30. One way ticket

88 5 16
                                    

— Przepraszam, nie wiem, czy wypada pytać, ale Joseph Momoa? — zapytała dziewczyna, obserwując twarz mężczyzny. Nie wiedziała jak się zachować, ale jeśli to był przypadek miała świetną okazję wykazać się i delikatnie zasugerować polepszenie ich kontaktów. 
— Tak. — odpowiedział, jednak na jego twarzy nie było żadnego zdziwienia, dokładnie jakby wiedział z kim rozmawia i czego ma się spodziewać. Brunetka momentalnie poczuła się zmieszana. 
— Mam dziwne wrażenie, że to nie przypadek, że dosiadł się pan do mojego stolika. Prawda? Wie pan dokładnie kim jestem... — kącik ust mężczyzny uniosły się. 
— Jesteś mądrzejsza, niż przypuszczałem. — odpowiedział jej krótko i napił się zamówionego wcześniej piwa. 
— Nie wiem czy powinnam podziękować za komplement, czy obrazić się za brak wiary w moją inteligencję. — odpowiedziała nieco oschle i sama upiła kilka łyków zimnego napoju. 
— Darujmy sobie takie uprzejmości. Powiem wprost o co mi chodzi, skoro jesteś błyskotliwa zapewne przyznasz mi rację. Ptaszki świergocą, że jesteś dziewczyną mojego syna i na wstępie powiem, że nie podoba mi się to. On powinien związać się z kobietą, która pochodzi z tej wyspy, a nie powtarzać moje błędy. Wy, Amerykanki, to tylko problemy. — dziewczyna momentalnie poczuła ukłucie w sercu. 
— My Amerykanki? Zakrawa to o rasizm. Może zapytałby się pan co słychać u syna? Jak się czuje, czy jest zdrowy? O to czy jest szczęśliwy? — postanowiła walczyć i bronić się, nie chciała stracić Jasona, ale wiedziała, że jej zagrywki mogą jeszcze bardziej pogrążyć relację ojca z synem. 
— Wybacz, ale chyba nie ty powinnaś mi to wytykać, skoro sama nie masz najlepszych relacji z rodzicami, co? Kiedy ty zapytałaś się o takie rzeczy własnej matki? — odbił piłeczkę, trafiając w czuły punkt. 
— Rusty panu coś powiedziała? — zapytała, totalnie nie rozumiejąc skąd posiadał taką wiedzę. 
— Nie ważne kto mi to powiedział, ważne jest tylko to ile w tym prawdy. Mała, biedna dziewczynka, która finalnie wybije się na sławie Jasona. Chcesz, by tak cię postrzegał świat? Może za jakiś czas poznasz innego, bardziej sławnego aktora, do którego polecisz jak na skrzydłach? Może mój syn to marna przykrywka, dla jakiegoś grubszego planu...
— Stop. — przerwała mu śmiejąc się ironicznie. — Nawet mnie pan nie zna, a wyciąga takie wnioski. Nawet nie dał mi pan szansy przedstawienia się, porozmawiania o czymś miłym, poznania tego jaka jestem naprawdę? 
— A ty zadałaś sobie taki trud, czy usłyszałaś tylko to, jak obrabiają mi dupę? — mężczyzna wyciągnął z kieszeni chusteczkę, w którą odkaszlnął kilka razy. 
— Jest pan poważnie chory, prawda? Nie szkoda panu marnować czasu na psucie czyjegoś związku? W sumie "czyjegoś" to złe słowo... Pana własnego syna, który widzi we mnie swoją drugą połówkę? — czuła pieczenie w oczach, nerwy i emocje zaczynały brać nad nią górę. — Marzyłam, by się z panem spotkać, po tym co mi powiedział Jason i Rusty. Wie pan dlaczego? Bo żałuję złego kontaktu ze swoimi rodzicami, ale to nie jest tak, że nie chciałabym tego naprawić. Kocham mamę i tatę, ale nienawidzę tego, że wybrali dla mnie ścieżkę, na którą się nie godziłam. Nie chciałam mieć bogatego faceta z dobrym statusem społecznym, chciałam tylko mężczyzny, który zobaczy we mnie dobro. Dlatego, żebym mogła wpaść do mamy na kawę i zapytać jak się czuje, potrzebne jest także to, żeby oni zmienili tok myślenia i to samo dzieje się tutaj. Nie odzyska pan z Jasonem, a już nie po tym, jak jeden i drugi jest totalnie uparty. Może Jason to ten jedyny, nie chciałby pan być na ślubie i mieć kontakt z wnukami? — zapytała, a dłoń mężczyzny zacisnęła się mocniej na szklance. Trafiała w słabe punkty, ale on nie zamierzał się poddawać. 
— Zależy ci, żebym odzyskał dobry kontakt z Jasonem, co? — powiedział i spojrzał na nią, oczekując odpowiedzi. 
— Zależało, bo po tym co usłyszałam, to chyba sama jednak nie chciałabym mieć z panem nic do czynienia. — mówiła zgodnie z prawdą, jednak facet uniósł tylko kącik ust. 
— To zróbmy umowę. Ja pogodzę się z synem, a ty odejdziesz od niego? 
— Jak śmiesz... — pokręciła głową na boki. 
— Proszę cię, co masz mu do zaoferowania? Że się gibasz w balecie? Jesteś przecież zwolniona dyscyplinarnie. Siedzisz u niego na garnuszku i co? Ile razy płaczesz? Bo on potrzebuje kobiety silnej charakterem, takie jakie są nasze dziewczyny. Kobiety która urodzi mu silne, zdrowe dzieci, ugotuje obiad, posprząta i zajmie się tak, jak wypada. — bronił swojego stanowiska. 
— To nie średniowiecze, że kobieta była tylko od pchania, gotowania i rodzenia dzieci. Do cholery, co z tobą? I skąd wiesz o mnie tyle rzeczy, nikt o tym nie wie poza... James... — szepnęła i przetarła czoło, starając sobie poukładać myśli. — To chory skurwiel, nie mógł już zranić mnie, nie mógł zranić Jasona, więc zbuntował pana. — roześmiała się żałośnie i pokręciła głową na boki. Zaczynała wątpić, że kiedykolwiek pozbędzie się tego człowieka ze swojego życia, a było już tak blisko, tak pięknie, kiedy przez kilka tygodni nie słyszała o nim. 
— Jak już mówiłem, to nie jest ważne, co i kto mi powiedział, tylko to, byś zostawiła mojego syna. Nie zasługujesz na niego, a za tobą ciągnie się nie najlepsza opinia. Jako rodzic mam prawo chronić swoje dziecko i gdybyś była matką, postąpiłabyś dla swojego dziecka tak samo, prawda? 
— Prawda. — musiała mu przyznać rację, że zrobiłaby zapewne wszystko, by chronić swoje dziecko przed złem, ale chyba nigdy nie posunęłaby się do tak radykalnych kroków. Serce jej pękało. — Dobrze, chce pan żebym się rozeszła z pana synem, bo jakiś zazdrosny skurwiel nagadał panu o mnie jakiś bajek wyssanych z palca? Proszę bardzo. Tylko ciekawe jak pan powie o tym Jasonowi, bo znienawidzi pana już na dobre. — uderzyła pięścią w stolik, aż ich szklanki podskoczyły. — Powodzenia, ja się wypisuje z tego cyrku, jeżeli nie mogę być szczęśliwa z kimś, za kogo dałabym się pokroić, to lepiej zostać samą do końca życia. Gratuluję panie Momoa, ma pan to, co chciał. Mam nadzieję, że było warto. Powodzenia w życiu i powrotu do zdrowia... — szepnęła odchodząc od stolika. Wyciągnęła telefon i zamówiła sobie taksówkę, łykając kolejne łzy. Nie chciała odchodzić, przecież układało im się tak dobrze, ale wiedziała, że James nie odpuści. Wolała odejść na swoich warunkach, niż pozwolić, by ten dupek wplątał jeszcze kogoś w swoje niecne plany. Nigdy chyba nie umiała pojąć ludzkiej zawiści i nie rozumiała dlaczego ludzie tak łatwo wierzyli w to, co nie powinni bez dążenia do sprawdzenia wiarygodności. Podała taksówkarzowi adres domu Rusty, a kiedy tylko tam się znalazła zaczęła się pakować. Zabrała z walizki Jasona różową koszulkę z jego kolekcji na pamiątkę. Wiedziała, że go to zrani, ale nie potrafiła tak żyć. James posuwał się za daleko, jakby miał na jej punkcie obsesję, a może to tylko zwykłe mszczenie się na niej, za swoje niepowodzenia, albo wymianę złośliwości. Wrzucała wszystko jak leciało, kiedy w progu stanęła ciotka Rusty. 
— Kochanie, co się stało? — jej zmartwiony ton był jak kolejna szpilka w serce dziewczyny. 
— Musze wrócić pilnie do stanów, jak tylko ogarnę wszystko tam, to wrócę. — odpowiedziała z uśmiechem, który kosztował ją więcej, niż mogło się wydawać. 
— Jason wie? — zapytała tylko, ale Alex nie odpowiedziała, pakując kolejne rzeczy. — Rozumiem. — ciotka przymknęła za nią drzwi i zeszła na dół. Nie przeszkadzała dziewczynie w pakowaniu i zastanawiała się, co mogło się stać. Chwilę później brunetka stała już na dole z walizką. 
— Dziękuję za gościnę i za wszystko. Jest pani aniołem. — pożegnała się i niemal biegiem ruszyła do taksówki, żeby nie wybuchnąć płaczem. 

— Halo? Ciociu, nie teraz, czekam, aż Alex oddzwoni, bo jest już piętnaście po czwartej, a jej nie ma. Dzwoniłem już ze trzy razy, chyba, że jest w domu. — odpowiedział Jason po kolejnej próbie dodzwonienia się do niego. 
— Debilu, ile razy mam do ciebie wydzwaniać? Wiem, że jesteś zakochany, jak nigdy, ale właśnie twoja dziewczyna spakowała się i opuściła dom, jedzie w stronę lotniska i ma zamiar wracać do domu. Nie powiedziała mi co się stało. — mówiła szybko, a jej ton był przejęty. 
— Ja pierdolę. — przeklął pod nosem. — Zadzwonię jak się czegoś dowiem. — rozłączył się i wsiadł do samochodu, ruszając w stronę lotniska i dociskał gaz do dechy, wymijając kolejne samochody. Tak bardzo chciał zdążyć i wiedzieć, co się wydarzyło. Przeklinał siebie, że nie kazał jej zostać na planie, a jednocześnie wiedział, że nie mógł jej ograniczać, a teraz wszystko znów wisiało na włosku. Nie dawno on wszystko zawalił, nie mógł pozwolić, by to co zbudowali, runęło ponownie. Zaparkował auto pod lotniskiem i wbiegł na nie. Biegał po całym budynku, sprawdzając każdy kąt, jednak dziewczyny nigdzie nie było. Klął w myślach jak szewc, uznając, że zdążyła odlecieć, jednak samolot do Arizony odlatywał dopiero za dwie godziny. Wyszedł przed budynek, by zebrać myśli, musiał się dostać na drugą stronę lotniska, a jedynym wyjściem był zakup biletu. Miał się już wrócić, kiedy stanął jak wryty, z taksówki na dole właśnie wysiadała Alex. Spojrzał w niebo i dziękował bogu za wszystko. Zbiegł niżej i objął dziewczynę od tyłu, kiedy najmniej się tego spodziewała. — Czemu mi uciekasz? — zapytał cichym, smutnym tonem, a dziewczyna zamknęła oczy, czując pieczenie. 
— Jason, nie utrudniaj mi tego. — powiedziała cicho, jednak odwróciła się i wtuliła w niego mocno. — Muszę wrócić... 
— Czemu, co się stało? Rano jeszcze cieszyłaś się, mieliśmy plany, chciałem ci pokazać zakamarki, o których nie wiedzą turyści... — mówił szybko, co ślina przynosiła mu na język. — Alex, na boga, mów... — szepnął w desperacji. 
— Twój ojciec mnie znalazł. 
— Powiedział ci coś złego? Zabiję go... — od razu pojawiła się w nim agresja, a jego pięści zacisnęły się. Przesunęła palcami po jego rękach, wsuwając w nie swoje palce, by chłopak poluzował. 
— Nie chodzi o to, co mi powiedział. Był zmanipulowany, rozumiesz, James powrócił i to w wielkim stylu. Nie umiem, nie mogę tak żyć, wiedząc, że ten gnój śledzi każdy mój krok... To wszystko, to nie tak miało być, ale ja jestem za słaba, dopóki nie znajdę jakiegoś sensownego rozwiązania, jak się od niego uwolnić... Musze wrócić do Arizony. Kocham cię i naprawdę chciałam, żeby to wszystko działało, żebyś był ze mnie dumny... — spuściła głowę i zwiesiła ramiona, a po policzkach kapały jej łzy. 
— Jestem z ciebie dumny. Byłem od pierwszych chwil, kiedy udowadniałaś, jak silna jest twoja wola walki. Po dziś dzień, każdego ranka, napawa mnie duma, że chciałaś takiego dupka jak ja. Chciałaś o nas walczyć. To piękne uczucie... — powiedział, a oczy mu się zaszkliły. 
— Ja dalej chcę o to walczyć, ale nie potrafię wymazać tego dupka ze swojego życia. Dopóki to się nie stanie, nie będziemy w stanie zbudować zdrowej relacji, takiej jakbym chciała. Ja nie chce żyć w strachu, a gnój ma w sobie coś, co sprawia, że ludzie mu łatwo ufają. Za dużo namieszał. Bardzo chciałam poznać twojego ojca, chciałam, żebyście się pogodzili. Chciałam widzieć w twojej rodzinie swoją, ale nie da się. Jak mogę wpływać na wasze poprawienie relacji, jak sama nie mam dobrej z moimi rodzicami? Może za dużo wymagam, może nie powinnam się wtrącać...
— Jeśli ci na tym zależy, porozmawiam z ojcem i postaram się wyjaśnić kilka spraw, zrobię dla ciebie wszystko, tylko zostań. 
— Nie mogę... — wyszeptała i rozpłakała się jeszcze bardziej. Słone krople roztrzaskiwały się o rozgrzany słońcem beton. Czuła się, jakby słoń na nią nadepnął, wszystko było takie ciężkie. Miała po prostu wsiąść w samolot i odlecieć. To był prosty plan, który komplikował się niemiłosiernie. 
— Dlaczego...? — wciąż nie potrafił zrozumieć. 
— Bo muszę coś naprawić... — powiedziała cicho. — Dokończ zdjęcia i wróć do Arizony, wtedy porozmawiamy, zgoda? — dodała cicho. Nie chciała mu robić nadziei, ale wiedziała, że inaczej nie wsiądzie do tego samolotu. — Cieszę się, że mogłam tu być, ale trzeba zamknąć sprawy z Jamesem. 
— Co jeśli on cię będzie chciał skrzywdzić? Kto cię wtedy obroni? — zapytał, gładząc jej włosy, jakby chcąc zapamiętać jak najwięcej. 
— Nie spotkam się z nim sama, zawsze będę miała kogoś obok, ale jeśli tego nie zamknę, to mnie wykończy psychicznie. Porozmawiaj z ojcem, spróbujcie coś naprawić. Jeśli tobie się uda, to mi też. Teraz jeśli mnie kochasz, pozwól mi iść na ten samolot.— nigdy nie chciała używać miłości jako argumentu, ale miarka się przebrała. Pewnie nie reagowałaby, jeśli James uderzyłby bezpośrednio w nią, wyzywając ją od suk, bo umiałabym na to zareagować, czy choćby pokazać to Jasonowi i on zrobiłby porządek. Jednak uderzył w słaby punkt, zrobił coś, co ciężko było mu udowodnić, bo nie miała żadnych dowodów, a jednak miała zamiar porwać się  z motyką na słońce. 
— Kocham cię, leć. — wtulił ja jeszcze raz mocno w siebie i wpił się w jej usta. — Po zdjęciach wrócę do ciebie i bez żadnych niespodzianek, poradzimy sobie z tym, tak? 
— Tym razem, to ja musze sobie z tym poradzić. — odpowiedziała i pomachała mu, idąc w stronę odpraw. Jego serce pękało, tak samo jak jej. Nie rozumieli nic, a jednocześnie wszystko. Nie do pomyślenia, jak jedna osoba potrafiła uprzykrzyć życie. Nie powinien jej puszczać, był tego pewien, jednak nie tak dawno sam przechodził piekło z Amy i wiedział, że nie raz sam próbował być bohaterem i nie wyobrażał sobie, że ktoś by go zatrzymał w tamtych sytuacjach. Teraz miał do wykonania plan. Wsiadł do auta i oparł czoło o kierownicę, przejechał na parking i siedział tam przez dwie kolejne godziny, by odprowadzić wzrokiem samolot do Arizony, a w środku czuł, że to mogło  nie być pożegnanie tylko na chwilę.  

Piekło nigdy nie śpi || Jason Momoa FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz