ROZDZIAŁ 13

133 10 15
                                    

>>Jace<<

Jej dłonie wędrowały po całym moim ciele. Moimi dłońmi zresztą też kierowała po swoim ciele. Chciałem to zakończyć z myślą, że jeśli wejdzie tu ktoś nieodpowiedni Clary się dowie.

Nie chcę jej zranić. Ale z drugiej strony zszargała moje uczucia. Nie wiedziałem co robić. Jedno było pewne. Chciałem się uwolnić od Bianki, ale nie mogłem się ruszyć.

Usłyszałem głos Izabelle. Dziękuję. Mogłem się ruszyć choć nie wiedziałem od czego to jest zależne.

- Izz.

Spojrzałem na Biankę. Była zachwycona z faktu, że nas nakryła. Krew się we mnie zagotowała. Znowu miałem ochotę podejść do worka i walić w niego bez opamiętania.

- Wyjdź. - tyle zdołałem powiedzieć. Spojrzałem na Biankę. - Powiedziałem, WYJDŹ. - mogłem sobie wyobrazić złość w moich oczach. Ona jednak się uśmiechnęła. Ale wyszła.

Spojrzałem na Izz. Koło nogi miałem jeszcze jeden sztylet podniosłem go i rzuciłem nim z całej siły w tarcze. Ostrze przebiło się na wylot wbijając się w ścianę.

- Jace. - usłyszałem słaby głos Izabelle. Była przerażona moim czynem.
- Dziś nie porozmawiamy mam zły chumor.

Wyszedłem. Tak po prostu zostawiłem Izabelle po środku sali.

Do pokoju wszedłem w szale złości. Pokierowałem się do łazienki i wziąłem szybki prysznic by zmyć z siebie dotyk Bianki.

Gdy już się ubrałem zadzwoniłem do Alec'a.

- Jesteś u Magnusa?
- Tak. Stało się coś?
- Poproś go, żeby przygotował mi coś uspakajającego, zaraz tam będę.

Rozłączyłem się. Z krzesła chyciłem pas. Przypiąłem do niego broń i stele. W drodze do drzwi porwałem jeszcze skórzana kurtkę i wyszedłem z pokoju.

Idąc korytarzem poczułem zapach obiadu.

KURWA. MUSZĘ ZANIEŚĆ JEDZENIE CLARY.

Przyspieszyłem kroku koło stołówki minąłem Izz, która niosła jedzenie Jonathanowi. Wbiegłem na stołówkę.

- Ja po posiłek dla Clarissy Morgenstern.

Podano mi tace z jedzeniem. Już nie biegiem ale na tyle szybkim krokiem, że dogoniłem Izzy przy windzie. Przytrzymała, aby winda się nie zamknęła.

- Co ci się stało od kąd wyszedłeś z pokoju Clary?
- Nic. Co miałoby się stać?
- Wyszedłeś od niej załamany a na sali rozwaliłeś tarczę ze złości.
- Po prostu. Nie mogę uwierzyć, że zostali zamknięci. Jest mi z tego powodu przykro jak i bardzo mnie to denerwuje.

Czułem się jak ostatni, parszywy kłamca. Ale nie będę jej denerwował. W końcu Clary to jej pierwsza prawdziwa przyjaciółka. Nie wiem jakby zareagowała na to jak mnie potraktowała.

- Rozumiem. Czy dalej chcesz pogadać?
- Myślę, że skoro wiesz o co chodzi to można sobie darować tę rozmowę.

Winda się zatrzymała, a drzwi otworzyły się. Puściłem Izzy przodem. Gdy ona już wchodziła do pokoju ja stanąłem przed strażnikami, którzy odstąpili mi drogi do drzwi. Otworzyłem i wszedłem.

- Obiad.

Clary spojrzała na mnie. Miała całe spuchnięte oczy. Płakała?

- Coś się stało? Płakałaś? - mimo jej zachowania, martwiłem się.
- Nic ci do tego. - i takim oto sposobem szybko pożałowałem swojej troski.
- Oczywiście.

Położyłem tace i wyszedłem. Tym razem już się nie oglądałem. Złość znowu we mnie buzowała. Pokierowałem się do wyjścia z instytutu.

>>Alec<<

Rozłączył się. Tak po prostu. Bez słowa wyjaśnienia.

- Co zadręcza tę śliczną główkę?

Mój wyraz twarzy złagodniał.

- Jace prosi abyś przygotował mu coś na uspokojenie.
- Jasna sprawa. Mam coś co często pomaga mi i innym wielkim magom.

Uśmiechnąłem się patrząc ile w tym człowieku jest energii i pozytywizmu. Magnus to była chodząca niespodzianka. Nigdy nie dało się przewidzieć jego następnego ruchu.

- Mogę wiedzieć czym dokładnie zainteresowała cię moja osoba w tej chwili? Nie żebym narzekał.
- Teraz tak pomyślałem jaką to jesteś chodzącą niespodzianką Magnusie Bane.
- Doprawdy? Wiesz, bo dla mnie na przykład jesteś kameleonem.

Jego wyraz twarzy był kpiąco szczery.

- A czy ja mogę wiedzieć czym zasłużyłem sobie na takie skojarzenie?
- No widzisz Alexandrze. Potrawisz dobrze wpasować się w tło kiedy należy się ukryć podczas misji. Ale bardziej natchnęło mnie do tego twoje drugie imię.
- Gideon? Co w nim jest z kameleona
- Mój dobry przyjaciel Ragnor posiadał niegdyś kameleona. Miał na imię Gideon. A miał tak na imię bo Ragnorowi kojarzyło się to z gadami.

Nie mogłem powtrzymać śmiechu. Sama historia była dość komiczna lecz mimika twarzy Magnusa jest nie do opisania za każdym razem. Pogawędkę przerwało nam pukanie.

- Pewnie Jace - powiedziałem jeszcze z łzami w oczach, które szybko wytarłem o dół podkoszulka.

Magnus pstryknął palcami i drzwi się otworzyły ukazując postać Jace'a.

- Cześć Magnusie. Przepraszam, że proszę tak przez Alec'a, ale dodzwonić się do ciebie graniczy z cudem.
- Przyjmuję przeprosiny. A oto twoja oaza spokoju w jednej buteleczce. Są to tabletki mojego wyrobu. Wystarczy jedna na dzień. Ale bardziej polecam łyknąć ją przed snem. Jest dość mocna. Więc będziesz miał spokojny sen a w dzień będziesz mógł normalnie funkcjonować. Bez gniewu.
- A co jeśli Zarzyje ja rano?
- Prawdopodobnie będziesz zachowywał się jak hipis.
- Zarzyje na noc. Przysięgam na Anioła.
- Po co ci to? I radzę ci się nie wykręcać.

>>Jace<<

Musiał zadać to pytanie. Nie dość, że na prawdę ciężko okłamać parabatai, co ja gadam to graniczy z cudem! Nie jestem zbytnio zdolny do kłamstwa.

- Sytuacja z Clary, dość mocno mnie denerwuje.
- Rozumiem. Izzy dzwoniła, że rozwaliłeś tarczę rzucając sztyletem.

Cholera Izzy.

- Dlatego przyszedłem po to. - potrzepałem szklaną buteleczką z tabletkami.
- Ja mu wierzę - powiedział Magnus.
- Widzisz, twój chłopak mi wierzy. A ty? B r a c i s z k u?
- Zgoda. Nie będę cię już przesłuchiwał.
- Idę spowrotem do instytutu. Bo nie wiem czy wam w czymś przerwałem albo czy macie coś w planach. Także zmykaaam.

I wyszedłem jak najszybciej. Prawdę mówiąc nie miałem ochoty udawać szczęśliwego albo choć w miarę spokojnego. Na tą chwilę miałem ochotę rozwalić wszystko co się dało.

Nigdy cię nie opuszczę. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz