14. Pali się

134 6 14
                                    

Tej nocy nie potrafiła zasnąć. Leżała na ogromnym łożu w otoczeniu wygodnych poduszek, otulona kołdrą. Przekręcała się niespokojnie z boku na bok, myśląc o mężczyźnie, który jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odmienił całe jej życie. Przymknęła powieki zrezygnowana. Chciała iść spać, nie pragnęła niczego innego w tej chwili, ale jak na złość, sen nie nadchodził. Wstała w końcu i na boso podeszła do aneksu kuchennego, gdzie przeszukała kilka miejsc, ale nie znalazła tego, czego poszukiwała. Przeszła pewnym krokiem do salonu i przejrzała szafki. Dopiero po chwili znalazła alkohol, w jednej z nich. Wyciągnęła butelkę whisky, a z lodówki zimną Pepsi. Usiadła na barowym stołku i polała sobie sama. Popijała spokojnie trunek i zerkała na panoramę miasta. To był ostatnie dni wolności, a po nich musiała ponownie stanąć twarzą w twarz ze swoim największym koszmarem. Obawiała się tego, jak przebiegnie spotkanie z Jamesem, w końcu rzucił się na nią. Czy będzie w stanie to powtórzyć, a może była to tylko wina wypitego alkoholu? Westchnęła pod nosem i spojrzała na zegarek w telefonie, który wskazywał 23:42 i całkowity brak odzewu od strony Jasona. Martwiła się, może i to było jednym z powodów jej bezsenności. Pojechał na wezwanie, niczym bohater, ale potem zapadła cisza, z którą nie potrafiła sobie poradzić. Nie zagłuszał jej nawet telewizor. Nie mogła czekać dłużej, złapała za telefon i wybrała numer do mężczyzny. Czekała, wysłuchując dźwięków połączenia. Stukała nerwowo paznokciami o blat wyspy kuchennej, a bicie jej serca przyśpieszało. Nie odbierał, a ona wręcz dostawała szału. Próbowała kilka razy, ale bezskutecznie. Dopiła drinka i poszła szybkim krokiem do sypialni, a z niej do garderoby, gdzie zaczęła się ubierać. Wciągnęła na siebie jeansy, a następnie koszulkę i zarzuciła kurtkę. Złapała za telefon, włączając szybko aplikację i zamówiła Ubera, wprost pod apartamentowiec. Wyszła z mieszkania, biorąc ze sobą klucze i torebkę, zamknęła drzwi i weszła do windy, która zdawała się czekać na jej piętrze. Dziękowała za to w duchu, bo jeszcze szybciej mogła znaleźć się na parterze. Pośpiesznie opuściła blaszany dźwig i wyszła przed budynek. Rozejrzała się dookoła, ale nie zauważyła jeszcze auta. Poddenerwowana usiadła na krawężniku przy ulicy. W końcu podjechała srebrna toyota, dziewczyna momentalnie podniosła się i wsiadła najszybciej jak mogła. Bawiła się palcami i miała szczerą ochotę wysiąść i popchnąć auto, by jechać szybciej. Starała skupić się na jakiejś piosence, która aktualnie leciała w radiu, ale nic nie działało. Martwiła się o Jasona, miała złe przeczucia, a brak odzewu doprowadzał ją do rozpaczy. Spoglądała raz po raz w telefon i przeklinała urządzenie, które nadal nie wyświetlało żadnego przychodzącego połączenia, ani nawet smsa. Jej serce zatrzymało się na chwilę, kiedy po wyjeździe z zakrętu za miastem ujrzała łunę światła, wystającą poza korony drzew. 
— Zatrzymaj się! Zatrzymaj się tutaj! — krzyknęła i kiedy tylko koła stanęły w miejscu wyskoczyła z auta i zaczęła biec w stronę Piekła. Zawiał silny wiatr, który roztrzepał jej włosy, kiedy stanęła jak wryta. Piekło płonęło żywym ogniem, a w jej oczach zbierały się łzy. — Jason! — krzyknęła wbiegając za taśmy policyjne. 
— Halo, tam nie wolno! — powiedział jeden z funkcjonariuszy, próbując ją zatrzymać, ale nie słuchała. Biegła dalej, pokonując kolejne przeszkody i wymijając ludzi, którzy chcieli ją zatrzymać. 
— Jason! — krzyknęła znowu i rozglądała się dookoła. Zauważały zastęp karetek, stojących przy garażu. Puściła się pędem w ich stronę. — Bernie... — szepnęła spoglądając na pobrudzonego i poparzonego mężczyznę. — Bernie, jak się czujesz? Widziałeś go...? — zapytała, padając przed mężczyzną na kolana i spojrzała wystraszonym wzrokiem. 
— Uratował mnie, ale nie wiem, gdzie jest... — pokręcił głową na boki. Zacisnęła mocno usta, spoglądając na mężczyznę. Czuła wielki zawód, liczyła, że może on będzie wiedział. Podniosła się z ziemi i spojrzała w stronę płonącego budynku. Była tam kilka razy, ale przez półtora tygodnia Piekło było jak jej dom. Czuła się, jakby umierała część jej serca. Kto był zdolny... Kto śmiał to zrobić? Nie wiedziała, ale miała ochotę dorwać winowajcę i rozszarpać go na strzępy. Dopiero wtedy zobaczyła jak ktoś wbiegł w płomienie. Zadziałał instynkt, a rozum zszedł na drugi plan, kiedy bez większego zawahania ruszyła w stronę płonącego budynku. Zatrzymały ją płomienie, buchające z środka. Zakryła twarz dłońmi, czując bijący gorąc. 
— Jason?! — krzyknęła ponownie, ale nagle poczuła, jak czyjeś ramiona oplatają ją w pasie i odciągają od baru. 
— Panienko, to naprawdę niebezpieczne, nie potrzebujemy kolejnych ofiar w tym całym zamieszaniu. — powiedział funkcjonariusz, odciągając ją do tyłu. 
— Puść mnie! Puść... — krzyczała i wyrywała się ile tylko miała sił. Wyrwała się mu i biegiem puściła się do wejścia do baru. Wbiegła, nie myśląc o konsekwencjach. Zasłaniała się dłońmi i raz po raz wykrzykiwała jego imię. Temperatura była jak w prawdziwym piekle, a dym szczypał ją w oczy i drapał w gardło. Rozglądała się na boki i słyszała za sobą krzyki, nawołujące ją do powrotu. 


— Jason! — zawołał Bernie widząc swojego przyjaciela, który wyniósł z budynku jeszcze jedną osobę. Był cały mokry, woda kapała mu z włosów, ale za każdym razem opatulał się mokrym kocem, kiedy wpadał do środka. 
— Już okej przyjacielu, wyniosłem wszystkich. — poklepał go po ramieniu. Był gdzieniegdzie poparzony i zadrapany, ale cieszył się, że udało się wynieść wszystkich ocalałych. 
— Chłopie, nie wszystkich... Nasza baletnica tam wskoczyła, szukając cię. — poinformował go, a jego świat jakby się zawalił w jednej chwili. Czas zdawał się zwolnić na kilka sekund, kiedy niewielki wybuch, poniósł wysoko płomienie. Oddał jednego ze swoich przyjaciół w ręce pogotowia. Podniósł się i wyrwał jednemu ze strażaków węża i zlał się wodą, po czym zarzucił na siebie mokry koc i ruszył w stronę pożaru. Nie zastanawiał się dwa razy, wiedział, że musi ją uratować. Była dla niego zbyt ważna. Wpadł niczym tajfun, rozglądając się na boki. Leżała na podłodze i kaszlała. 
— Maleńka... — szepnął pod nosem i podniósł ją. Zakaszlała kilka razy i resztkami sił, objęła go za szyję. Spojrzał na nią, po czym obrócił się na pięcie, ruszając w stronę wyjścia, jednak mieli pecha. Strop nad drzwiami zawalił się. Przeklął głośno pod nosem, spoglądając w stronę ugaszonego miejsca. Przeszedł z nią w stronę zaplecza. 
— Tak się bałam... Że ty... — wyszeptała cicho. — Utknąłeś tutaj... 
— Nie, spokojnie, nic mi nie jest. — powiedział z lekkim uśmiechem. Był na nią wściekły, że lekkomyślnie wskoczyła za nim w ogień, chociaż z drugiej strony schlebiało mu to. Rozglądał się uważnie, nie mieli dużo czasu, budynek miał się za chwilę zawalić. — Jesteś w stanie stanąć? Musimy wyskoczyć przez okno, albo tu zginiemy, a jakoś nie miałem w planach dzisiaj umierać. — uśmiechnął się delikatnie do niej. 
— Postaram się. — skinęła głową i wstała na nogi, wykorzystując resztki swoich sił. 
— Dam ci coś, co cię naładuje trochę. — powiedział i wpił się zachłannie w jej usta. Nawet przez sekundę nie mylił się, bo jego usta zawsze dodawały jej energii. Objęła go mocniej odwzajemniając pocałunek i pogłębiała go. — Skoczę pierwszy, a ty musisz zaraz za mną, jasne? — zapytał, a dziewczyna, niczym pokorne ciele, pokiwała twierdząco głową, zgadzając się na jego warunki. Jason złapał za kawałek stropu i uderzył w okno. Świeży dopływ powietrza sprawił, że płomienie z początku buchnęły bardziej, ale już po chwili dało się nad nimi przeskoczyć. Wycofał kilka kroków do tyłu i wziął rozbieg, wyskakując przez okno. Padł na ziemię i przeturlał się po niej, czekając na dziewczynę. Alex spojrzała nieco wystraszona, ale wiedziała, że nie było innej opcji. Rozpędziła się i wyskoczyła przez okno, a chwilę później budynek runął. Jason zerwał się na równe nogi i pobiegł do niej, po czym podniósł ją. 
— Alex... Ocknij się... — potrząsł nią lekko, a służby ratunkowe zleciały się wokół nich w kilka sekund. Zabrali dziewczynę do ambulansu, gdzie podano jej tlen i opatrzono rany. 


— Jest pan w stanie odpowiedzieć na kilka pytań. — do długowłosego mężczyzny podszedł funkcjonariusz policji i spojrzał na niego. Jason pokiwał twierdząco głową, jednak jego wzrok był wlepiony w ambulans, w którym zajmowali się Alex. — Wie pan, co tutaj się zdarzyło? — zapytał wyciągając swój notatnik i długopis. 
— Niejaki Diego Jones, po tym jak dziewczyna z nim zerwała dla naszego barmana, postanowił wpaść tutaj i dokonać zemsty. Niestety nie udało mi się go powstrzymać, chociaż próbowałem. Popełnił samobójstwo. Był w barze i groził, że spali to miejsce. Potem oblał się benzyną i wszystko dookoła, stojąc w drzwiach i podpalił siebie. W tamtej furgonetce siedzi barman ze swoją dziewczyną, która na czas wizyty swojego niedoszłego narzeczonego, schowała się w aucie. Oni udzielą wam więcej informacji. — powiedział spokojnym tonem.
— Budynek był ubezpieczony? — mundurowy zadał kolejne pytanie. 
— Tak, jestem właścicielem. Budynek był ubezpieczony na ponad sto tysięcy dolarów. — powiedział w miarę opanowanym głosem. 
— Nie za dużo, jak na... Taki standard? — zapytał spoglądając na Jasona, któremu krew w żyłach się zagotowała. Stracił swój mały biznes, a oni śmieli go posądzać o przekręty z ubezpieczeniem. Prychnął cicho pod nosem. 
— Od kilku lat cena ubezpieczenia się nie zmienia. Mieliśmy tam wiele zabytkowych rzeczy w środku i kuchnia miała naprawdę dobre sprzęty. Wszystko jest wycenione przez rzeczoznawcę w dokumentacji, prześlę wam ją na biurko jutro rano, bo muszę poszukać wszystkiego. 
— Bardzo o to proszę. — policjant zmierzył go jeszcze wzrokiem. 
— Nie mieliście zatargu z jakimś innym gangiem motocyklowym? 
— Nie. Trzymamy się tylko razem i nie szukamy żadnych zaczepek. Jeździmy sobie na wycieczki i pijemy... Piliśmy wspólnie w barze, a w warsztacie pracowaliśmy nad swoimi maszynami. To wszystko. Popytajcie resztę chłopaków, potwierdzą panu moje słowa.  Nie mam nic więcej do powiedzenia w sprawie. Muszę sprawdzić, co z moimi przyjaciółmi. — skinął głową na odchodne i ruszył w kierunku ambulansów. Zajrzał do tego, w którym znajdowała się dziewczyna. Siedziała na noszach, a jeden z ratowników medycznych zakładał opatrunek na poparzone ramię. — Okej wszystko? — zapytał z lekkim uśmiechem, opierając się o drzwi. Dziewczyna chciała ściągnąć maskę z tlenem, jednak medyk powstrzymał ją gestem dłoni. 
— Proszę jeszcze oddychać głęboko i nie rozmawiać, jeśli skinie pani głową, przekażę wszystkie informacje dotyczące pani zdrowia. — powiedział z lekkim uśmiechem, ale nie musiał czekać długo, by dziewczyna wykonała umowny ruch głową. Spojrzał na chwilę na mężczyznę, stojącego w wejściu do furgonetki. — Lekkie zatrucie dymem, poparzenie drugiego stopnia, ale na szczęście powierzchowne. Przy dobrym zadbaniu o ranę, nie powinny zostać duże blizny. Ma podawany tlen i lekkie obtarcia i zarysowania, ale nic, co zagrażałoby życiu. Może odczuwać ból głowy, zawroty, mogą wystąpić mdłości i wymioty. Jeśli do rana nie ustąpią, wtedy niezwłocznie zgłosić się do szpitala. — powiedział ratownik. — Jeśli pojawi się niesmak w ustach, można spróbować zapić mlekiem. — ściągnął po kilku kolejnych minutach maseczkę z twarzy Alex. — Może pani iść do domu, a pan? Nie potrzebuje pomocy? 
— Mi nic nie jest. — powiedział Jason i podał dłoń Alex, pomagając jej wyjść z ambulansu. — Wszystko w porządku? 
— Tak. Dziękuję, że po mnie wróciłeś i przepraszam, że tam wlazłam, ale bałam się, że jesteś w środku... — wyznała cicho, spuszczając wzrok. 
— Postąpiłaś lekkomyślnie, ale z drugiej strony, cholernie mi schlebia, że ktoś jest gotów wskoczyć za mną w ogień i to dosłownie. — zaśmiał się lekko i objął ją mocno, wtulając w siebie. Jeszcze nie wysechł dobrze, śmierdział dymem, ale i tak najważniejsze dla niej było to, że nic mu się nie stało. — I tak najważniejsze dla mnie jest to, że jesteś cała. 
— Bardzo się wystraszyłam, nie odbierałeś telefonu, bałam się, że coś ci się stało... — wyszeptała cicho i objęła go mocniej. 
— Jestem niezniszczalny, jak mogłaś w to wątpić? — roześmiał się pod nosem, jednak sam czuł wielką ulgę, że wszystko skończyło się szczęśliwie i bez ofiar w jego ludziach. 
— Przepraszam, już nie będę. To się nigdy więcej nie powtórzy. — teraz to ona zaśmiała się lekko.
— Mam zrobione auto, więc zbieraj się, odwiozę cię do domu. — złożył pocałunek na jej czole, a ona przymknęła oczy. Skinęła tylko głową, na znak akceptacji jego oferty. Była zmęczona i naprawdę marzyła o łóżku i chwili snu. Spojrzała na swój telefon, dochodziła druga w nocy. 
— Nie wolisz zostać tutaj i iść spać? Ja mogę złapać taksówkę i odwiozą mnie pod same drzwi. — dodała po chwili namysłu, zerkając na Jasona. 
— Nie ma takiej opcji. Nie puszczę cię z przypadkowym kierowcą do domu, poza tym, co jak poczujesz się gorzej? Nie będziesz tracić fortuny na taksówki. — objął ją ramieniem i lekko pociągnął w stronę garażu, gdzie stało jego auto. — Dobrze, że mi nie spaliło domu, bo byłbym zmuszony wprowadzić się do ciebie. — zaśmiał się lekko. 
— Mieszkaliśmy niecałe dwa tygodnie razem, zdążyłam się przyzwyczaić, więc nie robiłoby mi to żadnej różnicy. Śmiem nawet stwierdzić, że chyba by mi się to podobało. — uśmiechnęła się pod nosem. Chłopak jak zawsze wykazał się dobrym wychowaniem i otworzył przed nią drzwi, po czym podał jej dłoń, żeby mogła wygodnie wsiąść do auta. Podziękowała mu i bez namysłu zajęła miejsce pasażera. Ruszył, zostawiając za sobą całe zamieszanie. Był w głębi duszy wściekły na to, co się stało, ale jednocześnie, starał się sobie wmówić, że to dobry moment, by zacząć wszystko od początku i zrobić wszystko po swojemu.


Auto zatrzymało się pod apartamentowcem, a umorusany Jason wysiadł z pojazdu. Otworzył drzwi, szybko przytrzymując twarz dziewczyny, która momentalnie osunęła się. Od natłoku wrażeń przysnęła, a on sam nie miał serca jej budzić. Odpiął pas, po czym delikatnie wziął ją na ręce i kopnięciem zatrzasnął drzwi. Ruszył z nią do środka. 
— Zostaw, ważę tonę. — mruknęła, kiedy przebudził ją dźwięk windy, która oznajmiła swoje przybycie. 
— Marudzisz, ale i tak będziesz musiała iść się wykąpać. Pomogę ci, żebyś nie zamoczyła opatrunku. Sam chyba też skorzystam z twojej toalety. Dobrze, że nakradłaś moich koszulek, to chociaż będę miał się w co ubrać. — zaśmiał się pod nosem, a dziewczyna nieco ożywiła się. 
— Wiesz, jak masz ochotę to możesz chodzić nago, w końcu to twoje mieszkanie, a ja jestem tylko szaraczkiem, który się tym zajmuje. — zaśmiała się pod nosem na wizję nagiego mężczyzny. Weszła do mieszkania i rzuciła torbę na szafkę na buty. Ruszyła z nim od razu do łazienki i zaczęła obmywać się. Kiedy skończyła ubrała koszulkę do spania i majtki, po czym zawołała Jasona. — Głupio mi o to prosić, ale nie mogę zbytnio podnieść tej ręki... Pomożesz mi umyć włosy? — nie zwlekał ani sekundy z odpowiedzią i skinął lekko głową. Wszedł z nią do łazienki i spełnił szybko jej prośbę. Następnie przyszła pora na niego, ale on pozwolił sobie rozsiąść się na chwilę w wannie. Zaśmiał się pod nosem, kiedy skończył i przybył do sypialni. Dziewczyna spała, jak zabita. Sam wsunął się lekko do niej pod kołdrę i przymknął oczy. W kilka minut, dziewczyna obróciła się przodem do niego i wtuliła się mocno. Zaśmiał się pod nosem, p czym sam udał się w objęcia Morfeusza i usnął niemal natychmiast.

Piekło nigdy nie śpi || Jason Momoa FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz