ROZDZIAŁ 28

129 9 2
                                    

>>Isabelle<<

Poczułam jak telefon zawibrował mi w kieszeni. Sięgnęłam po niego z nadzieją, że to Jonathan. Na wyświetlaczu jednak pojawiła się wiadomość od Jace'a.

Przeczytałam ją i szybko ruszyłam w stronę pokoju Clary. Za mną słyszałam jak woła mnie Alec i mama. Nie, teraz nie mogłam poświęcić im czasu. Clary ma informacje o Jonathanie.

Doszłam do drzwi zapukałam i od razu weszłam. Zobaczyłam Clary wtulona w Jace'a. Lekka zazdrość ukłuła mnie w serce. Jeszcze wczoraj ja tak siedziałam z Jonathanem.

Po chwili jednak dostrzegłam jak mokra jest już koszulka Jace'a od jej łez. Blondyn lekko odsunął od siebie dziewczynę. Otarł kciukami łzy na jej policzkach. Ucałował ją w czoło.

- Clary zostawię cię teraz z Izzy. Obie kochałyście Jonathana. Razem lepiej połączycie fakty. Może Izz coś zauważyła w jego zachowaniu.

Rudowłosa kiwneła głowa po czym ją spuściła. Jace podszedł do mnie.

- Idę się przebrać i spróbuję ustalić coś na własną rękę. Wy spróbujcie porozmawiać. Bądźcie dla siebie delikatne. Jesteście najważniejszymi dziewczynami w moim życiu.

Przytuliłam go mimo, jego mokrej koszulki. Więc dodatkowo zostawiłam na niej puder. Próbowałam go strzepnąć ale już zdążył się odmoczyć.

Jace machnął ręka i wyszedł. Podeszłam do łóżka w oczach już miałam łzy.

- Izabellę, tak bardzo mi przykro. Też go kochasz.

Zacisnęłam usta w wąska kreskę. Po policzkach mimo woli spłynęły dwie łzy. Clary podała mi kilka wyrwanych kartek z szkicowników. Na wszystkich był ten sam rysunek.

- Czemu mi to pokazujesz?
- To jest Jonathan.

Spojrzałam ponownie na rysunki. Przecież Jonathan nie ma czarnych włosów a jego oczy nie są pozbawione białek.

Popatrzyłam ponownie na Clary.

- Te rysunki to mój sen. Gdy Jace mi powiedział, że jak Jonathan wziął mój miecz i wokół niego bił ciemny blask od razu sobie o tym przypomniałam.

>>Jace<<

Próbowałem ustalić miejsce pobytu Jonathana w naszym systemie. Ale nic go nie wykrywało. Tak jakby zniknął z tego świata. Ale magia Magnusa sięga dalej niż nasza, a i tak go nie wykrył.

Minęła już jakąś godzina od kąd zostawiłem dziewczyny same. Pokierowałem się w stronę pokoi. Doszłem do drzwi i wszedłem bez pukania. Nie było ich. Na łóżku zostały rysunki i duża ilość zużytych chusteczek. Wziąłem jeden do ręki i nakreśliłem runę tropiącą. Clary była w sali treningowej.

>>Clary<<

Po długiej rozmowie z Izzy postanowiłyśmy wykorzystać nasze smutki w pożyteczniejszy sposób. Wybrałyśmy się na salę treningowa i zaczęłyśmy rozgrzewkę. Już po chwili szykowałyśmy się do wspólnej walki.

Wzięłam jeden z mieczy od Izzy. Z rękojeści wysunęło się ostrze. Z nadgarsta mojego przeciwnika zsunął się bicz. Izzy jednym ruchem ręki zamieniła go w długą ostro zakończoną laskę.

Zaczęłyśmy na siebie nacierać. Raz jedna raz druga. Przyznam, że z Isabelle była bardzo dobrą wojowniczka. Ale ja też muszę pokazać na co mnie stać. Szykowałam się do powalenia, gdy kontem oka dostrzegłam jedyne w swoim rodzaju złote włosy.

Izzy wykorzystała moją chwilową dezorientację i powaliła mnie na ziemię, wytrąciła mi miecz. Nie pozwolę jej wygrać. Zwinnie podcięłam jej nogi po czym szybko zablokowałam jej ręce.

- Zaczynam się zastanawiać czy nazywanie cię aniołkiem było dobrą decyzja.

Pomogłam Izz wstać. Spojrzałam na winowajcę mojego błędu.

- Przez ciebie się rozkojarzyłam.

Izzy uśmiechnęła się i wyszła. Znałam ten uśmiech. "Już nie przeszkadzam gołąbeczki". Ale w jej oczach nadal był smutek.

Wróciłam spojrzeniem do Jace'a. Dostrzegłam jak cienie pod jego oczami zrobiły się wyraźniejsze. Włosy jak nigdy dalej miał w nieładzie. Pochylił się całując mój policzek.

- Przestraszyłem się jak was nie zastałem w pokoju. Martwiłem się o was obie.

Przybliżyłam się do niego. Rozprostowałam ręce a Jace wszedł między je. Wtuliłam twarz w czystą koszulkę. Rękami objęłam jego szyję, on objął mnie w talii i schował głowę w moje włosy.

- Powinieneś odespać.
- Nie dopóki nie zrozumiem co stało się z twoim bratem. To jest teraz ważne. Drżysz. Kocham cię ale nie płacz bo za chwilę braknie mi koszulek.
- Przepraszam. Już się uspokajam.

>>Jonathan<<

Czułem jak resztki mojej ludzkiej krwi poddaję się krwi Lilith. Ojciec kazał mi iść do pokoju. Gdy do niego wszedłem pokierowałem się w stronę lustra.

Moje niemal białe włosy były teraz w najgłębszym odcieniu czerni tak samo jak oczy. Skóra mi nieco zbledła przez co żyły były wyraźniejsze. Podwinąłem koszulkę żeby zobaczyć runę stworzona przez ojca.

Kiedy on to zrobił?

Składała się ona z wielu prostych Lini. W odróżnieniu od innych ta była nieco czerwona po wstrzyknięciu krwi Lilith.

Podeszłem do biurka, leżały na nim dwie rękojeści. Mojego miecza i Clary. Moja siostra. Moja malutka Clary. Chciałbym ją zobaczyć. Odczuwałem pustkę po jeszcze jednej osobie. Nie wiedziałem jednak o kogo chodzi. Ojciec jest tu, moją matką teraz jest Lilith.

Wzruszyłem ramionami. Przebrałem się w strój bojowy. Nie był on jednak czarny a ciemno czerwony. Przypiąłem do pasa miecze rodowe. Wziąłem dodatkowo dwa sztylety i jeden miecz długości mojej ręki. Pokierowałem się do ojca.

- Ojcze. Jestem gotów.

Obrócił się w moją stronę. Zmierzył mnie wzrokiem.

- Doskonale. Ruszamy więc. Przy pomocy waszych mieczy nie musimy udać się do jeziora Lyn aby wezwać Anioła Razjela. Wystarczy że obydwoma naraz wystniesz odpowiednią runę w ziemi. Resztą zajmę się ja.
- Co z Clary? Obiecaj, że ona nie ucierpi.
- Clary to też jest moje dziecko. Do tego tak bardzo przypomina Jocelyn.

Skinąłem głową, ale nie do końca wierzyłem ojcu. Wiedziałem, że jest zdolny do wszystkiego żeby osiągnąć cel.

Ruszyliśmy w stronę głównych drzwi do posiadłości Morgenstern'ów. Dzięki runom stworzonym przez Lilith byliśmy nie do namierzenia. Dlatego mogliśmy spokojnie przebywać w posiadłości. Ale, by wezwać Anioła udaliśmy się do Nowego Yorku zdala od siedziby Clave. Jezioro Lyn jest dobrze strzeżone.

Nim się zorientują, że anioł został wezwany życzenie ojca będzie spełnione. Niestety obecność anioła zniszczy runy Lilith. Co się stanie ze mną?

Nigdy cię nie opuszczę. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz