37🏹

457 25 6
                                    

Stali tak w niemal nieskończonej ciszy, przerywanej jedynie szumem silnych podmuchów wiatru. Ciemne chmury sunęły po niebie, przynosząc ze sobą coraz gęstszy mrok, w którym było jednak coś dziwnego, niepokojącego, jakby już nigdy miał się nie skończyć, jakby miał trwać całą wieczność, a oni nie mieli już nigdy ujrzeć światła słońca czy gwiazd, które w tamtym momencie mogły się zdawać jedynie wspaniałym jednak wręcz nierealnym wspomnieniem lub marzeniem, do którego ciągnęło serce pełne strachu.

Wszystkie konie były już przygotowane do drogi. Niektórzy jeźdźcy zajęli już miejsca w swoich siodłach, natomiast wszyscy zastygli w pełnym napięcia oczekiwaniu. Nikt się nie odzywał, cisza zdawała się zaciskać im gardła, pozbawiając ich głosu. Co jakiś czas słychać było cichy szmer, kiedy konie niespokojnie tarły ziemie kopytami, jakby im także udzielił się ten pełen napięcia nastrój. Wszystkie oczy ustawione były w tym samym miejscu. Czekali.

Aldianel zastygła u boku swojego konia bezmyślnie gładząc jego sierść, obok niej stali Gimli i Legolas. W pewnym momencie ten drugi wsunął swoją dłoń między tą jej, splatając ze sobą ich palce, jednak ona nie spojrzała na niego, jedynie ściskając odrobine mocniej jego dłoń i uśmiechając się delikatnie pod nosem, gdy poczuła lekki impuls w dłoni, jakby przebiegł przez nią prąd.

Tuż naprzeciw przejścia w grobli stał król Theoden. Dosiadł już swojego konia, a u jego boku znajdował się Merry, który zajął miejsce w siodle danego mu kucyka. Za nimi zebrało się pięciuset Rohirrimów już ostatnich wojowników, którzy mieli opuścić Helmowy Jar i wraz z królem udać się na zgromadzenie w Edoras. Czekali.

Odrobinę z boku Czatownicy uformowali szyk. Każdy z nich dosiadł już konia. Okryte hełmami głowy zakrywały ciemnoszare kaptury opończy. Każdy z nich zbrojny był we włócznie, miecz oraz łuk. Ich zbroi nie zdobiły żadne kryształy czy drogie kamienie. Jedynie na lewym ramieniu każdego z nich mieniła się srebrzystym blaskiem broszka w kształcie wieloramiennej gwiazdy. Czekali.

W końcu się pojawił. Cztery postacie pojawiły się w przejściu, zatrzymując się przed nimi i spoglądając po wszystkich tam zgromadzonych. Aragorn wyglądał, jakby strasznie się postarzał w bardzo krótkim czasie. Zdawało się jakby przez te kilka godzin legły na nim długiej lata przeżyć i doświadczeń. U jego boku stał Halbard podobny do Aragorna podobnie jak pozostali czatownicy. W dłoniach trzymał jakiś długi czarny przedmiot. Tuż za nimi zatrzymali się synowie Elronda w lśniących zbrojach, na które narzucone mieli srebrzyste opończe.

— Moja dusza jest w rozterce, najjaśniejszy panie — zwrócił się do Théodena Aragorn, a w jego głosie słychać było wręcz namacalne zmęczenie. — Usłyszałem dziwne słowa i dostrzegam zagrożenia bardzo jeszcze odległe. Długo się zastanawiałem i obawiam się, że będę musiał zmienić wcześniejsze plany. Słyszałem Theodenie, że wybierasz się do Skalnego Gniazda. Powiedz mi, ile czasu upłynie, zanim tam dotrzecie?

— Za trzy dni powinniśmy dotrzeć do twierdzy — uprzedził króla Eomer. — Następnego dnia ma zaś odbyć się zwołane królewskim rozkazem zgromadzenie. Nie jesteśmy w stanie jechać szybciej, jeśli chcemy zachować siły do walki.

— Trzy dni — powtórzył po chwili Aragorn w zamyśleniu. — W takim razie, panie za twoim pozwoleniem ja wraz z moimi ziomkami, Dunedainami, musimy postąpić inaczej. Musimy ruszyć własną drogą, tym razem zupełnie otwarcie. Skończył się dla mnie czas przemykania się w ukryciu. Jak najszybciej wyruszam na wschód, a ruszę Traktem Umarłych.

Wśród Rohirrimów zapanowało poruszenie. Ludzie wymieniali ze sobą zszokowane spojrzenia. Między nimi potoczył się cichy szmer, a niektórzy z nich zadrżeli.

— Aragornie! — wykrzyknął Eomer. — Miałem nadzieje, że razem ruszymy na wojnę, jeśli jednak decydujesz się na Trakt Umarłych, niewielka jest szansa na to, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.

Enemy or friend | LegolasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz