoju. On podchodzi do mnie niespiesznie, wyraźnie rozbawiony moją reakcją. Podoba mu się moje przerażenie.

- Twoja kolej skarbie. - mówi jakby nic się nie stało, po czym oblizując kły, materializuje się przy mnie. Chwyta mnie mocno za nadgarstki. - Tak płaci się za nieposłuszeństwo. Szarpie moją głowę, odsłaniając szyję. W pomieszczeniu głuchym echem roznosi się przerażający krzyk.

***

Otwieram oczy wciąż krzycząc, łapię się za gardło. Z moich oczu leją się łzy. Zaczynam drżeć, kiedy uświadamiam sobie, że to był tylko sen. Z mocno bijącym sercem opadam na łóżko. To nie na moje nerwy. Zaczynają docierać do mnie wydarzenia poprzedniej nocy. Ostatnie co zdążyłam zarejestrować to kły Erika wbijające mi się w żyłę. Przełykam ślinę i leniwie kieruję wzrok na przedramię. Widnieją tam ślady ugryzienia. Szybko odwracam wzrok naciągając kołdrę na rękę. Będę silna. Nie będę o tym myśleć. - powtarzam w myślach niczym mantrę. Biorę głęboki wdech i wydech. Powoli rozglądam się po pomieszczeniu. Znajduję się w pokoju na kształt przypominającym salę pooperacyjną, tyle że bardziej luksusowym i przestronnym. Obok mnie stoją jeszcze dwie kanapy. Na jednej z nich leży coś... a raczej ktoś.

Z sercem w gardle schodzę z łóżka. Zauważam przy tym, że nie mam na sobie dresów ani męskiej koszulki, tylko koszulę szpitalną, sięgającą mi do łydek oraz nową bieliznę. Wącham swoje ramię. Czekoladowe. Na mojej twarzy wykwita burak. Ktoś musiał mnie umyć i przebrać. Ktoś widział mnie nagą. Z chęcią zapadłabym się teraz pod ziemię, mając świadomość, że mógłby to być Erik lub, co gorsza, Jacob. Wzdycham cicho i podchodzę do śpiącego. Pochylam się, aby zobaczyć jego twarz. Erik. Wygląda tak niegroźnie kiedy śpi. Zastanawiam się - Czy wampiry w ogóle śpią?

- Sen jest nam potrzebny tak samo jak śmiertelnikom. - brunet otwiera oczy, a moje policzki okrywają się rumieńcem. Odsuwam się od niego i zaplatam ręce, wzrok wbijając w podłogę. Nakazuję sobie siedzieć cicho, aby nie palnąć żadnej głupoty. Aby znowu nie dostać kary. Erik podnosi się do pozycji siedzącej. Siedzimy chwilę w milczeniu. Po chwili ciszy - mimo rozsądku nakazującego zamknąć paszcze - zadaję nurtujące mnie pytanie.

- Kto mnie przebrał? - wypalam, jeszcze bardziej pokrywając się szkarłatem. Równie dobrze mogłabym udawać buraka. Moje stopy stają się nagle niezwykle interesujące. Słyszę cichy śmiech Erika. O matko jak on się słodko śmieje. Zaraz CO? Opanuj się dziewczyno! - ganię się w myślach.

- Przebrała cię pokojówka. Nie masz powodu do zmartwień. - Kiedy w końcu odważam się na niego spojrzeć w jego oczach czają się wesołe iskierki. - Sądzę, że powinniśmy spróbować zacząć od początku - wstaje, patrząc mi głęboko w oczy. Pierwszy raz w życiu nie przeraża mnie ich czerwona barwa.

- Erik Roberts do usług - chwyta moją dłoń i całuje jej wierzch.

Stoję jak słup soli i nie wiem co o tym myśleć. Nie wiem co myśleć o nim. Nie jestem pewna czy on jest świadomy tego, że przy najbliższej możliwej okazji będę próbowała stąd zwiać. Mimo to, gdzieś pod fasadą strachu i determinacji przebija się ludzka ciekawość. Dać mu szansę aby poobserwować? Wykorzystać? Nie zaszkodzi.

- Przyznaję, nie zaczęliśmy ciekawie naszej znajomości. - Erik uśmiecha się widząc mój grymas. - Jednak żywię nadzieję, że mi wybaczysz, mając na uwadze, że wczoraj uratowałem ci życie.

Przekręcam głowę o tyle o ile pozwala mi piekąca wciąż szyja. Oblizuję wyschnięte usta.

- Faktycznie czuję się lepiej, ale - mrużę oczy. - Na czym d o k l a d n i e polegała twoja pomoc?

Erik stoi nieruchomo, zastanawiając się czy odpowiedzieć na moje pytanie. Nie opuszczam wzroku, gdy lustruje moją twarz i w końcu mówi cicho:

- Wyssałem z twojej krwi truciznę.

Och.

- Dziękuję. - nie wiem co mogę więcej dodać więc nieśmiało uśmiecham się do niego. - Czy naprawdę chciałeś mnie zabić tam w lesie? - pytam z ciekawości. Wampir patrzy na mnie zaskoczony pytaniem. Może nawet trochę urażony. Zastanawia się chwile nad odpowiedzią.

- Zmieniłem podejście. - odpowiada wymijająco, chociaż jego wzrok zdaje się mówić „to o wiele bardziej skomplikowane" - Lecz twoja krew nadal pachnie kusząco. - mruga do mnie. Czyli w ten sposób. Patrzę na niego spod przymrużonych oczu i nie do końca wiem jak go interpretować.

- Aha. - głupia odpowiedź. Stać cie na więcej dziewczyno. Już mam zadać kolejne pytanie, kiedy drzwi do sali otwierają się z hukiem i staje w nich nie kto inny jak Jacob. Po wyrazie jego twarzy wnioskuję, że stało się coś złego. Przesuwa swój miotający błyskawice wzrok to na mnie do na Erika.

Nie zapowiada się nic dobrego.

****

Jestem! Jak się podoba rozdział? Trochę spóźniony, ale pisałam egzaminy i nie miałam czasu, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło ;)

-- >  Kolejny rozdział za 7 gwiazdeczek  <--

UprowadzonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz