ROZDZIAŁ 41. 'GDY MASZ OSOBĘ, KTÓRA WESPRZE CIĘ'

32 1 0
                                    

*Louis*

Dlaczego ja jestem takim idiotą i nie patrzę na godziny, kiedy akurat trzeba? Dlaczego nie spojrzałem na zegar i dlaczego nie pilnowałem wyznaczonego czasu? I po cholerę ja tyle siedziałem w tej firmie? Tak naprawdę nie musiałem akurat dziś robić tych wszystkich rzeczy, ale przecież jak chodzi o Apple to muszę być pieprzonym perfekcjonistą, tak? Gdyby nie to, że Cindy zapytała mnie, kiedy wychodzę z biura, to prawdopodobnie w ogóle nie przypomniałbym sobie, że miałem pojechać do Cassandry na dziewiętnastą. Było już dawno po tej godzinie, kiedy sprawdziłem telefon i ujrzałem przynajmniej pięć nieodebranych połączeń od mojej dziewczyny. Najgorsze jest to, że obiecałem jej, że przyjadę, a nawet nie dałem znać, że mogę się spóźnić czy nie dotrzeć. Ogólnie rzecz biorąc, patrząc na czas na zegarze, w jej oczach mogłem trochę stracić. Nie bez powodu chciała, bym przyjechał. Mówiła, że chce pogadać czy coś takiego, a ja jak ten przypadkowy gość, spóźniam się dobrą godzinę. Chłopak roku, prawda? Zwykle pamiętam o takich rzeczach i o tym, że mam się z kimś spotkać. Dlaczego więc i dzisiaj tak nie mogło być? Zważając na to, że tyle razy dzwoniła, a ja nie słyszałem telefonu, to albo jest teraz na mnie zła za to, albo wcześniej coś musiało się stać. I nie wiem, który z tych dwóch jest gorsze. Ale z drugiej strony, gdyby to było coś ważnego, to przecież by mi powiedziała. W takiej sytuacji nie muszę się martwić, że coś teraz spieprzyłem między nami. Bo nie muszę, prawda? Mogła jedynie pójść już spać przez wzgląd na godzinę, a tak to, jakie inne negatywne skutki może mieć moje niestawienie się na czas? Bo o co innego, jak o rozmowę, o której wspominała, mogłoby chodzić? To przecież możemy zrobić nawet jutro, jeśli już dziś się nie uda. Zastanawia mnie jedynie, co chce mi powiedzieć, ale tego pewnie niedługo się dowiem.

Prosto z ośnieżonej ulicy wbiegłem do wieżowca należącego do Cassandry i natychmiast otrzepałem lekko włosy ze śniegu. Kiwnąłem głową do portiera, witając się z nim, a potem udałem się do windy. W mniej niż minutę znalazłem się na ostatnim piętrze. Idąc korytarzem minąłem wysoką blondynkę, na oko dwadzieścia lat, mającą na ustach krwisto czerwoną szminkę. Gdy tylko mnie dostrzegła, zaczęłam pożerać wzrokiem, lecz udałem, że tego nie zauważyłem. Dopiero, kiedy spostrzegła, że pukam do drzwi apartamentu Cassandry, przybrała niezadowoloną minę, prawdopodobnie zazdrosna o właścicielkę budynku, w którym mieszka. Kiedy odeszła, ja wciąż stałem pod drzwiami, przez co zacząłem się niecierpliwić. Zmarszczyłem brwi, gdy wciąż nikt mi nie otwierał i nacisnąłem klamkę. Drzwi ustąpiły, a ja wszedłem do środka, gdzie panował półmrok, nadający mieszkaniu klimatu. Nie powiem, że nie zdziwiło mnie to trochę , bo na ogół jest tu albo kompletnie ciemno, albo światło jednak gdzieś się świeci. A teraz jakby wszystko było oświetlone przez... świeczki? Małe lampki? Tylko, po co?

- Cassandra? – zawołałem spokojnie, zdejmując jednocześnie kurtkę i buty. Odwiesiłem okrycie i odstawiłem na bok obuwie, i wszedłem głębiej do mieszkania, do salonu. Od razu stanąłem jak wryty, uświadamiając sobie, o co tak naprawdę chodziło. W wyobraźni, przywaliłem sobie samemu w twarz.

W całym salonie rozstawione były przeróżne świeczki, a stół został zastawiony naczyniami, sztućcami, serwetkami i przystawkami. Nie trudno było odgadnąć, że przygotowała dla nas kolację i dlatego mnie zaprosiła. I nie trudno też odgadnąć, że zachowałem się w tej sytuacji jak totalny kretyn. Na pewnie Cassandra dużo się z tym napracowała. W dodatku tyle na mnie czekała, a ja zniszczyłem to wszystko i ten wieczór swoim późnym pojawieniem się tu. Pytanie tylko: co ja mam teraz zrobić?

- Cass? – ponownie się odezwałem, idąc korytarzem ku jej sypialni. Jak się spodziewałem, była tam, ale jej obojętna i zawiedziona mina mówiła mi wszystko, odzwierciedlała to, jak pewnie się teraz czuje, nawet nie musiała się odzywać.

ALL THE SAME (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz