ROZDZIAŁ 58. „NADZIEJA NIE UMIERA"

26 1 0
                                    


*Louis*

Po trzech dniach stwierdziłem, że koniec użalania się nad sytuacją i pora działać. Nic nierobienie nie pomoże, a niemal w każdym przypadku udaje się znaleźć jakieś rozwiązanie. I tak, ja też się łudzę na to, że jednak będzie dobrze, dlatego zrodziła się we mnie nadzieja i nie odpuszczę bez walki.

Co do Cass i mojego wybuchu po pijaku, to musiałem się słono tłumaczyć. Przepraszałem ją z pół godziny i przysięgałem, że żałuję tego, co się stało, ale w ostateczności ona mi po prostu uległa. Nie miała siły się ze mną kłócić i wybaczyła mi kolejny wybryk, o ile tak można to nazwać. Powiedziała, że to nie czas na kłótnie i na nowo wróciliśmy do codzienności. Względnej codzienności. Liczę na to, że nie chowa do mnie urazy za ten wyskok, bo chciałbym, by było między nami dobrze. Wprawdzie, piłem akurat wtedy, bo byłem pewny, że Cass śpi, nie chciałem, by widziała, jak słaby byłem i uciekam się do alkoholu, ale widzę teraz, że to był może błąd. Muszę inaczej odreagowywać stres, bo to może skończyć się nieciekawie.

Próbuję opracować plan strategiczny. Pierwsze, co zrobię, to zaciągnięcie rady od Liama i stworzenie pozorów tej nadziei. Jestem gotowy na wielotygodniową walkę, dlatego, mimo, że jest weekend, siedzę w gabinecie lekarskim Liama w londyńskim szpitalu. Przyjechałem tu w tajemnicy przed Cass, specjalnie na jego dyżur, bo nie mogłem dłużej czekać. Nie byłem w stanie wytrzymać aż do momentu, gdy skończy pracę i wróci do domu, bo byłem zdeterminowany, by jak najszybciej zacząć reagować. Wyjaśniłem Liamowi sytuację i przekazałem wyniki badań, które ukradkowo zabrałem z dokumentów Cassandry, kiedy brała prysznic. I już walczyłem za nas dwoje. Troje właściwie.

- Jak ona się trzyma? – zapytał współczująco brunet, a ja głębiej odetchnąłem, patrząc na przygnębiająco białe ściany. – Widziałem ją wczoraj w kuchni, ale przemknęła tylko obok mnie. Milczała, nie myślałem wtedy, że dzieje się to, co się dzieje.

- Słabo – odparłem, wzruszając ramieniem. – Ja wcale nie lepiej, ale zachowuję pozory, że się trzymam. Ktoś musi zachować zdrowy rozsądek z nas dwojga, bo ona chwilami nawet nie wie, jaki mamy dzień, co dzieje się wokół niej. Zapomina o różnych rzeczach, muszę jej przypominać o tym, by jadła. Jakby... popadała powoli w stan depresyjny albo coś takiego. Mało mówi i... w ogóle nie potrafię zająć jej uwagi, by myślała o czym innym.

- To normalne. Nie licz, że z dnia na dzień zacznie się śmiać. Taka informacja to szok dla człowieka, musisz dać jej czas.

- Ile? – zapytałem cicho, patrząc tępo na jego biurko.

- Nie wiem, Louis. To zależy od człowieka. Dla jednych będzie to tydzień, a dla innych miesiąc. Musi przyzwyczaić się do obecnej sytuacji... Może chcecie, żeby polecić wam psychologa? Może wam się wydawać, że go nie potrzebujecie, ale naprawdę...

- Dzięki, ale najpierw musimy sami się z tym oswoić. Przyjechałem tylko, byś coś mi doradził. Załatwię jej lekarzy jak najszybciej, aby nie męczyć jej dodatkowo. Dlatego przyjechałem sam, bo nie chcę, żeby gorzej się denerwowała. Muszę mieć na uwadze też to, że jest w ciąży. Boże, stary... ta sytuacja to takie gówno. Boję się najgorszego. – Głos zaczął mi się załamywać, więc przerwałem mówić.

- Wiem Ja też nigdy bym się nie spodziewał, że was to dopadnie, ale pamiętaj, że pomogę wam. W razie czego, załatwię najlepsze leki, opiekę... kurwa, będziemy walczyć, rozumiesz? Jest za młoda na takie coś, nie pozwolę... Po prostu zrobię wszystko, co się da.

Pokiwałem powoli głową, zaciskając mocno szczęki, by nie dać łzom wypłynąć. Znowu nadeszły te ciężkie dni i najzwyczajniej w świecie miałem dość życia. Chciałem w końcu spokoju, a ciągle spotyka mnie coś złego. Za to, co robię, to ja powinienem cierpieć, nie ona, i to ja powinienem być chory. To ja powinienem być na jej miejscu, ona w niczym nie zawiniła. Nie zasługuje na to i ja to wiem. Wolałbym, żebym to był ja, tylko dlatego, by ona mogła żyć.

ALL THE SAME (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz