ROZDZIAŁ 7

166 8 4
                                    

                                        >>Jace<<

Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Ale zaczyna mi się to podobać, choć ciągle miałem co do tego obawy. Podszedłem do biurka i siadłem na krześle obracając w dłoniach ołówek a raczej pół ołówka. Był najbardziej zurzyty ze wszystkich ołówków. Nagle ktoś wleciał mi do pokoju.

- Izzy! Co ty...
- Czy to ołówek Clary? Nie ważne musimy pogadać. TERAZ.

O litości. Dopiero odczepiłem się od Alca. Otworzyłem usta żeby coś powiedzieć ale nie zdążyłem nic powiedzieć.

- Byłam u Alec'a z nim pogadać co się z tobą dzieje. Łączyłam wszystkie fakty ze sobą i gdy Alec miał mnie już dość stwierdziłam, że pomęczę samo źródło problemów, czyli ciebie. Wyszłam z jego pokoju i jak ręką odjął dostałam odpowiedź.
- Co masz na myśli? - błagam nie widziałaś tego. Powiedz, że nie było cię wtedy na korytarzu.
- Widziałam was. - mój wyrok padł. Będę teraz atakowany z każdej strony. - I wiedz, że nie będę cię atakować tak jak to myślisz. Pozwolę by sprawy potoczyły się same. Ale wiedz, że jeśli się do tego nie przyłożysz stracisz ją. Ona jest tu na tą chwilę tylko miesiąc.
- Kochać znaczy zniszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym. Wpajano mi to przez 10 lat. Teraz czuję że mięknę, gdy ją widzę. Ja mam być wojownikiem a nie kawałkiem boskiego flaka.
- Jak zwykle skromniutki. Posłuchaj Jace. Zasada którą Ci wpajano ma po części jakiś sens, lecz ty go rozumiesz w zły sposób. Przyjdzie taki moment, w którym spojrzysz na to inaczej.
- Izz ja nigdy się tak nie czułem wobec żadnej dziewczyny. Wszystkie były takie same. Clary, Clary jest inna.

Szatynka uśmiechnęła się lekko, podeszła i przytuliła mnie.

- Wszytko się ułoży. Tylko w swoim czasie, którym ty teraz dowodzisz.

Podeszła do drzwi uśmiechnęła się i wyszła.

                                       >>Clary<<

Weszłam do pokoju i oparłam się o drzwi. Przygryzłam wargę i się uśmiechnęłam. W dłoniach miałam już tylko kamień od Jace'a, gdyż szkicownik rzuciłam z progu na łóżko. Odłożyłam go na półkę koło łóżka. Podeszłam do szkicownika i otworzyłam na czystej stronie. Zaczęłam szukać mojego ulubionego ołówka, ale go nie było. Coś mnie natchnęło żeby iść do pokoju blondyna. On ratował moje rzeczy i szybciej wyszedł z oranżerii.

                                        >>Jace<<

Leżałem na łóżku w samych spodniach od dresu. W dłoniach ciągle obracałem ołówek Clary. Usłyszałem ciche pukanie. Pomyślałem, że Izzy zapomniała mi czegoś dopowiedzieć.

- Proszę.
- To tu jest mój ołówek.

Ołówek wypadł mi z dłoni. W drzwiach stała Clary. Zaśmiała się z mojej reakcji. Podeszła do mojego krzesła i rzuciła we mnie koszulką.

- Ubierz się, bo czuje się niekomfortowo.
- Szkoda widoku, ale zgoda.

Zarumieniła się, a ja szybko przeciągłem koszulkę przez głowę. Już miałem wstawać gdy ona podeszła i usiadła na moim łóżku podciągając kolana pod głowę. Nie narzekam, ale nie wiem o co chodzi.

- Czemu masz mój ołówek?
- Ciężko mi to wyjaśnić. Poczułem, że muszę go mieć. Przepraszam.

Podałem jej własność, a ona delikatnie ją odebrała.

- Wybaczam. Ale...

Nie podobało mi się to ale. Wskazała palcem policzek. Lekki rumieniec błąkał się po jej twarzy. Uśmiechnąłem się i nachyliłem się do jej policzka. Gdy udało mi się od niej oderwać, ona szybko wstała.

- Teraz jesteśmy kwita, Romeo.

Jej szeroki uśmiech i rumieniec był cudowny. Uśmiechnąłem się.

- Mam nadzieję na więcej przeprosin.
- Zobaczymy. Dobranoc.

I wyszła. Czułem się wspaniale. Miałem tyle energii, że wątpię czy zasnę. Moje myśli błądziły wokół niej.

                                 >>Isabelle<<

Była 6 rano. Zmierzałam do pokoju Clary. Wypukałam nasz szyfr i weszłam nie czekając na odpowiedź. Spała. Obok niej leżał otwarty szkicownik z skończonym portretem. Moja ciekawość była zbyt wielka, więc spojrzałam i oniemiałam.

Narysowała Jace'a i siebie w jego objęciach.

Popatrzyłam na dziewczynę, która pewnie całą noc to rysowała dlatego dalej śpi. Dostrzegłam, że przy sercu pod dłońmi coś trzyma. Nie mogłam dojrzeć co. Niestety, ale i tak muszę ją obudzić na śniadanie i trening.

- Clary, wstawaj bo przegapimy śniadanie.

Zaczęła coś mruczeć pod nosem. Co ci się śni Clary Morgenstern?

- Nie zostawiaj mnie, proszę. Potrzebuję cię.... Mamo. Nie! Nie!
- Clary! Clary wstawaj! To zły sen!

Nie budziła się. Do pokoju wpadł Jace. Rzucił się w kierunku łóżka.

- Clary, Clary to ja Jace obudź się. To zły koszmar.

Rudowłosa otworzyła zeszklone oczy. Zrobiło mi się jej strasznie żal. Coś musiało się stać z jej matka. Nic nie wspominała.

- Jace. - jej ledwo słyszalny głos. Po chwili już wtulała się w tors mojego brata.
- Izz mogłabyś przynieść wody?
- Oczywiście.

Już po chwili biegłam na jadalnie.

                                        >>Jace<<

- Co ci się śniło?
- Mama. Jace ona mnie ostrzegała. Chciałam jej pomóc ale nie zdążyłam.

Wielkie łzy leciały po jej policzkach. Odważyłem się przytulić ja trochę mocniej. Cała drżała.

- Ciii. Jestem tu. Jesteś bezpieczna.

Popatrzyła się na mnie z lekkim uśmiechem.

- Mogę wiedzieć co wywołało u ciebie taki ładny uśmiech?
- Znowu mam wobec ciebie dług. Tak jak chciałeś wczoraj.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę.

Do pokoju weszła Izz z szklanką wody i talerzem z kromkami.

- Proszę to dla was dwóch. Ale woda tylko dla Clary, Jace sorry.

Clary nie cofnęła się nawet o milimetr. Jeszcze lekko drżała. A ja nie zamierzałem jej puszczać.

- Uroczo wyglądacie ptaszynki ale musicie zjeść i muszę porwać Clary na trening.

Dopiero teraz wysfobodziła się z uścisku i sięgnęła po szklankę z wodą.

- Zostawię was. Może chcecie porozmawiać jak dziewczyna z dziewczyną.

Clary przytaknęła na zgodę a ja pomału opuściłem pokój. Jeszcze w ostatniej chwili wychwyciłem jej uśmiech.

Nigdy cię nie opuszczę. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz