F O U R T E E N

870 29 0
                                        

Miałam cztery lata, kiedy niefortunnie upadłam podczas mojej pierwszej jazdy na rowerze. Dostałam go w urodzinowym prezencie od ciotki. Prócz niej na imprezie zjawiły się również wszystkie kuzynki od strony mego ojca, których zdążyłam naliczyć aż dwadzieścia trzy. Dodatkowo każdej towarzyszył chłopak. Byli też dziadkowie, wujkowie oraz kilka moich koleżanek z przedszkola... Wszyscy ci ludzie byli świadkami mojej kultowej wywrotki, podczas której zbiłam sobie oba kolana, łokieć i nabawiłam się guza na środku czoła.

Ten moment zdecydowanie definiowałam jako chwile swojej pierwszej w życiu porażki. Początek, który zaowocował lawinę następstw...

Tydzień po feralnych urodzinach zgubiłam w szkole swojego ulubionego pluszaka, którego w zasadzie nie odzyskałam po dziś dzień. Pokłóciłam się o niego z koleżanką, bezpodstawnie oskarżając ją o kradzież. Ta w odwecie rozpowiedziała wszystkim, że byłam kłamczuchą, więc już nikt nie chciał się ze mną bawić. Jeszcze tego samego roku niemal nie utopiłam się w basenie, gdy moje kółko ratunkowe okazało się dziurawe, a w następne urodziny podpaliłam sobie włosy, podczas zdmuchiwania świeczek na torcie.

Egzaminy w collegu, gdzie studiowałam, musieli organizować przeze mnie ponownie, gdy przez przypadek moja sztaluga złożyła się, lecąc na inne. Tak powstałe domino staranowało prace równo czterdziestu dwóch uczestników i zatrzymało się pod stopami samego profesora. Podobnie było na teście na prawo jazdy. Skasowałam wóz egzaminatora, wjeżdżając nim w latarnie.

To wszystko ciągnęło się za mną od dnia moich czwartych urodzin. Pech nie opuszczał mnie nawet na krok, będąc cieniem moich niekończących się udręk.

Po takim doświadczeniu powinnam była jakkolwiek uodpornić się na poczucie wstydu. Nic bardziej mylnego! Czasami miałam wrażenie, że nawet nasiało się jeszcze bardziej wraz z każdą kolejną wpadką. Karmiło się zażenowaniem, rosnąc w sile.

-Zbladła pani - zauważył mężczyzna. Zamknęłam usta, które nieestetycznie rozdziawiłam, po czym przyodziałam na twarz obojętny uśmiech.

- To nic - zamrugałam, kiwając na przekór głową. Ciemnowłosy nie wydawał się jednak przekonany co do moich słów, choć nie skomentował już całej tej sytuacji w żaden sposób. Zerknął na swój nadgarstek, wzdychając pod nosem. Widać nie tylko jemu się spieszyło.

Winda stanęła, czemu towarzyszyło głośne kliknięcie. Pozwoliłam, aby mój towarzysz wyszedł jako pierwszy. Skorzystał z tej okazji, ruszając przed siebie żwawym krokiem.

Odetchnęłam głęboko, masując kark. Zgarbiłam się wygodnie, po czym policzyłam w myślach do pięciu. W którą stronę powinnam była pójść? Rozejrzałam się dookoła. Najwidoczniej trafiłam w ustronniejsze miejsce firmy. Było tu tak cicho...

Wzdrygnęłam się, gdy niespodziewanie drzwi po mojej lewej otworzyły się z rozmachem. Wyszła przez nie drobna blondynka w ciemnozielonym żakiecie. Niosła w dłoniach przeróżne papiery. Zapewne były to jakieś umowy.

- Przepraszam... - spuściłam wzrok na plakietkę zdobiącą jej pierś. - ...Candie - dziewczyna obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem, przez co od razu się zrelaksowałam. Wydawała się miła. - Wiesz może gdzie znajdę Shanę Avery?

- Pani prezes? - jej melodyjny głos działał nadzwyczaj kojąco. - Powinna być teraz na sesji. Musisz iść tym korytarzem. Na samym końcu, drzwi po lewej - wskazała koniuszkiem palca. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, kiwając głową.

- Bardzo ci dziękuję - odparłam, po czym ruszyłam wedle jej wskazówek wskazówkami.

- Witamy na pokładzie! - usłyszałam na odchodne. Odwróciłam głowę, jednak dziewczyna zdążyła już zniknąć za rogiem.

DOUBLE WEDDING ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz