♔ 41-Run for it (cz.2)

2.9K 242 32
                                    

Czuje mocny uścisk żołądku na słowa Lancelota. Mój oddech jest postrzelony, a gdy spoglądam na Zayna i Harrego mam ochotę upaść na ziemię, bić w nią pięściami i płakać wniebogłosy. Nadal nie dochodzi do mnie, że mogli ich tak okaleczyć. Moje serce krwawi na samą myśl o tym, że nie wyjdziemy z tego cało. 

- Bello, zadałem ci pytanie - brudna dłoń Lancelota dotyka mojego podbródka skutecznie powracając głowę w jego stronę. - Który pierwszy? 

- Proszę, przemysł to - moja dolną warta drży. - Nie rób tego. - łzy robią różne mokre ścieżki na moich policzkach. Mam tak wielką ochotę podejść do Zayna i powiedzieć mu, że nawet gdy się kłóciliśmy, i on robił niedobre rzeczy, nigdy nie przestałam go kochać. Po prostu chce się do niego przytulić, zamknąć oczy i udawać że to wydarzenie co teraz się rozgrywa nigdy nie mitało miejsca. Czuje się jakby ktoś pobił mnie tak bardzo, że nie mm silny podnieść nawet ręki. Mój stan psychiczny trzyma się krucho. Nie mam pojęcia ile jeszcze zdołam wytrzymać, zanim po prostu sama skoczek z tego klifu.

Zayn i Harry nie odzywała się, nawet nie wykonują najmniejszego ruchu. Po mojej głowie chodzą różne rzeczy, na które mam ochotę płakać z rozpaczy. To, że mogą już po prostu nie żyć dobija mnie jeszcze bardziej. Może od razu powinnam podejść i skoczyć z Drake' nem z tego klifu? Nic mi już nie pozostało. 

- Jeśli ty tego nie zrobisz, to ja wykonam to za ciebie. Uwierz, że to dla mnie żaden problem. 

- Jaki masz w tym cel, co? - mój głos drży, a łzy kaskadami lęka się z moich oczy. - I tak zostaniesz złapany i wsadzony do więzienia - próbuje wyszarpać łokieć z ciasnego uścisku Diego. Na marne, jedyne co zyskuje to nowe siniaki. 

- Nikt nie wygra w mojej własnej grze skarbie- uśmiecha się podle dotykając mojego policzka. Zniesmaczona odsuwam się od niego wpadające prost na tego drugiego dupka. - Zabierz jej dziecko, nie chce żeby patrzyło na ta rzeź. - zamarzam, a kiedy Diego wyczerpuje mi Drake' na, chce rzucić się załamania na niego, ale powstrzymuje mnie Lancelota chwytają ręką w talii, skutecznie zatrzymując. Bije go, kopie i krzyczę z rozpaczy. Znowu zabrano mi dziecko. 

- Jesteś najgorszym sukinsynem jakiego kiedykolwiek widziałam - dyszę zalana łzami, kiedy dodaje i w twarz czuje jakby orzeźwienie. Od razu policzek zaczyna mnie szczytach, przez co dotykał go dłonią. Lancelota łapie mnie mocno za ramiona przybliżając do swojej twarzy. 

- Po pierwsze grzeczniej. Nie jestem pierdolonym Zayn' em. - syczy - Po drugie w każdej chwili mogę cię zabić, więc radzę uważać. A po trzecie chyba nie wierzysz w moje możliwości - uśmiecha się dziwnie, na co moja krew przestaje krążyć. Momentalnie wyjmuje broń i strzela prosto w nogę Zayna. Ten wydaje z siebie skowyt bólu, na co moje serce staje. Następna fala szlochu, a potem lament i błaganie z mojej strony. 

Jeszcze żyje. 

Zaczynam się wyrywać byleby podejść do jego i jakoś mu pomoc, ale Lancelota mi na to nie pozwala. 

- Zostaw mnie! - syczę nadal się wyrywając. Podnoszę kolano chcąc uderzyć go miedzy nogi, ale przewiduje mój ruch i chwyta mnie za włosy skutecznie pozwalając na ziemię. 

- W takim razie ty będziesz pierwsza. - Lancelot ciągnie mnie za nie przez całą drogę do klifu. Wyrywam się i stawiam opór tyle ile mogę, ale na niewiele się to zdaje. Czuje jak moja czaszka pulsuje z bólu. Próbuje jakoś złagodzić swoje cierpienie chwytają za jego ręce, ale niewiele to robi. 

Zatrzymuje się. 

Nie tracąc ani chwili próbuję uciec na czworaka, ale nie udaje mi się. Jest stanowczo za szybki, a gdy przywraca mnie do pionu po prostu spluwam mu w twarz. Za to wszystko co zrobił, przecież i tak nie mam nic do stracenia. 

Wstrzymuję oddech gdy wyciera swoją twarz. Jestem przygotowana na to, że zaraz mniam uderzy, ale nie robi tego. 

- Wiesz, powiem ci coś w sekrecie - zaczyna. Przechodzą mnie ciarki. - Irmin była moja przyjaciółka do czasu, aż twój kochany mężulek jej nie zabił. Dodam jeszcze, że to dzięki mnie mieliście ja na ogonie, bo wynająłem rąbnięte zakonnice by przywołały ją powrotem zza światów. I tym oto sposobem uwolniła się z tego pierdolonego lochu i opętała Zayna. - uśmiecha się podle. - To nasze ostatnie spotkanie, więc nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic.

Odwracam od niego głowę. Mocny wiatr wieje prosto w nasze plecy i czuję jakby ktoś właśnie chciał żebym spadła z tego klifu, powoli już się do tego przyczyniając tymi podmuchami. W uszach dudni mi krew, ale mimo to słyszę bicie swojego serca. Boję się jak jasna cholera i nie ma pojęcia co mogłabym zrobić, byleby jakoś uciec i pomóc Zayn' owi i Harry' emu. Zaciskam szczękę, by kolejny raz szloch nie wydostał się z moich ust na samo wspomnienie strzału. Zayn i tak się nacierpiał, a to jeszcze pogorszyło sprawę.

- Skoczę dobrowolnie, ale wypuść ich. - słowa wydobywają się szybciej z moich ust niż skontaktują z mózgiem. Mam wrażenie, że  przeze mnie to wszystko, gdybym nie poszła na tą łąkę nic by się nie wydarzyło. Nie poznałabym Harry' ego, a potem Zayn' a i wszystko potoczyłoby się inaczej. Zapewne byłabym już żoną Lancelota, a on nowym królem rządzącym razem ze mną Dobrą Stroną. To takie oklepane i nudne. Może przez to szukałam czegoś innego? Czegoś budzącego grozę? Takiego jak Zayn?

Tak.

Teraz mogę to przed sobą przyznać. I tak za wiele czasu mi nie zostało.

- Skarbie, skoczysz  czy ci się to podoba czy nie. Ja tu dyktuję zasady. - uśmiecha się i  związuje grubym sznurkiem moje ręce z tyłu za plecami. 

Nie wyrywam się, bo po co? Po co walczyć i przeciągać nieuniknione?

- Mądra dziewczynka. - chwali mnie, a następnie na szybko sprawdza czy dobrze przypiętą mam ogromną, żelazną kulę u nogi.

Na pewno nie przeżyję jak skoczę. Po pierwsze nie umiem pływać,  po drugie nawet jeśli będę jakoś się ratować, ta cholerna kula będzie ciągnąc mnie na same dno, nie wspominając o moich związanych dłoniach, a po trzecie jest takie prawdopodobieństwo, że szybciej rozbiję się o skały niż wpadnę do morza.

- Może jednak mnie zestrzel? - odwracam się do niego twarzą. Nie chcę zginąć pod wpływem utopienia. Nie mogę nawet wyobrazić sobie tego stanu, kiedy brakuje powietrza.

To straszne.

- To zbyt proste. - jego głos jest twardy, nie słychać w nim, ani krzty litości. - Skaczesz sama, albo cię wypchnę. - dotyka rękami mojej talli, pchając na sam skrawek klifu. Wystarczy dosłownie centymetr i można spać w otchłań. - Pogódź się z tym, że to koniec kochanie.

Koniec.

Nie pozostaje mi nic innego jak skoczyć. 

Biorę głęboki oddech, tak jak wszyscy przed zanurkowaniem i zamykam oczy.

Czas skakać.

Momentalnie słychać straszny szum, odgłos stali bitą i stal, kroków i dziwne światła.

- Lancelocie jesteś otoczony, nie wykonuj żadnych ruchów i odsuń się od Belli. - głos mojego ojca rozbrzmiewa jakby z jakiegoś megafony, przez co rozglądam się za nim. W moim ciele rodzi się wielka nadzieja, a oddech mi przyśpiesza, kiedy dostrzegam ich zbliżających się. Są jednak oddaleni o kilkanaście metrów, a wojsko otacza cały teren.

 Lancelot warczy chwytając mnie za łokcie, z zamiarem zrzucenia, ale dzieje się coś czego nigdy bym się nie spodziewała. Harry w ułamku sekundy pojawia się obok nas i to jednak on spycha Lancelota z klifu. Piszczę kiedy ten chwyta go za rękę i oboje wpadają w otchłań morza. Sekundy później, znikają z mojego pola widzenia, a ja stoję jak wmurowana nie mogąc uwierzyć w to co widziałam.

Nie wiem ile czasu patrzę się w dół, ale czuję ciepłe okrycie na plechach, a następnie zostaję odsunięta od przepaści. Moja głowa wiruje od tego wszystkiego, przez co robi mi się słabo.

- Ratujcie Zayna. - udaje mi się wyszeptać, zanim całkowicie mdleję.

-----------------------------------------------------------------------------

Postaram się jeszcze w sobotę dodać rozdział i zostanie niewiele do końca :D
Buźka i do następnego :D

Broken the law 2 ➡Z.M✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz