ROZDZIAŁ 51. 'CZEGO ON(A) SIĘ BOI?'

29 1 0
                                    


*Louis*

Od dwóch dni siedzimy w tym obskurnym miejscu. Czuję się, jakbym był w bunkrze. Niesamowicie ciepło to tu nie jest. Jasno też nie. Z braku zajęcia zaczynam mieć czarne myśli. Nie kontroluję tego, co dzieje się w mojej głowie i łapię się chwilami na tym, że prościej byłoby skończyć ze sobą niż tkwić tu, nie mając pojęcia, kiedy wrócę do domu i czy w ogóle. Jedzenie jest tu okropne, mam wrażenie, że na śmietniku znalazłbym lepsze. Rano mieliśmy dopiero pierwszy prysznic, ale i to nie mogło trwać dłużej niż pięć minut, bo nie – tak wytłumaczył nam to kochany strażnik, który nadawałby się bardziej do boksu niż do więzienia. Czuję się, jakby od kilku lat ścigano mnie listem gończym i dopiero schwytano.

To miejsce miesza w głowie. Ci, którzy mówili, że więzienie zmienia ludzi, mówili prawdę. Każdy patrzy na ciebie jak na mordercę i tak właśnie traktują. Tu nie ma litości. Tu nie ma miejsca dla kobiet, a jednak moja dziewczyna tu trafiła. I jest dla nich wszystkich tylko popychadłem, a ja nic nie mogę z tym zrobić, bo nam obojgu może grozić dożywocie. Jestem świadom, jak wielu okrutnych rzeczy dopuściłem się w przeszłości, ale nie zamierzam spędzić tu reszty życia. Prędzej czy później, siądzie mi psychika. Warunki, jakie tu panują, sprawiają, że w końcu zostajesz sam ze swoimi myślami i wiesz, że nie ma już wyjścia. Myślisz, o wszystkim, o czym tylko się da, aby czas mijał jak najszybciej. Sięgasz w najciemniejsze zakamarki swojej duszy, do wspomnieć, w umyśle zaczynają tworzyć się pytania. Zastanawiasz się nad sensem życia, nad swoją przyszłością i dochodzisz do wniosku, że przez jeden nieuważny moment możesz to wszystko kategorycznie utracić. Powoli tracę nadzieję...

Ze względu na ukochaną, to ja powinienem się trzymać, ale na obecną chwilę chyba zaraz przestanie to działać. Mimo, że co raz zapewniam ją, że wszystko skończy się dobrze, sam przestaję w to wierzyć. Robię to tylko po to, by nie zamknęła się w sobie, by uwierzyła, że wyjdziemy stąd. Nie mam pojęcia, jak wyjaśnimy to jej mamie, ale na razie zależy mi tylko na tym, by się stąd uwolnić. Zapewne wytłumaczymy się nagłym wylotem za granicę albo coś takiego.

Teraz... zabrali ją stąd. Znikła rano, a ja nie wiem, o co chodzi. Gdy się obudziłem, jej już nie było, a strażnik powiedział mi, że pojechała na badania. Albo poszła. Nie jestem pewien. Boję się najgorszego. Że może znów się pocięła, a ja nawet o tym nie wiem, bo spałem. Nie wiem, czym miałaby to sobie tu zrobić, ale mogła, przykładowo, wyrwać sprężynę z pryczy. Mniej bym się obawiał, gdyby zechcieli mi chociaż coś wspomnieć o szczegółach sytuacji. Jak dotąd, już chyba czwartą godzinę leżę i czekam. Do cholery, nawet nie wiem, ile czasu mogło upłynąć, bo pieprzonego zegarka też nie mogli nigdzie powiesić. Teraz zaczynam rozumieć, czym jest katorga. Więcej nie będę narzekał, że Cass chodzi tyle po sklepach. Może.

Prawie po raz kolejny zasnąłem, kiedy usłyszałem gdzieś ciche postukiwanie w kratę więzienną. Otworzyłem oczy i zmarszczyłem brwi, a potem uniosłem głowę. Ujrzałem znajomą twarz w korytarzu i automatycznie poderwałem się do góry.

- Stary, nareszcie – wymamrotałem, idąc w stronę Zayna, ale ten uciszył mnie gestem ręki.

- Nikt nie może wiedzieć, że tu jestem i że z tobą gadałem, więc się nie drzyj – odparł przyciszonym głosem, bardziej naciągając policyjną czapkę na swoje czoło. – Nie mogłem przyjść wcześniej. Poza tym, to byłoby zbyt podejrzane. Gdzie Cassandra? – wskazał na sąsiednią celę, a ja głęboko odetchnąłem.

- Też chciałbym wiedzieć. Powiedzieli mi, że zabrali ją do lekarza, ale oprócz tego, gówno wiem. Możesz mi wytłumaczyć, jakim cudem znalazła się w męskim więzieniu? Bo czegoś tu nie rozumiem.

ALL THE SAME (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz