ROZDZIAŁ 54. 'WYSTARCZY CI SPOJRZENIE, BY ZNAĆ PRAWDĘ'

26 1 0
                                    


*Cassandra*

Obudziłam się w ciepłym łóżku i mimo, że Louisa już obok mnie nie było, wiedziałam, że w końcu mogę czuć się bezpieczna. Zagrożenie minęło, a cały strach zniknął ostatecznie, kiedy upewniliśmy się, że z naszym maleństwem jest wszystko w porządku. Jestem wdzięczna każdemu, kto przyczynił się do uratowania mnie poprzedniego dnia z tamtego koszmaru i sprawił, że mogę być teraz przy ukochanej osobie. Nawet, jeśli chwilowo nie ma go obok, to pewnie krząta się gdzieś na dole albo pilnie pojechał do firmy. Nie mam mu tego za złe. O jego miłości dowodzi samo to, co zrobił wczoraj, nie musi być ze mną w każdej sekundzie. A raczej mam nadzieję, że to było z miłości, a nie z poczucia obowiązku. Cholera, mimo, że wiem, że mnie kocha, to ciągle potrzebuję jakiś drobnych gestów, które mnie w tym utwierdzają, a nie powinno być momentów, gdy wciąż jestem niepewna jego uczuć. Prawdopodobnie winę ponosi uraz z przeszłości i dlatego jestem tak uczulona. To chyba nigdy sie nie zmieni. Wszystkie wydarzenia z przeszłości, które miały negatywny oddźwięk, będą miały jakiś wpływ na wszelkie podejmowane przeze mnie decyzje. Muszę nauczyć się z tym żyć.

Jones prawdopodobnie nie żyje, więc będzie już spokojniej, a ja wchodzę właśnie dziś w drugi trymestr ciąży. Wszystko pięknie zaczyna się układać i już za pół roku, jeśli szczęście dopisze, będę trzymać nasze maleństwo w ramionach. Nie mogę doczekać się tej chwili, jeszcze tak długo musimy poczekać na nowego członka rodziny, ale wytrzymamy. To cudowne nosić pod sercem tak malutką istotkę, która powolutku się w tobie rozwija, by przyjść na świat, kiedy już będzie gotowa. Jestem wdzięczna za szansę, jaką mi dano i każdego dnia będę starać się być najlepszą mamą, jaką tylko potrafię.

Wysunęłam się spod kołdry i stanęłam na puszystym dywanie. Rolety były już odsłonięte, do sypialni wpadało mnóstwo słońca, a zegarek wskazywał godzinę dwunastą. Nic dziwnego, że Louis już wstał. Trochę późno, żeby powiedzieć, że to ranek. Pewnie wszyscy w rezydencji już dawno wstali. Podejrzewam, że do końca ciąży będę przesypiała jeszcze więcej godzin niż teraz i nie przeszkadza mi to za bardzo, ale mimo wszystko, wolałabym zrobić coś produktywnego każdego dnia, co przez dalsze miesiące będzie utrudnione, bo nie powinnam się przemęczać, więc o czym ja w ogóle mówię...

Zeszłam na dół i powędrowałam do kuchni, bo wiedziałam, że na pewno kogoś tam znajdę. Chyba była niedziela, o ile się nie mylę, więc większość jest raczej w posiadłości. Dobrze będzie zacząć nareszcie dzień, widząc znajome twarze, a nie zimną ścianę z tynku w pustym pomieszczeniu, gdzie tak naprawdę nie masz nawet pojęcia, ile właściwie czasu upłynęło. Wystarczy mi codzienna rutyna, za nic w świecie do tamtego miejsca już nie powrócę. Siłą mnie już tam nikt nie zaciągnie.

W pomieszczeniu zastałam Louisa pijącego kawę i rozmawiającego z Niallem oraz Liamem. Wiedziałam, że gdzieś tu jest i znalazłam go szybciej niż podejrzewałam. Gdy tylko się do niego zbliżyłam i mnie zauważył, od razu odstawił kubek na bok i szeroko się uśmiechnął.

Przywitałam się ze wszystkimi, a potem pocałowałam mojego chłopaka, którego tak mi brakowało przez ostatnie dni. Jednak od razu się skrzywiłam, czując na jego ustach smak, który jeszcze niedawno tak kochałam.

- Nadal odrzuca cię od kawy? – zapytał szatyn, posyłając mi przepraszające spojrzenie i odgarniając z mojego czoła włosy, kiedy się od niego odsunęłam.

- Lekko. Niedługo powinno już minąć – odetchnęłam głębiej, opierając się biodrem o blat i spoglądając na jedzących śniadanie chłopaków. Zaraz jednak wróciłam wzrokiem do Louisa, niekontrolowanie się uśmiechając.

- Co, śmieszku? – zapytał rozbawiony, zauważając moją minę. – Też się cieszymy, że tu jesteś – dodał, łaskocząc mnie palcem w nos.

ALL THE SAME (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz