Dziewczyna stała na plaży, trzymając w dłoniach smycz. Mały Azazel biegał po plaży i bawił się w najlepsze. Minęły dwie godziny od ich wylądowania na lotnisku w Honolulu. Nie sądziła, że informacje na tej wyspie rozchodziły się tak szybko. Gdy tylko przeszli przez odprawę ponownie na lotnisku zebrała się rodzina i przyjaciele, jednak tym razem nie tyle dla Jasona, co dla niej. Obchodzili się z nią jak z jakimś bohaterem narodowym, a nie zrobiła w sumie nic wielkiego. Wręczali jej kwiaty i wieszali na szyi kolorowe lei. Nawet ciotka Rusty zjawiła się na lotnisku, przygotowując obiad przed wyjściem, by tylko powitać swoją ulubioną parę. Na zegarku dochodziła osiemnasta, byli już po jedzeniu i każdy odpoczywał. Joseph pojechał do siebie, a Rusty przeprowadzała wywiad z Jasonem na temat ostatnich wydarzeń.
— Jesteś odważna, naprawdę odważna. — usłyszała za sobą głos ciotki i odwróciła się z lekkim uśmiechem.
— Dziwnie się czuję, nie sadziłam, że tata zrobi z tego takie wydarzenie. Zrobiłam to, co powinnam, bo mam wrażenie, że Jason zrobiłby to samo dla mnie, czy dla mojej rodziny. — odpowiedziała zgodnie z prawdą, na co kobieta pokiwała głową.
— On cię kocha, jak wariat. Za tobą wskoczyłby w ogień. — dodała z lekkim uśmiechem na ustach. — A ja cieszę się, że znalazł sobie godną siebie dziewczynę. Wiem, że nie sprowadzisz go na złą ścieżkę. Będziesz jego wsparciem, a kiedy będzie upadał, podniesiesz go. — usiadła obok brunetki i podała jej kopertę.
— Co to? — na twarzy dziewczyny pojawiło się zaskoczenie.
— Mały prezent od nas, dla ciebie. — usłyszała w odpowiedzi i rozkleiła jeden z brzegów. Wyciągnęła z środka duże zdjęcie, gdzie była cała rodzina Jasona, a na odwrocie znajdował się napis "Prawdziwi bohaterowie nie noszą peleryny" i wypisane podziękowania przez każdego na zdjęciu. Alex zasłoniła usta, a w oczach pojawiły się jej łzy. Rusty nie czekając ani chwili dłużej przytuliła mocno brunetkę do siebie. — Pomimo, że Joseph nabroił, jest dalej częścią naszej rodziny, tak jak ty. Chcieliśmy zrobić coś, byś poczuła, że przynależysz do nas. — dodała ściskając ją mocniej.
— To jest piękne, nie wiem nawet co powiedzieć... — szepnęła.
— Nie musisz mówić nic. Po prostu bądź taką dobrą osobą i nie zmieniaj się. — obie kobiety roześmiały się ciepło. Jednak to, co dobre, szybko się kończy. Na plażę wbiegł Jason.
— Tony ma atak, gdzie są jego leki?! — zapytał, a obie panie momentalnie się podniosły.
— Cholera! — rzuciła ciotka i ruszyła pędem do domu. Alex zdążyła zgarnąć kota pod ramię i ruszyła biegiem za nimi. Wpadli do domu jak huragan, a starsza kobieta od razu udała się do kuchni. Wyciągnęła z górnej szafki pudełko, w którym chowała leki. Zaczęła pośpiesznie przerzucać papierowe opakowania, jednak nigdzie nie było leku, którego pilnie potrzebowała. — Jason... Nie ma... — szepnęła ze łzami w oczach.
— Kurwa. — rzucił pod nosem. — Alex, weź kluczyki z przedpokoju i odpal auto, wpisz Kilohi Street w nawigację i czekaj na mnie, idę po Marcusa. — ucałował ciotkę w czoło. — Zrób mu chłodne okłady, zawsze mu pomagały, będziemy najszybciej jak się da. — powiedział do kobiety i wybiegł z domu. Alex wbiegła na piętro i postawiła kota w ich pokoju. Wzięła bluzę z krzesła i zbiegła szybko na dół. Zabrała kluczyki od Jeepa i wsiadła za kółko. Wpisała w nawigację podaną ulicę i czekała w aucie. Stukała paznokciami w kierownicę, rozglądając się po okolicy i szukając wzrokiem swojego chłopaka. Bała się, nie wiedziała, co dolegało kuzynowi Hawajczyka, a tym bardziej, ile mają czasu.
— Jedź. — usłyszała, kiedy tylne i przednie drzwi od strony pasażera otworzyły się. Momentalnie ruszyła w agresywny sposób, jadąc zgodnie z wytycznymi na GPSie.
— Cześć, jestem Marcus, miło cię poznać. — mężczyzna około trzydziestki uśmiechnął się do niej, kiedy spojrzała we wsteczne lusterko.
— Alex, mi również miło, chociaż okoliczności mało sprzyjające. — zaśmiała się lekko pod nosem i przyspieszyła. Jason milczał. Złapała go za dłoń i splotła ich palce, chcąc dodać mu otuchy. Oboje panów w ciszy podziwiało umiejętności dziewczyny za kółkiem. Zwinnie lawirowała pomiędzy autami i przejeżdżała na czerwonym, kiedy była taka możliwość. W kilka minut dowiozła ich pod podany adres. Północna część Honolulu znacznie różniła się od pozostałej. Były tam typowe slumsy. Biedne dzieciaki biegały po ulicach w rozwalonych butach. Chłopaki wyskoczyli z auta, nim Alex zdążyła zaciągnąć ręczny, kazali jej czekać. Posłusznie zamierzała wykonać polecenie, jednak plany pokrzyżowała jej mała dziewczynka, która podeszła do auta.
— Ale pani jest ładna... — powiedziała cicho, a brunetka uśmiechnęła się do niej ciepło.
— Ty też jesteś piękna. Kiedyś wyrośniesz na cudowną kobietę. — spojrzała na dzieciaka.
— Pobawisz się ze mną? — zapytała.
— A inne dzieci? Nie chcą się z tobą bawić?
— Nie, mówią, że śmierdzę i mam podarte ubrania. — brunetka momentalnie poczuła ścisk w gardle.
— Nie powinnaś ich słuchać. Jesteś piękna, a to ile masz pieniędzy, nic o tobie nie świadczy. — Alex uchyliła drzwi od auta i usiadła bokiem, wystawiając nogi. — Muszę zaraz zawieść mojego chłopaka i przyjaciela do domu, ale wrócę do ciebie zgoda? Powiedz mi, ile masz lat, jak masz na imię i co lubisz robić? — zagadała dziewczynkę.
— Mam na imię Liah, mam dziesięć lat i w przyszłości chciałabym zostać baletnicą. — powiedziała nieco zawstydzona.
— Piękne marzenie, a wiesz, że ja tańczę balet? — widziała jak oczy dziewczynki zabłyszczały radośnie.
— Nauczysz mnie? Tak pięknie proszę... — usłyszała błagalny jęk, na co roześmiała się lekko pod nosem.
— Postaram ci się pokazać kilka kroków, jak do ciebie wrócę. — uśmiechnęła się.
— A możesz coś pokazać teraz... — kolejny jęk malutkiej brunetki, topił jej serce.
— Ale tak szybko. — Alex wysiadła z samochodu i pokazała jej kilka podstawowych ruchów. Mała stała wpatrzona jak w obrazek. Wciąż nie dowierzając, jakie szczęście ją spotkało, że na jej drodze pojawiła się baletnica.
CZYTASZ
Piekło nigdy nie śpi || Jason Momoa Fanfiction
ФанфикMama od zawsze powtarzała, żebym uważała na złych chłopców. Miałam sobie wybrać ułożonego faceta, który uchyli mi nieba. Posłuchałam. Okazało się to być najgorszym życiowym błędem, a przysłowiowy zły chłopiec? Przemierza pewnie kolejne drogi na swoi...