5🏹

961 34 2
                                    

Rozdział poprawiony


Był koniec grudnia. Czarne chmury tłoczyły się na niebie, a zimny wiatr kołysał nagimi gałęziami drzew. Zbliżał się wczesny wieczór. Aldianel spędzała ostatnie chwile w swoim pokoju, szykując się do drogi. Jako że Elrond radził im, jak najczęściej poruszać się pod osłoną nocy, mieli wyruszyć wraz z nastaniem ciemności.


Dziewczyna ostatni raz rozejrzała się po komnacie i, w końcu, z westchnieniem opuściła pomieszczenie. Elfka nie brała ze sobą wiele rzeczy. Miała przy sobie przede wszystkim, łuk i kołczan, a za pasem długi, ostry miecz oraz sztylet. Na szyi miała zawieszony naszyjnik, który dostała od swojej mamy.

*

Każde z podróżnych zostało sowicie zaopatrzone przez Elronda w ciepłe ubrania. Zapasy żywności, szaty, koce oraz inne niezbędne rzeczy zostały załadowane na grzbiet kucyka, którego hobbici zabrali z Bree. Bill uzupełniał wyprawę jako juczne zwierzę i był jedynym jej członkiem, który nie okazywał przygnębienia.

Aldianel czuła się przytłoczona tym wszystkim. Teraz gdy dzień wyprawy nadszedł, czuła się znacznie gorzej niż wcześniej. Jednak nawet jej samopoczucie nie sprawiało, że, choć by raz, przez jej głowę przemknęło, że to nie był dobry pomysł. Przymknęła na chwilę oczy, zbierając w sobie siły, a gdy je otworzyła, w drzwiach pojawił się Elrond wraz z Gandalfem i przywołał ich do siebie.

- To moja ostatnia rozmowa z wami — rzekł ściszonym głosem. — Opiekun Pierścienia wyrusza na poszukiwanie Przeklętej Góry i na nim spoczywa wyłączna odpowiedzialność. Nie wolno mu porzucać Pierścienia, nie wolno mu go oddać żadnemu ze sług Nieprzyjaciela, nie może nawet pozwolić dotknąć go nikomu, z wyjątkiem towarzyszy wyprawy i Członków Rady, ale jedynie w ostateczności. Inni jadą z nim z własnej woli, możecie przerwać podróż, jednak im dalej pojedziecie z Frodem, tym ciężej będzie się wycofać.

- Wiarołomny jest, ten kto mówi "bywajcie" zobaczywszy byle cień na drodze — mruknął Gimli.

- Być może — rzekł Elrond — ale nie warto składać przysiąg, że się przejdzie noc, kiedy nie widziało się wieczora.

- Złożona przysięga może podtrzymać słabnące serce — nie poddawał się krasnolud.

- Albo je złamać. Nie ma sensu jednak snuć domysłów. Bądźcie dobrej myśli! Niech los ma was w swojej opiece, niech towarzyszą wam gorące życzenia elfów, ludzi i wszystkich wolnych ludów.

- Po... powodzenia — wyjąkał Bilbo, trzęsąc się z zimna.

*

Wielu mieszkańców dworu Elronda obserwowało ich odjazd i półgłosem życzyło im powodzenia. Nie było jednak śpiewów i muzyki, nikt się nie zaśmiał. Aldianel dostrzegła swoich rodziców. Ostatni raz spojrzała w te piękne, ciepłe, pełne dobra oczy matki, ostatni raz zobaczyła smutnawy uśmiech na twarzy swojego ojca i po chwili odwróciła się i cała dziesiątka rozpłynęła się w ciemnościach.

Przeszli przez most i wspięli się na krawędź Rivendell, by jakiś czas później wydostać się na wyżynne wrzosowiska, gdzie wiatr targał włosami i mróz szczypał po twarzach. Ostatni raz jeszcze spojrzeli na migoczące światła Ostatniego Przyjaznego Domu. Aldianel raz jeszcze spojrzała na swój dom, by nieodwołalnie zanurzyć się w mroku.

Przy brodzie nad Bruinen opuścili Gościniec i wąskimi ścieżkami przez pofałdowaną okolicę, skierowali się na południe. Zamierzali przez wiele dni, wędrować po zachodniej stronie gór, mając nadzieje, że w ten sposób łatwiej umkną nieprzyjaznym oczą.

Na przodzie szli Gandalf z Aragornem. Reszta postępowała za nimi gęsiego, z Aldianel i Legolasem zamykającymi pochód, jako że oboje obdarzeni byli sokolim wzrokiem. Elfka szła jednak kawałek za chłopakiem, chcąc, przynajmniej na razie, uniknąć konfrontacji, ponieważ mogło mieć ona fatalne skutki. Nie, żeby się myliła.

Początek podróży był strasznie żmudny i przygnębiający. Lodowaty wiatr i otaczająca ich z każdej strony cisza. Wiele bezsłonecznych dni, a nawet najcieplejsze ubrania nie były wstanie, ochronić ich przed chłodem.

Dni przesypiali w osłoniętych zagłębieniach lub w gęsto rosnących krzewach głogu. Późnym popołudniem przystępowali do posiłku, na ogół zimnego i mdłego, ponieważ nie chcieli ryzykować rozpaleniem ogniska. Po zmroku wznawiali marsz, kierując się jak najdokładniej na południe. Aldianel czuła straszne zmęczenie przez brak odpoczynku, który utrudniony był przez męczące ją zmartwienia. Wzmagał się jej niepokój, a jej czujność, mimo zmęczenia, jeszcze bardziej się wyostrzyła. Nasłuchiwała najcichszego dźwięku i przy każdym kroku dokładnie skanowała otoczenie wzrokiem.

*

Gdy minęły dwa tygodnie wędrówki, pogoda zaczęła się zmieniać. Wiatr na chwilę ucichł, by później zacząć wiać na południe. Gdy chmury się rozgoniły, na niebie ukazało się blade i jasne słońce. Podróżni dotarli do niskiej grani porośniętej ostrokrzewami.

- Nieźle nam poszło — rzekł Gandalf, spoglądając przed siebie i przysłaniając oczy dłonią — Udało nam się dotrzeć do granicy krainy, przez ludzi zwanej Hollin. W szczęśliwych czasach, gdy nosiła nazwę Eregion, żyło tu wiele elfów. Droga i pogoda będą teraz znacznie łagodniejsze, co może okazać się dla nas znacznie groźniejsze.

- Góry zagradzają nam drogę — powiedział Pippin — w nocy musieliśmy skręcić na wschód.

- Nie — odrzekł Gandalf — w czystym powietrzu wzrok sięga dalej. Za tymi szczytami łańcuch ciągnie się na południowy zachód. Na dworze Elronda jest wiele map, jednak zapewne nawet nie pomyślałeś, aby do nich zajrzeć.

- Czasami je przeglądałem — odparł niepewnie — jednak niewiele z tego pamiętam.

- Mnie tutaj nie są potrzebne mapy — rzekł Gimli, zbliżając się do nich z Legolasem. — To kraj, gdzie z dawna żyli nasi ojcowie, góry te utrwalone są w metalu i kamieniu, w pieśniach i opowieściach. W snach widzimy je sterczące w niebo: Baraz, Zirkar, Shathur. U ich podnóża leży Khazad-dum stolica krasnoludów, w języku elfów znana dziś Morią. Tam widać Barazinbar, Czerwony Róg, zwany, tak że Okrutny Karadhas. Dalej są szczyty Srebrna Igła i Chmurny. Tam Góry Mgliste się rozdzielają, pomiędzy nimi leży w cieniu dolina, Azanulbizar, Ciemna Dolina, której nigdy nie zapomnimy.

- I właśnie Ciemna Dolina jest naszym celem — przerwał mu Gandalf. — Kiedy znajdziemy się na przełęczy zwanej Bramą Czerwonego Rogu, Ciemnymi Schodami zejdziemy do Doliny Krasnoludów. Tam rozpościera się Lustrzane Jezioro i tam lodowate źródła ma rzeka Srebrzysta. Z jej biegiem musimy wejść w niezbadane lasy, a nimi dojść do Wielkiej Rzeki, później...

- A później dokąd? - ponaglił Merry.

- Do celu... kiedyś. Nie możemy za daleko puszczać wodzy wyobraźni. Myślę, że powinniśmy odpocząć tutaj nie tylko przez dzień, ale i przez noc. W krainie, w której niegdyś żyli elfowie, musi nasiąknąć mnóstwem zła, zanim zupełnie o nich zapomni.

- To prawda — odezwał się Legolas — jednak tutejsi elfowie byli inni niż my, o wiele mniej zżyci z lasem, dlatego drzewa i trawa już o nich nie pamiętają. Słyszę tylko lament kamieni: "Głęboko kopali, szukając nas, starannie ciosali, wysoko wznosili, ale już odeszli".

- Tak, odeszli — powiedziała Aldianel dziwnie odległym głosem, zatopiona w swoich wspomnieniach. - Bardzo dawno temu wyruszyli na przystanie Szarych Nabrzeży.

Aldianel pochwyciła spojrzenie Legolasa i ledwo zauważalnie wzruszyła ramionami.

- Nie tylko ty o tym wiesz — powiedziała tak cicho, by tylko elf mógł ją usłyszeć i oddaliła się od grupy, zatrzymując się na krawędzi grani. Jej spojrzenie spoczęło daleko na południu, gdzie widziała zarysy wyniosłych gór. Na lewym skraju wyróżniały się trzy szczyty. Aldianel dobrze pamiętała każdą drogę, którą przebyła, pamiętała każdy dzień spędzony z dala od domu jednak teraz, gdy patrzyła na te dobrze jej znane krainy, czuła narastający z każdą chwilą niepokój.

Tego ranka wędrowcy rozpalili w głębokiej rozpadlinie ogień. Posiłek był zatem najsmaczniejszy z wszystkich, jakie jedli od opuszczenia Rivendell. Po posiłku nie spieszyli się ze snem, jako że na odpoczynek mieli całą noc i dzień. Tylko Aldianel i Aragorn nie uczestniczyli w rozmowie. Elfka stała na skraju grani i dokładnie obserwowała okolice, jednocześnie nasłuchując najcichszego szmeru. Po jakimś czasie Aragorn stanął u jej boku i spoglądał to na południe, to na zachód jednocześnie nasłuchując podobnie, jak dziewczyna u jego boku.

- Jest tutaj coś dziwnego — zwróciła się do Aragorna — byłam tu wiele razy, jednak teraz jest inaczej. Mam dziwne przeczucie, że coś jest nie tak.

*

- Czego szukasz, Łaziku?- Zawołał Merry, gdy Dunadan stanął na krawędzi kotlinki. - Może brakuje ci wschodniego wiatru?

- Jego nie, jednak czegoś rzeczywiście brakuje. Wiele razy odwiedzałem Hollin, a chociaż nie mieszkają tutaj ani ludzie, ani elfowie, to zawsze jest wiele zwierząt, a zwłaszcza ptaków.

- Teraz jakby wszystko wymarło, czuję to — powiedziała Aldianel, bezszelestnie pojawiając się za Aragornem. Przymknęła na chwilę oczy, jeszcze bardziej wyostrzając swój słuch. — Nawet z daleka nie dochodzą żadne dźwięki, a wasze głosy odbijają się głuchym echem.

- Jak sądzicie jaka jest tego przyczyna? — zapytał zainteresowany Gandalf. —Może po prostu chodzi o to, że w dawno opuszczonej krainie nagle pojawia się czterech hobbitów, żeby już nie wspomnieć o reszcie kompani.


- Oby tak było — rzekł Aragorn — jednak pojawiła się we mnie jakaś czujność i lęk, których dawno nie czułem tak mocno. Aldianel, tak że to odczuwa. Wydaje mi się, że jest coś nie tak.

- W takim razie musimy uważać — rzekł czarodziej. — Będziemy odzywać się tylko półgłosem, siedzieć jak najspokojniej i wystawimy straże.

*

Sam i Aragorn jako pierwsi stanęli tego dnia na warcie. Dookoła panowała przytłaczająca cisza, wyraźnie było słychać oddechy śpiących. Każdy dźwięk wydawał się głośniejszy od wystrzału. Aldianel wpatrywała się w rozpinające się nad nimi jasnoniebieskie niebo, po którym wędrowało słońce. Nie była w stanie, nawet na chwilę, pozbyć się trapiących ją myśli. W końcu dziewczyna nie była już w stanie, dłużej leżeć, dlatego też podniosła się i ruszyła w kierunku wartowników.

- Aragornie spójrz — powiedziała nagle zmartwionym głosem, wpatrując się w ciemną plamkę, która rosła, sunąc na północ niczym obłok dymu.

- Co to takiego? — zapytał Sam — przecież nie chmura?

Patrzył to na Dunadana, to na elfkę, jednak żadne z nich nie odpowiedziało. Oboje z napięciem wpatrywali się w niebo. Po chwili jednak Sam także wiedział, co znajduje się przed ich oczami. Ogromne stado ptaków przemieszczało się z dużą prędkością, zataczając koła nad całą okolicą i z każdą chwilą zbliżały się coraz bardziej.

- Nie ruszaj się i nie odzywaj — syknął do Sama, w ostatniej chwili chwytając jego i Aldianel za nadgarstki i wciągając w cień ostrokrzewu. W tej chwili mała grupka ptaków poszybowała wprost nad grań. W powietrzu aż zafurczało, gdy gęste stado przelatywało nad nimi, ciągnąc po ziemi jednolity cień.

Kiedy ptaki znajdowały się już daleko na północnym zachodzie, a niebo znowu było czyste i bez skaz, Aragorn i Aldianel podnieśli się i obudzili Gandalfa.

- Oddziały czarnych kruków latają pomiędzy górami a Szarą Wodą, przed chwilą przemknęły tak, że nad Hollinem, są to krebainy z Fangornu i Dunlandu — powiedział Aragorn.

- Być może wystraszyło je coś na południu, jednak moim zdaniem szpiegują. - Odezwała się Aldianel — bardzo wysoko na niebie dostrzegłam, tak że jastrzębie. Hollin znajduję się pod czujną obserwacją — powiedziała zamyślona.

- Nie inaczej zapewne jest z Bramą Czerwonego Rogu, nie mam pojęcia jak mamy dostać się tam niezauważenie — rzekł posępnie Gandalf.

*

- Nic tylko mróz i udręka — lamentował Pippin, gdy został poinformowany, że nie będzie już ciepłego posiłku, a za kilka godzin wyruszają w dalszą drogę. - A liczyłem na ciepłą kolację.

- Niestety trzeba się z tym pogodzić, brak ciepłych posiłków to nie największa udręka, jaka nas czeka, każdy jednak ma inne priorytety — powiedziała, uśmiechając się delikatnie, spoglądając na hobbita, na którego twarzy, tak że zagościł delikatny uśmiech.

Tej nocy, nie wydarzyło się nic więcej. Poranek był promienny, a jednak chłodny, gdyż znowu wiał wschodni wiatr. Podróżni opuścili miejsce noclegu i udali się w dalszą drogę.

Enemy or friend | LegolasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz