Tydzień. Okrągłe siedem dni, czyli sto sześćdziesiąt osiem godzin lub, jak kto woli - ponad dziesięć tysięcy minut. Cały ten czas spędziłam na przemian w pracy, domu, pracy, domu, znów szłam do pracy, a później wracałam do domu. Przygotowywałam się do własnej wystawy w galerii, co pochłaniało resztę mojego wolnego czasu. Unikałam także Justina, co w praktyce nawet nie było tak trudne. Po feralnym wydarzeniu w nocy na dachu wieży zachowałam się jak typowa nastolatka i po prostu uciekłam. Od odpowiedzialności, napięcia, a przede wszystkim od Justina, który wyzwalał we mnie pokłady sprzecznych emocji. Szczerze go lubiłam. Mieliśmy jakiś rodzaj relacji, poprzez który czułam się przy nim dziwnie... wolna. Mimo jego ciężkiego charakteru i ciągłych docinek wydawał się naprawdę interesującą osobą. Byłam niemal pewna, że moglibyśmy stanowić parę dobrych znajomych, gdyby nie to nieznośne napięcie, które wisiało między nami od czasów pocałunku.
Dzwon bił coraz głośniej, nawołując rzesze chrześcijanin do wspólnej modlitwy. Słońce już prawie całkiem zaszło za horyzontem, a na niebie pojawiły się pojedyncze gwiazdy.
Przeklęłam cicho od nosem, spoglądając na własne dłonie. Czułam się... No właśnie. Nie za bardzo wiedziałam, jak mogłabym określić te emocje, które mną targały. Na pewno był to wstyd, odraza do samej siebie. Wyrzuty sumienia również nie były mi obce. Mimo wszystko nie czułam się aż tak źle, jak wtedy w klubie, kiedy uświadomiłam sobie, że pomyliłam osoby. Może dlatego, że finalnie do niczego poważnego między nami nie doszło? A może dlatego, że byliśmy pijani, a alkohol zdawał się idealną wymówką.
W przypływie strachu i zażenowania złapałam za swoją komórkę, po czym puściłam się biegiem w stronę wyjścia. Nawet na moment nie odwróciłam się za siebie. Byłam nazbyt napakowana sprzecznymi emocjami, by zachowywać się racjonalnie. Tak, więc wybrałam, najprostszą z możliwych dla mnie w tamtej sytuacji wyjść i pobiegłam do windy. Słyszałam, jak mężczyzna nawołuje moje imię, przeprasza, czy też przeklina. Zupełnie nie wiedziałam, dlaczego to robił... To była wina nas obojga. Kolejne niedopatrzenie, którego dopuściliśmy się oboje i ogromna nieodpowiedzialność względem naszych narzeczonych. Ogromne wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka, paląc żywym ogniem. Obiecałam sobie. Przysięgałam, że nie dopuszczę więcej do takowych sytuacji.
Nie chciałam nawet myśleć o tym, co by było, gdyby te cholerne dzwony nam nie przerwały. Jak mogłam kolejny raz aż tak się zapomnieć? Co było ze mną nie tak?
Co siedziało w mojej głowie, że nie potrafiłam oprzeć się mężczyźnie, który... na litość boską! Był narzeczonym mojej przyjaciółki!
Natarczywie przyciskałam czerwony przycisk, naiwnie myśląc, że zwiększona liczba uderzeń przywoła windę szybciej. Dopiero stojąc w zamykającej się dla świata klatce, uniosłam wzrok. Justin stał w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam. Jego szczęka pozostawała zaciśnięta, podobnie jak dłonie. Wzrok utkwiony miał w podłodze. Biła od niego wściekłość. Mogłam ją bez problemu wyczuć nawet z takiej odległości. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że ta sytuacja nigdy nie powinna była mieć miejsca. Musieliśmy się ogarnąć. Nie byliśmy już przecież nastolatkami w liceum, którzy nie potrafili trzymać swoich hormonów na wodzy!
Jedynym dobrym aspektem całej tej maskarady był fakt, że posiadałam niesamowity pomysł na obraz dla mojego klienta. Dokładnie zakodowałam sobie w głowie najważniejsze fragmenty widoku, by później przelać go na papier.
Do domu wróciłam taksówką, na którą wydałam resztę moich oszczędności. Jak się okazało, znajdowaliśmy się w miejscu bardziej oddalonym od mojego domu, niż początkowo zakładałam.
Czułam się jak przestępca, uciekający z miejsca zdarzenia.
A przecież uciekałam przed odpowiedzialnością.
CZYTASZ
DOUBLE WEDDING ✔
RomanceZAKOŃCZONE/W TRAKCIE KOREKTY KOMEDIA ROMANTYCZNA, JAKIEJ JESZCZE NIE BYŁO! Śluby bywają wyjątkowo pracowitymi i trudnymi wydarzeniami, szczególnie wtedy, kiedy okazuje się, że państwo młodzi nie są do końca pewni swoich wyborów. I o ile kwestię smak...