F I F T E E N

765 26 1
                                    

Przymknęłam oczy, gdy chłodne powietrze uderzyło w moją twarz po przekroczeniu wyjścia. Nie kłopotałam się z zamknięciem drzwi. Pod wpływem wiatru trzasnęły głośno gdzieś w oddali za mną. Dałam sobie długą minutę, zanim nie powróciłam do rzeczywistości, spoglądając na parking przed sobą.

Wsiadłam do samochodu z cichym westchnieniem. Przygładziłam, roztargane przez pogodę włosy, po czym rozpięłam trzy pierwsze guziki płaszcza. Włożyłam kluczyk do stacyjki, zanim odpaliłam silnik. W międzyczasie zadzwoniłam jeszcze do Vili z krótkim zapytaniem, czy nie miałaby ochoty wyskoczyć na wspólne zakupy. Stwierdziłam, że resztę tego dnia spędzę na robieniu czegoś produktywnego, a z okazji, iż nasza lodówka - moja i Kevina, od tygodni świeciła pustkami, postawiłam ją zapełnić.

Droga do najbliższego sklepu spożywczego zajęła mi dwie i pół piosenki, którą dźwięcznie wyśpiewałam, wypełniając małą przestrzeń samochodu swoim - wcale niemelodyjnym - głosem.

Blondynka pojawiła się na miejscu niedługo po mnie, wjeżdżając na parking z piskiem opon.

- Cześć - przywitałam się, spoglądając, jak dziewczyna wychodzi ze samochodu, a następnie kieruje się w moją stronę. Ubrana była w za dużą o rozmiar bluzę z długim rękawem, na której środku znajdowało się logo postaci bajkowej oraz stare, przetarte, niebieskie jeansy. Jej stopy zdobiły trampki kolorem zbliżone do żółtej bluzy.

Zsunęła z nadgarstka gumkę, którą zaraz związała swoje włosach, tworząc niski, opadający na jej plecy kucyk.

- Hej - stanęła przede mną, wyciągając obie dłonie. Przytuliłam ją na powitanie. - Jak rozmowa? Było drętwo? Słyszałam, że w takich firmach nawet nie wiedzą, co to jest żart.

- Było okej - zachichotałam na jej stwierdzenie. - Dostałam już pewne wytyczne. Mam zacząć od jutra - pochwaliłam się, łapiąc za czerwoną rączkę sklepowego wózka.

- Doprawdy? Pozwól mi zgadnąć - przeszła przez ruchome drzwi, obracając się do mnie przodem. Nachyliła się znacznie, szepcząc ironicznie. - Zostaniesz wiernym pieskiem dumnej pani prezes, który nie będzie odstępował jej na krok, zapisując każde padnięte słowo.

- I tutaj się mylisz - szepnęłam równie konspiracyjnie. Zaraz jednak uśmiechnęłam się promiennie, stukając paznokciami w rączkę od wózka. Skierowałam się na dział z przeróżnymi pieczywami, by wybrać pyszne bułeczki.

- Czyli nie będzie nic w stylu "Tak jest, pani prezes", "Oczywiście, że zrobię dla pani kawę, pani prezes", "Więcej śmietanki w kawie?", "Oh, jasne. Już się robi. Mam to zrobić przed tym, jak wyszoruję pani szpilki własną koszulą czy po?" - trajkotała, parodiując mój głos. Zmrużyłam oczy, spoglądając na nią groźnie.

- Nie jesteś wcale zabawna, Vila. To poważna firma - odłożyłam pomidora z powrotem do kartonu, gdy okazał się zgniły, po czym odwróciłam się w stronę blondynki, oblizując swoje usta. - Będę organizować wesele - niemal klasnęłam w dłonie. Tak naprawdę wcale nie cieszył mnie sam fakt podjęcia się tego wyzwania - między innymi z racji mojego podejścia do takowych imprez. Jednakże widziałam, jak ogromną wartość ma praca w tak dużej firmie dla Kevina. Być może to dlatego zaczęło mi się udzielać jego nastawienie.

- Cóż za ironia - zmarszczyłam brwi, wychwytując w tonie jej głosu pewne oburzenie. - Ciekawe, czy w tej pogoni za niespełnionymi ambicjami Kevina znajdziesz czas, by zorganizować własne, które - tak tylko przypominam - jest już za chwilę.

Skrzyżowała ręce na piersi, idąc tuż obok mnie. Puściłam jej uwagę mimo uszu. Znałam jej podejście do Kevina i naszej relacji. Przestałam opierać się, by ją zrozumiała, gdy dała mi wyraźnie do zrozumienia, że akceptacja to szczyt jej możliwości i nie jest w stanie pójść o krok dalej.

DOUBLE WEDDING ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz