T H I R T Y F O U R

720 29 0
                                    

Ucieszyłam się, że kluczyki od mojego wozu zostały w kieszeni mojej bluzy, ponieważ tylko ją udało mi się ze sobą wziąć. Przemknęłam z pokoju do samochodu z prędkością dla mnie nadnaturalną. Odpaliłam silnik, włączając się do ruchu. Moja twarz zmieniła kolor na czerwony, a ręce dygotały. Zacisnęłam palce na kierownicy, chcąc ograniczyć drżenie do minimum. Zatrzymałam się na światłach, oddychając głęboko. Miałam chwilę, żeby odsapnąć. Wziąć głęboki wdech i przede wszystkim się uspokoić.

W momencie, w którym zobaczyłam panią Foster stojącą we framudze, moje serce zabiło boleśnie. Mogłabym przysiąc, że moje dłonie zrobiły się mokre. Byłam na siebie taka zła, iż nie zorientowałam się, że ktoś mógł tam stać. Ktokolwiek. Zapewne Kevin również nie byłby pocieszony, że tak wyrażam się o jego matce. Powiedziałam tyle okropnych słów. Faktem było, że nikt nie zasługiwał na wysłuchiwanie takich obelg w jego kierunku, nawet jeśli były one zasłużone. Przetarłam włosy po całej długości, ciągnąc ich końcówki. Jeśli ktokolwiek miałby odkryć nowy poziom nienawiści, to byłam pewna, że ten zaszczyt padł na Dakotę. Zapewne już wymyśla nowe argumenty, by zniechęcić Kevina do ożenku.

Zadrżałam, przypominając sobie jej wściekłe spojrzenie.

- Nic nie powiesz? - wyprostowała się, unosząc podbródek. - Patrzcie na nią - zaśmiała się pusto. - Czyżby twój przydługi język gdzieś się zaplątał? - czułam się całkowicie odcięta od rzeczywistości. Zupełnie jak gdybym śniła.

- Co pani tutaj robi? - nie byłam pewna, czy mnie usłyszała. Mój głos nagle stracił na sile.

- Lepszym pytaniem byłoby, co ty tutaj robisz kochana - wycedziła z obrzydzeniem. Wydawała się spokojna. Tylko czekałam, aż zrzuci na mnie lawinę błota. Za trzy, dwa....

Spokojnie Carmen.

To tylko halucynacje.

Nie wierzę, że masz aż tak wielkiego pecha. To wręcz nieludzkie.

Gdzie był Kevin, gdy go potrzebowałam? Chociaż może lepiej, że go tutaj nie ma. Z pewnością poparłby stronę matki, a nie wytrzymałabym pod dwoma ostrzałami. Wystarczył jeden kalibru trzech cali.

- Jak długo tutaj stałaś? - postanowiłam działać z opanowaniem.

- Wystarczająco długo, aby kilkukrotnie upewnić się, że nie nadajesz się na moją synową pod żadnym względem - zaczęła, przybliżając się. Z każdym jej krokiem ja stawiałam dwa, odsuwając się od niej na bezpieczną odległość. - Jesteś niewyrachowaną dziewuchą z ulicy, która uczepiła się Kevina tylko po to, by czerpać z niego korzyści.

Pokręciłam głową, bojąc się odezwać.

- Od samego początku wiedziałam, że będą z tobą problemy. Nie jesteś taka, jak my. Nie pasujesz do tego świata. Dobre nasiona trzeba oddzielać od chwastów, bo inaczej uschną razem z nimi - jej nozdrza rozszerzyły się, a szczęka zacisnęła. - Chyba nie muszę uzmysławiać cię, jaką rolę grasz w tej historyjce, prawda Carmen? - zapytała z pogardą. - Jesteś jak skrzep, wydajesz się mała i niewinna, ale szybko się rozrastasz, nie pozwalając innym rośliną kiełkować.

Sama nie byłam pewna, kiedy łzy napłynęły do moich oczu. Zwykle nie przejmowałam się już jej słowami. Tyle razy mieszała mnie z błotem, że wydawałoby się, iż jestem już do tego przyzwyczajona. Nic bardziej mylnego! Łzy napłynęły do moich oczu.

Mrugnęłam kilkukrotnie, chcąc je rozgonić. Nie mogłam sobie pozwolić, by teraz płakać. By okazać przed nią słabość. To sprawiłoby, że urośnie w siłę.

- Niech pani przestanie - poleciłam. Moje gardło zacisnęło się pod koniec.

- Dlaczego? - uniosła brwi. - Prawda kole w oczy? Przecież tego właśnie chcesz - pieniędzy.

DOUBLE WEDDING ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz