- Co pani tutaj robi? - zdołałam wykrztusić. Zamarłam w bez ruchu, gdy moje powieki rozchyliły się do rozmiarów złotej monety.
Kobieta w średnim wieku zlustrowała mnie wzrokiem. Jej spojrzenie wręcz płonęło pogardą. Przełknęłam ślinę, widząc, jak odświętnie była ubrana. Beżowa, ściśnięta w pasie sukienka z subtelnym dekoltem opinała jej ciało. Nogi zaś zdobiły czarne szpilki. W podobnym kolorze była torebka od Channel, którą przewiesiła sobie przez ramię. Włosy w odcieniu ciemnego karmelu spięła natomiast w osadzonego nad karkiem koka.
Sama, choć ubrana w naprawdę elegancką, białą koszulę, która nie należała do najtańszych, nawet nie dorównywałam jej do pięt - niemal słyszałam w głowie, jak wypowiadała te słowa w moją stronę. Wiedziałam, że oczekiwała ode mnie czegoś więcej.
- Justin? - Kevin przeniósł swoje zdziwione spojrzenie ze mnie na stojącego po mojej lewej chłopaka, stojącego po mojej lewej. Zmarszczył brwi, powodując, że na jego czole zawitała mała bruzda. Nawet po całym dniu pracy prezentował się nienagannie - jakby żywcem wyrwano go z okładki najnowszej gazety o przystojnych biznesmenach.
- Lepszym pytaniem byłoby co t y, tutaj robisz - ostry jak brzytwa głos kobiety przeciął ciasne pomieszczenie. - I to z innym facetem.
Jej wzrok złagodniał, gdy przeniosła go na bruneta.
- Przyszedłem oddać Carmen płótno - Justin pośpieszył z wyjaśnieniami. Zapewne zauważył, jak spanikowana musiałam się czuć, więc postanowił przejąć inicjatywę.
- Pech chciał, że drzwi nie działają i się zatrzasnęliśmy - dokończyłam, pomijając resztę faktów, których tłumaczenie uznałam za zbędne w tym momencie.
- Pech - powtórzyła z kpiną. - Synu, chyba nie wierzysz w tę bujdę? - zwróciła się w stronę Kevina. - Od samego początku mówiłam ci, że ta dziewucha nie jest najlepszą kandydatką na żonę, ale żeby od razu odbierać męża swojej najlepszej przyjaciółce? Carmen, myślałam, że matka choć trochę lepiej cię wychowała - zakończyła swoją wypowiedź, zwieńczając ją pazernym uśmiechem, który wpłynął na jej usta.
Cofnęłam się o krok, wbita w ziemię ogromnym poczuciem winy. Starałam się przybrać obojętny wyraz twarzy na jej docinki, jednak nie mogłam udawać, że mnie one nie dotknęły.
- Mamo - Kevin przewrócił oczami na słowa Dakoty. - Może przejdziemy do jadalni, coś zjeść? - zaproponował, zmieniając temat.
- Justin - wszyscy trzej spojrzeliśmy na kobietę, która uśmiechnęła się zalotnie w stronę bruneta. - Może zjadłbyś z nami? Skoro już tutaj jesteś - zachichotała.
Zamrugałam, starając się pojąć, co właśnie działo się na moich oczach Czy ona z nim... flirtowała?
Wtedy też przypomniałam sobie o czymś jeszcze.
- Nie zdążyłam nic przygotować, bo...
- Kupiłem coś z restauracji obok. Kiedy nie odbierałaś, pomyślałem, że to będzie dobre posunięcie - zaprzeczył od razu, posyłając mi uspokajający uśmiech. Jego matka owinęła swoje szczupłe ramiona wokół jego bicepsa, prowadząc nas na górę.
- Pewnie - uśmiechnęłam się delikatnie, zaraz markotniejąc, gdy tylko nikt już na mnie nie spoglądał. W jednym momencie poczułam się zbyt przytłoczona ogarniającymi mnie emocjami.
Nie dość, że nienawidząca mnie mama Kevina, postanowiła zawitać do nas w gości - co już zniszczyło mi wieczór, to po raz kolejny zawiodłam swojego narzeczonego.
Po prostu cudownie...
Weszłam do kuchni zaraz za Kevinem, oferując swoją pomoc w naszykowaniu jedzenia. Justin, który zgodził się towarzyszyć nam w dzisiejszej kolacji, został zaprowadzony przez Dakotę do jadalni. Ta zdążyła już zająć go rozmową, w której niekiedy, niby przypadkiem dotykała jego ramienia, posyłała nieskrywane uśmieszki, a nawet puszczała zalotne oczko! Jawnie go adorowała, kiedy... Na litość Boską! Przecież brunet miał zostać jej zięciem!
CZYTASZ
DOUBLE WEDDING ✔
RomanceZAKOŃCZONE/W TRAKCIE KOREKTY KOMEDIA ROMANTYCZNA, JAKIEJ JESZCZE NIE BYŁO! Śluby bywają wyjątkowo pracowitymi i trudnymi wydarzeniami, szczególnie wtedy, kiedy okazuje się, że państwo młodzi nie są do końca pewni swoich wyborów. I o ile kwestię smak...