T H I R T E E N

785 29 2
                                    

Spojrzałam na zegarek, przeklinając w myślach swój budzik. Znowu nie zadzwonił. Poważnie powinnam była się zastanowić nad inwestycją w jakiś działający sprzęt. Inaczej nigdy nie wyrobię się na czas!

Zapięłam teczkę z papierami, po czym wsuwając czarny długopis za zapięcie torby, ruszyłam do drzwi. Dziś przypadał mój pierwszy dzień w nowej pracy i - jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, zapewne nieostatni. Co prawda agencja urządzania wesel nie była czymś, co skupiłoby moją uwagę, jednak, jak wspomniał Kevin - warto było próbować nowych rzeczy.

Stresowałam się. I to bardzo. Chciałam wypaść jak najlepiej - mimo że niespecjalnie zależało mi na tej posadzie i w żaden sposób nie wiązałam z nią przyszłości, to Shana nadal była bliską znajomą Kevina.

W jakimś procencie chciałam wyrobić sobie dobrą reputację w świecie mojego narzeczonego. Do tej pory byłam tylko jego marną ozdobą, której rolą była nienaganna prezentacja u boku partnera. Stwierdziłam więc, że dobrym początkiem będzie wykazanie się swoimi możliwościami, zaprezentowanie od dobrej strony... Jednak jak miałam to uczynić, będąc spóźniona już pierwszego dnia?

Każdy świat rządził się swoimi prawami, a w świecie Kevina nie było mowy o żadnej pomyłce.

Zbiegłam czym prędzej na dół, niemal nie potykając się o własne nogi. Cholerne szpilki. Po co komu to ustrojstwo?

- Pięknie wyglądasz - zatrzymałam się na chwilę, spoglądając na Kevina, który wpatrywał się we mnie z szerokim uśmiechem. Siedział przy stole, popijając swoją ulubioną, czarną kawę. Czytał jakiś artykuł, celebrując przyjazny poranek. Zmarszczyłam brwi, mając wrażenie, że coś mi umknęło... Wszak rzadko kiedy widzieliśmy się z rana. Gdy ja wstawałam, jego już dawno nie było. Ten fakt mógł być mylący. Teraz, wstając tak wcześnie, czułam się jak ktoś z wyższych sfer. Musiałam zebrać się z łóżka wczesnym rano, by zdążyć na siódmą do pracy. To brzmiało tak... nudno.

- Dziękuję - nachyliłam się nad nim, przyciągając za krawat. Cmoknęłam delikatnie jego usta na pożegnanie, po czym złapałam za leżące w koszyczku, czerwone jabłko. Posłużyło mi jako śniadanie.

- Miłego dnia w pracy! - wydawał się taki radosny. To aż dziwne, że taka drobnostka, jak wypełnienie dwutygodniowego stażu była dla niego czymś tak ważnym. Mimo wszystko cieszyłam się, że to ja sprawiłam mu tę radość.

I tak oto przemierzałam ulice Nowego Jorku nowiusieńkim Rang Roverem prosto z salonu. Był to prezent od Kevina, który stwierdził, że przydałoby mi się porządne auto, którego nie dało się tak łatwo zepsuć. Nie chciałam go przyjmować, jednak nowy wóz był w obecnej chwili jedynym, racjonalnym wyjściem. Na szczegółowym przeglądzie mechanik dopatrzył się kilku dosyć poważnych wad, przez które musiałam rozstać się z moją ukochaną furgonetką. Naprawa była ponad moje siły i, o ile auto fizycznie, było w stanie pokonać większe, czy też mniejsze odległości bez problemu, tak po potencjalnym spotkaniu z policją mogłabym mieć spore kłopoty. Stwierdziłam, że lepiej będzie, jeśli... z ogromnym bólem serca... ale oddam je na złomowisko.

- No jedź - sapnęłam, gdy auto przede mną nie zamierzało ruszyć na zielonym świetle.

Agencja, do której zamierzałam, miała swoją siedzibę lekko ponad piętnaście mil od miasta, tak więc każda minuta była na wagę złota. Byłam typem osoby spóźnialskiej, chociaż ostatnimi czasy wydawałam się nad wyraz punktualna. Tutaj swoje zasługi miał głównie Kevin, który dla odmiany, był o wiele bardziej odpowiedzialny niż ja.

Spojrzałam na zegarek.

Punkt szósta pięćdziesiąt pięć. Westchnęłam, po czym nacisnęłam hamulec, by zatrzymać się na wolnym polu parkingowym. A przynajmniej takie były moje intencje do momentu, w którym samochód nie ruszył znacznie do przodu, wyrywając się spod mojej kontroli.

DOUBLE WEDDING ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz