41🏹

358 18 12
                                    


Kopyta tarły o ziemię. Aragorn gnał naprzód z wzrokiem utkwionym w okrętach, które rosły w ich oczach, gdy sunęły wolno pod prąd rzeki. Aldianel postępowała podobnie. Chociaż na chwilę wszystkie myśli opuściły jej głowę, walka miała stać się odskocznią od zmartwień.

Jechali w dół zbocza, wzbijając obłoki kurzu. Między szarymi oparami oświetlały ich jasne promienie dopiero wstającego słońca. Musieli dotrzeć do odpowiedniego miejsca na czas. Piraci płynęli do Minas Tirith, by zaatakować od południa i złamać obronę miasta, po drodze pustosząc przybrzeżne miasta i uniemożliwiając przybycie wsparcia.

Opuścili wzgórza wjeżdżając na równinne tereny. Nie udali się prosto w kierunku brzegu Anduiny, a na północ do miejsca, gdzie koryto rzeki zwężało się, tworząc zatoczki zarówno na wschodnim i zachodnim brzegu. Statki ponownie skryły sie przed ich wzrokiem w kłębach mgły, wrogowie wciąż ich nie dostrzegli. Woda płynęła szybkim nurtem, ciemna tafla falowała gwałtownie, mgła osiadła nisko nad rzeką.

W końcu zatrzymali się. Ogarniał ich dziwny spokój. Wręcz niewłaściwy w sytuacji, w której się znajdowali, stojąc w obliczu bitwy. Zeskoczyli z koni, zostawiajac je zdała od brzegu. Aldianel, Legolas, Gimli i Aragorn ruszyli do brzegu wolnymi krokami. Żadne z nich nie sięgnęło po broń, jeszcze nie. Szum rzeki dudnił im w uszach, mieszając się z czymś jeszcze, z odległym śpiewem pobudzonego morza. Mimo że nie dostrzegali stąd przybrzeżna, Aldianel widziała oczami wyobraźni fale, rozbijające się o piaszczyste brzegi.

*

Minęła chwila, minuty zdecydowanie płynęły zbyt wolno. W końcu z kłębów mgły wypłynęły okręty, rozbijając biało szare obłoki na dziobach.

Dunadanowie zostali w sporej odległości za nimi, jednak na tyle blisko by oddać celny strzał. Osłaniały ich kłęby mgły i oparów, przez co pozostawali niewidoczni dla nieuważnych oczu.

— Dalej nie popłyniecie! —  powiedział Aragorn donośnym głosem, patrząc na statki, zatrzymujące się w niewielkiej zatoczce, tworzonej przez koryto rzeki.

Na pokładzie zgromadzili się ludzie, piraci o groźnym wyglądzie.

— A kto nas powstrzyma?

Jeden z nich najprawdopodobniej kapitan, przeskoczył przez burtę, rozchlapując wodę na płyciźnie. Ruszył w ich stronę lekko chwiejnym krokiem, zapewne spowodowanym wieloma godzinami spędzonymi na statku.

Aldianel obserwowała każdy jego ruch spod zmrużonych oczu, uważnie lustrując jego postać. Skórę pod oczami pokrywał czarny proszek, kontrastujący z bladą cerą. Jego twarz okalały długie do ramion, splątane i tłuste włosy. Na policzku miał rozmazaną czerwoną farbę, a na głowie przekrzywiony czarny kapelusz, który kiedyś zapewne zdobiły pióra.

Nie musiała się odwracać, by wiedzieć kilkanaście grotów strzał, zostało wycelowanych w jego kierunku. Czas rozpętać ogień.

— Ty i twoja armia? — zapytał i i rozejrzał się dookoła z udawanym zainteresowaniem. — Ah nie, nie widzę tutaj żadnej.

Zrobił jeszcze jeden krok na przód w tym samym momencie, w którym Aragorn wystąpił do przodu, szybkim ruchem wyciągając miecz, którego ostrze znalazło się tuż pod brodą pirata, wbijając się w jego skórę.

Mężczyzna uniósł zaskoczony głowę, otwierając szerzej oczy. W tym samym momencie piraci zeskoczyli z innych okrętów. Gdy w ich kierunku poleciały pierwsze strzały, Dunadanowie także zaatakowali, zasypując przeciwników deszczem strzał.

Powietrze przecięły krzyki, gdy Umarli, którzy niezauważeni dostali się na okręty, zaatakowali rozpętując najprawdziwszą rzeź. Pokłady plamiła krew zabitych, którzy w żaden sposób nie byli w stanie obronić się przed atakującymi. Ciała wpadały do wody, barwiąc ją na czerwono.

Ci, którym udało się opuścić statki nie uciekali, a rzucili się na nich atakując brutalnie. Walka rozpętała się zarówno na lądzie, jak i na statkach, jednak ta na brzegu z pewnością była bardziej wyrównana. Błysk Andruila poprowadził ich do walki. Wszyscy dobyli broni. Ostrza starły się ze sobą. Wrogowie walczyli z zawziętością, ona jednak nie mogła dorównywać ogniu, który zapłonął w sercach ich przeciwników.

Aldianel szybko i zwinie, raz za razem unikała ostrza. Stal zderzała się ze sobą. Atakowała gwałtownie, rzucała sie na przeciwnika niczym wąż na swoją ofiarę. Walczy by wygrać,  pokonać. By zabić.

Strzały przelatywały nad ich głowami, w uszach im szumiało. Kolejne ciała upadały, pozbawione życia. Kolejny przeciwnik. Aldianel była zbyt pochłonięta walką.

Odwróciła się, w jej stronę zmierzała strzała. Elfka uchyliła się, jednak było już za późno. Strzała z uderzającą siłą, znacznie większą niż powinna, wbiła się, zagłębiając grot w jej ciele. Łzy napłynęły jej do oczu, a jej usta rozwarły się w niemym okrzyku bólu. W głowie jej się zakręciło i przez krótką chwile nie była w stanie niczego dostrzec. Automatycznie, nie zastanawiając się ani chwili, jej dłoń zacisnęła się na strzale i szarpnęła, rozrywając skórę. Krzyknęła, zaciskając powieki, a na dłoni poczuła ciepło własnej krwi.

Kawałek dalej walka dalej trwała, Aldianel znajdowała się na uboczu, w jej kierunku zbliżał się mężczyzna, uśmiechając się okrutnie i ukazując Krzywe zżółknięte zęby. Po jego policzku spływała krew. W jego dłoni lśnił miecz o zakrzywionej klindze.

Aldianel patrzyła na niego pustym wzrokiem, uniosła pomału głowę i w jej oczach pojawiło się coś innego. Przestała czuć ból. Elfka wydała z siebie przeraźliwy krzyk i nie wahając się, skoczyła w kierunku pirata, jednym ruchem miecza pozbawiając go głowy. Dyszała ciężko, gdy u jej stóp z głuchym łoskotem opadło ciało pozbawione głowy. Krew całymi litrami płynęła z rany, jednak na niej nie robiło to wrażenia. Już dawno przestało.

Adrenalina buzowała w jej żyłach, zagłuszając ból. Rozejrzała się. Wszyscy zostali pokonani. Ziemia pomału wsiąka krew ich wrogów. Odnieśli zwycięstwo, jednak to nie był jeszcze koniec.

Aldianel pozostała w tyle, podczas gdy pozostali zajmowali okręty. Elfka zbliżała się do Aragorna, stojącego naprzeciwko Króla Umarłych.

Powłóczyła z trudem nogami. Dłoń ściskająca miecz, zwisała bezwładnie wzdłuż jej ciała. Jasne włosy zlepiała krew, sącząca się z rany na policzku, która piekła, mieszając się z narodem i potem odkrywającym jej twarz.

Ostry ból w ramieniu przybierał na sile, widziała mroczki przed oczami, każdy krok przychodził jej z trudnością. Adrenalina opadała, krew wolniej popłynęła w żyłach. Kolejny krok. Nie, nie dała rady. Nogi się pod nią ugięły, kolana boleśnie zderzyły się z ziemią. Spojrzenie miała zamglone, widział wszystko niewyraźnie. Mrok pomału ją pochłaniał, jednak jeszcze zanim zawładnął nią całkowicie, usłyszała czyjś krzyk.

Nie widziała już nic oprócz nieskończonej, bezdennej czerni. W uszach słyszała szum i odległe, jakby dobiegające z tunelu głosy, których nie była w stanie rozumieć. Nie była w stanie wyrwać się z otępienia.

Hej, hej
Wciąż jest poniedziałek, okej? Hah
Ogólnie nie wiem czy jest okej ale i tak jestem dumna z tego rozdziału. Naprawdę ciężko mi uwierzyć że udało mi się go skoczyć w tak krótkim czasie. Przepraszam za wszelkie błędy ale zapewne widzicie że jest późno.
Do następnego!

Enemy or friend | LegolasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz