— Mamo... Boję się... — szepnęła roztrzęsionym głosem dziewczyna. Leżała na wielkiej sali obok ojca Jasona, który był już dawno pod narkozą. Miała w oczach łzy.
— Możesz się jeszcze wycofać, jeśli to za dużo. — mama Alex podeszła do niej i pogładziła ją po policzku. — Nikt nie będzie cię winić...
— Nie, chcę to zrobić, dla Jasona. On na to zasługuje. — powiedziała cicho i uśmiechnęła się delikatnie.
— Obiecuję ci, że to nie będzie bolało, zadbam o to, byś nawet przez chwilę nie poczuła bólu... Zaufaj mi. — założyła dziewczynie maskę. — Oddychaj spokojnie, głęboki wdech i wydech. Pomyśl o czymś przyjemnym, a ja zostanę tu póki nie zaśniesz. — Evangelina złapała ją za dłoń i gładziła kciukiem. — Kiedy się obudzisz, twój chłopak będzie przy tobie i będzie już dobrze, przed wami wiele dobrych dni... A za dwa tygodnie pojeździcie na motorach, albo polecicie na wakacje w piękne miejsce. Dzięki wam wszystko zmienia się na lepsze... — ucałowała czoło córki, która zasnęła. — John, gotowy?
— Chyba nigdy nie byłem bardziej gotowy, trzeba zrobić dobrą robotę. — mąż i żona stanęli przy córce i przyszłym jej teściu, rozpoczynając serię operacji.— Jason... Obudź się. — Evangelina potrząsnęła nim lekko, łapiąc go za ramię.
— Pani Evergreen, coś się stało? — zapytał zaspany chłopak, pocierając twarz dłońmi.
— Mamy dziesiątą rano, pogoda dopisuje, a za chwilę twój tata wybudzi się z narkozy po udanym przeszczepie... — powiedziała kobieta.
— Nie... — szepnął niedowierzając i schował twarz w dłoniach. Czuł łzy w oczach i szybkie bicie serca. — Znalazła mu pani dawcę?
— W nocy znalazłam odpowiednią osobę, która momentalnie się zgodziła. Przyniosłam ci ze stołówki śniadanie, zjedz i zabiorę cię do niego. — usiadła za biurkiem i zalogowała się do laptopa, gdzie zaczęła uzupełniać dokumentację medyczną.
— Gdzie Alex? — spytał, kiedy jego myślenie wróciło na właściwy tor, a euforia opadła.
— Śpi, jeszcze około półtorej godziny. — spojrzała na zegarek. Spojrzała na chłopaka, który zerwał się na równe nogi.
— Żartuje pani teraz?! Zgodziła się?!
— W trzydzieści sekund dała mi odpowiedź. Z całej bazy pacjentów, była jedynym potencjalnym dawcą. W przeciągu kolejnych godzin będę miała potwierdzenie o przyjęciu przeszczepu. Jednak oboje znieśli to dzielnie, nie stracili za wiele krwi, operacja przebiegła książkowo. — kobieta napiła się kawy. Było widać jak zadowolenie i zmęczenie przeplata się na jej twarzy.
— Nigdy się pani nie odwdzięczę za tak wielki dar... Mało, że urodziła pani kobietę mojego życia, to z jej pomocą uratowała pani mojego tatę. Mam ogromny dług wdzięczności. — zgiął się, dziękując jej, chociaż chyba żadne słowa nie były w stanie wyrazić tego, co czuł w środku.
— Daj jej szczęście, za dużo cierpienia miała w życiu, wtedy mi się odwdzięczysz. — kiedy zjadł podniosła się zza biurka i nalała mu do kubka kawy. — Postawi cię trochę na nogi, a teraz za mną. — zaprowadziła go do sali, gdzie leżał jego ojciec. — Dzień dobry panie Momoa, dla pana nawet bardzo dobry...
— Tato... — Jason usiadł przy łóżku. — Znalazł się dawca... Jesteś już po przeszczepie, czekamy tylko, czy to się przyjmie.
— Nie mów mu na razie kto to, nie wiemy czy ona sobie tego życzy. — powiedziała na ucho chłopakowi, który skinął głową.
— Serio? Szukali jakiś czas i nie mogli znaleźć... — mężczyzna uśmiechnął się, a w oczach miał łzy, kiedy docierało do niego, że jeszcze trochę pożyje. Miał nadzieję, że może w końcu będzie dane zobaczyć mu jeszcze wnuki, wejść na deskę i robić to, na co miał ochotę.
— Serio. Moja przyszła teściowa znalazła osobę ze zgodnością i od razu podjęli decyzję o operacji. Teraz tylko potwierdzenie i jeszcze pożyjesz... — uśmiechnął się ciepło i spokojnie, chociaż po policzku spłynęła mu łza, którą szybko otarł dłonią. Miał wrażenie, że świat zwolnił, a to, co się działo, było snem, z którego miał się zaraz obudzić.— Mamo, boję się... — szepnęła Alex, powoli wybudzając się.
— Spokojnie kochanie, już po wszystkim. Coś cię boli? — zapytała kobieta. Jednak nie uzyskała odpowiedzi, bo dziewczyna zdawała się przysnąć.
— Mdli mnie... — szepnęła cicho i ścisnęła mocniej dłoń Jasona, który siedział teraz przy jej łóżku. Chłopak spojrzał na kobietę pytająco.
— Spokojnie, to jak najbardziej normalne. Tam jest pojemnik, w razie czego daj jej. Zostawię was teraz, muszę iść zbadać twojego ojca, a potem się zdrzemnąć, ledwo na nogach stoję.
— Nie ma sprawy, będę przy niej. — powiedział poważnym tonem chłopak.
— Daj jej pić, musi teraz się nawadniać. Za godzinę podamy jej kroplówkę wzmacniającą. Może znosić źle narkozę, bo jej organizm jest wycieńczony po ostatnich wydarzeniach. Zadbaj o nią, wierzę, że zostawiam ją w dobrych rękach. — powiedziała do niego z lekkim uśmiechem i wyszła.
— Niedobrze mi... — szepnęła dziewczyna chwilę po tym, jak jej matka opuściła salę. Mężczyzna podał jej miskę, gdzie dziewczyna zwróciła nieco kwasów żołądkowych. — Powinieneś iść do ojca... — szepnęła zażenowana sytuacją i uciekła wzrokiem. Zdawała się być wystraszona, jednak w odpowiedzi poczuła ciepłą dłoń mężczyzny na swoim chłodnym policzku.
— Tacie nic nie jest, a tobie potrzebna jest teraz spora dawka opieki... — powiedział cichym tonem i pociągnął jej twarz do siebie. Wyglądała jak śmierć, miała sine, podkrążone oczy i zdawała się być cieniem człowieka. Ranił go ten widok, ale postanowił, że postawi ją na nogi i dopilnuje, by jej zdrowie psychiczne i fizyczne wróciło do normalności. — Alex, ja...
— Jesteś zły? — spojrzała wystraszona, przerywając mu momentalnie wypowiedź.
— Jestem zawiedziony, że mnie nie obudziłaś, byłbym tam przy tobie... Jednak wciąż nie potrafię zrozumieć, czemu się zgodziłaś? On kazał ci odejść ode mnie, oczernił cię, a ty powiedziałaś tak... — widziała w jego oczach podziw.
— Ty byś zrobił to samo dla mnie. Zakończyliście trudny rozdział życia, więc nie mogłam dać mu odejść... — powiedziała cicho.
— Jesteś aniołem... — wtulił ją w siebie mocno i gładził ją. Poczuła jak coś skapnęło na jej głowę. Momentalnie wiedziała, że pozwalał sobie na upust emocji. Złapała go za dłoń i splotła ich palce, wtulając się w niego mocniej.
— Położysz się ze mną? — poprosiła, a on tylko skinął głową. Prywatna klinika, w której pracowali rodzice dziewczyny, była na naprawdę wysokim poziomie. Posiadała na sali duże, wygodne, dwuosobowe łoże, a sama sala przypominała pokój hotelowy.
— Nie wiem, czy powinienem. — dodał, kiedy się uspokoił, a dziewczyna wtuliła policzek w jego pierś. Uważając na wszystkie kable, przełożył rękę i przytulił ją do siebie mocniej. — Boli cię?
— Trudno, najwyżej na nas nakrzyczą. Nie, czuję tylko lekki dyskomfort, ale mama mówiła, że nie da mi poczuć bólu. Jestem strasznie głodna... — zaśmiała się lekko, nie pamiętając, kiedy ostatnio to czuła.
— Chyba jeszcze nie możesz nic jeść. Zaraz zapytam się twojej mamy, czy mogę ci coś kupić? — chciał się podnieść, ale zatrzymała go.
— Nie idź... Za chwilę... — poprosiła, a na twarzy pojawił się jej lekki uśmiech. Pogładził kciukiem jej policzek i wpił się delikatnie w jej usta. Całował ją delikatnie z utęsknieniem, a ona poddawała się przyjemnym pieszczotom.
— Właśnie, ojciec pytał się już kilka razy, czy wiem, kto był dawcą, ale twoja mama powiedziała, że musisz sama wyrazić zgodę na przekazanie mu takich informacji. — powiedział, gładząc spokojnie jej włosy i nawijał kosmyk na swój palec.
— Sam zdecyduj, jest mi to obojętne. Z jednej strony nie chcę być uznawana za jakiegoś bohatera, czy coś. Z drugiej to dobra opcja na dobre, drugie pierwsze wrażenie. — powiedziała cicho i przymknęła oczy, skupiając się na jego dotyku.
— Alex... Przed nikim nie musisz robić dobrego pierwszego wrażenia. Jesteś wspaniałą osobą, najlepszą jaką znam i jeśli ktoś tego nie zaakceptuje i nie pokocha cię właśnie takiej, jest skończonym idiotą. Nawet jeśli to mój ojciec. — zaśmiał się lekko, ale w odpowiedzi usłyszał tylko mruknięcie. Dziewczyna przysnęła jeszcze w jego ramionach. Uśmiechnął się lekko pod nosem i patrzył na nią zakochanym wzrokiem. W myślach wciąż kotłowało mu się, jak wiele siły, kryło się w tak drobnym, niepozornym ciele. Wiedział, że jeszcze nie raz go zaskoczy i chciał wierzyć w to, że już nic ich nie rozdzieli. Szepnął jej imię, ale kiedy nie było reakcji, wysunął powoli rękę spod niej i podniósł się, by po chwili wyjść z sali. Zajrzał do przyszłej teściowej i zamienił z nią kilka słów, następnie znalazł się u swojego ojca na sali, gdzie poinformował go, kto uratował mu życie. Mężczyzna zasłonił dłonią usta, było mu cholernie głupio, jak potraktował dziewczynę, a jednocześnie mega wdzięczny za dar, jaki otrzymał. Jason uśmiechnął się do niego i poinformował, że za kilka godzin będzie mógł już wstać i iść do Alex. Sam wyszedł z sali, a następnie z kliniki, gdzie wsiadł w auto, którym przyjechali i ruszył przed siebieGłośny ryk wyrwał ją ze spokojnego snu. Rozejrzała się po sali wystraszona i jęknęła lekko, czując jak szwy ją pociągnęły.
— Spokojnie, już ci daję przeciwbólowe. — jej matka wstrzyknęła do kroplówki kolejną porcję leków, by uśmierzyć ból dziewczyny.
— Co tam się dzieje? — zapytała z uśmiechem.
— Nie mam bladego pojęcia, Jason wpadł pogadać, kiedy będziesz mogła wstać, po czym wyleciał jak na skrzydłach. — zaśmiała się lekko. — A to brzmi jakby gang motocyklowy przejeżdżał. — Evangelina podeszła do okna i spojrzała przez okno. — Lepiej, parkuje pod kliniką.
— Co?! — Alex roześmiała się lekko. Nie minęło kilka minut, jak do sali wszedł Jason, zasłonięty ogromnym bukietem peonii i trzymał w drugiej dłoni spore pudło. — Jason, co się dzieje? — zaśmiała się lekko, zasłaniając usta dłonią.
— Przyprowadziłem ci kilku gości... — na sale po kolei wchodzili chłopaki z Piekła, a każdy przynosił jej kwiaty, kartki, maskotki i słodycze. Dziewczyna była zaskoczona, ale uśmiechała się od ucha do ucha.
— Kobieto, co to ma być Halloween? — zapytał Bernie na jej widok, a ona roześmiała się ciepło. Kiedy do niej podszedł, przytuliła mocno mężczyznę. — Wyglądasz jak śmierć, a masz tyle życia, że o matko...
— Bernie! — pozostali odpowiedzieli mu chórkiem, na co roześmiali się bardziej. Evangelina stała w rogu sali i przyglądała się całemu zdarzeniu. Pewnie uciekałaby, gdzie pieprz rośnie, spotykając takich facetów w ciemnej uliczce, dziś widziała bijące od nich dobro i troskę o dziewczynę. Wszystkie możliwe miejsca były pozastawiane kwiatami i maskotkami.
— Słyszeliśmy, co zrobiłaś... Mam nadzieję, że wrócisz szybko do zdrowia i napijemy się wspólnie... — dodał jeden z chłopaków.
— Spije was tak, że zatańczycie jezioro łabędzie. — zaśmiała się i spojrzała na Jasona, który usiadł obok z pudłem i reklamówka.
— Masz tu śniadanie, nie jest jakieś mega, ale na lepsze zabiorę cię jak stąd wyjdziesz. — ucałował jej skroń i podał reklamówkę z jedzeniem. Z kieszeni wyciągnął składany nóż, którym rozciął pieczywo. Dziewczyna wzięła się kanapkę, jakby rok nie jadła.
— Dziękuję. — powiedziała bezdźwięcznie matka dziewczyny, patrząc na Jasona.
— Nie ma za co... — odpowiedział jej w taki sam sposób.
— Tylko nie przytyj od tej kanapki, bo ci piruet nie wyjdzie. — zaśmiał się Bernie, na co chłopak dziewczyny kopnął ją w kostkę.
— Wylecisz zaraz na zbity pysk. — powiedział poważnym tonem.
— Spokojnie, przecież wiadomo, że mi dogryza, bo chce mnie przelecieć, więc w grę wchodzą nawet podłości. — odpowiedziała brunetka, a reszta roześmiała się.
—No dzięki, teraz misterny plan w pizdu... Możesz być pewna, że jak już się wygadałaś, to Jason zamknie cię w wieży i pod kluczem będzie trzymał... — pokręcił nosem, a dziewczyna roześmiała się bardziej i dojadła kanapkę.
— A tu jest coś, od nas wszystkich. Zaczniecie wspólnie nowe życie. — powiedział Adrian, jeden z motocyklistów, a Jason podał jej wielkie pudełko. Dziewczyna otworzyła je i zatkała usta.
— O ja pierdolę... — szepnęła ze łzami w oczach i uważając na rurki, wsadziła dłonie do kartonu. Wyciągnęła malutkiego kociaka rasy Savannah. — Wiecie ile one kosztują?! — dziewczyna niemal podskoczyła z radości na łóżku i przytuliła go do siebie, głaszcząc go.
— Wiemy, przecież zapłaciliśmy za niego. — chłopaki roześmiali się. — Należy ci się, a wiemy, że marzyłaś o takim.
— Panowie, ale wiecie... — zaczęła Evangelina.
— Wiemy, za chwilę ekipa zbierze się do domu i zawiozą go do mojego mieszkania, gdzie będzie spokojnie czekał na wyjście Alex ze szpitala. Dasz mu jakieś imię? — skierował pytanie do dziewczyny.
— Azazel. — uśmiechnęła się szeroko i wtuliła się mocno w chłopaka, gdzie się rozpłakała ze szczęścia, spełniał kolejne jej marzenie. Chłopaki patrzyli na nich z szerokimi uśmiechami. Bernie podszedł do Jasona i wsadził kota za kurtkę.
— Będziemy na was czekać w domu. — poklepał go po ramieniu i pogładził Alex po plecach. — Trzymajcie się. — panowie pożegnali się po kolei i wyszli z sali, zostawiając parę kochanków samym sobie.
CZYTASZ
Piekło nigdy nie śpi || Jason Momoa Fanfiction
FanfictionMama od zawsze powtarzała, żebym uważała na złych chłopców. Miałam sobie wybrać ułożonego faceta, który uchyli mi nieba. Posłuchałam. Okazało się to być najgorszym życiowym błędem, a przysłowiowy zły chłopiec? Przemierza pewnie kolejne drogi na swoi...