Pola. 5 lat wcześniej...

244 12 0
                                    

Tata raz na jakiś czas wyjeżdżał do pracy do Holandii, więc miał już znajomości i obycie. Pewnego razu rzucił pomysł przeprowadzki. Mama początkowo protestowała, bo język, szkoła, bo rodzina zostanie w Polsce. Tata jednak się nie poddawał. Chwalili go w biurze pośredniczącym pracę i zaproponowali mu dobrą posadę w firmie kurierskiej. Wcześniej pracował tam na taśmie oraz ładował paczki do busów. Teraz miałby również zarządzać ludźmi.

- Baśka tam się żyje jak w Madrycie. Niczego nam nie zabraknie. Przepisy w Holandii są przychylniejsze rodzinom. Wyobraź sobie, że rodzinie takiej jak nasza przysługuje mieszkanie z trzema sypialniami. A tutaj ledwo nas stać na mieszkanie z jedną sypialnią - przekonywał mamę.

Dodałam swoje trzy grosze:

- Nauczę cię angielskiego. Wiesz, że posługuję się nim płynnie.

- A Jaś i Kuba?

- Szybko się zaaklimatyzują, bo są jeszcze mali. Czytałam o takich rodzinach jak my. Wszystkie piszą, że przeprowadzka, to była najlepsza decyzja ich życia.

W końcu dała się przekonać.

Czemu tak bardzo nalegałam na wyjazd? W Polsce nie trzymało mnie nic. Nie miałam bliskich przyjaciół, chłopaka, za którymi bym umierała z tęsknoty. Najbardziej jednak kusiła mnie perspektywa zdobycia wykształcenia w Holandii. Od dziecka chciałam zostać nauczycielką. Kochałam dzieci i chciałam się nimi opiekować, uczuć je i patrzyć na ich beztroskie twarze. Kiedy czytałam o szkolnictwie w Holandii, wszystko było takie inne, nowe, ciekawe. Fascynowało mnie to i sprawiało, że jeszcze bardziej chciałam spełnić marzenie.

Pierwsza garnęłam się do pakowania. Byłam podekscytowana nowym krajem, tym bardziej, że jeszcze nigdy nie byliśmy za granicą. Prócz ojca rzecz jasna. On wyjeżdżał za pracą nie tylko do Holandi, ale też do Niemiec i Szwecji. A gdy wracał do kraju, bo okropnie tęsknił, na miejscu nie mógł znaleźć żadnej porządnej pracy. Tylko dorywczą, które kończyła się po trzymiesięcznym okresie próbnym, a i kokosów z tej pracy nie było. Powrotami z zagranicy palił za sobą mosty. Jedynie w Holandii utrzymał się na dłużej. Nigdy nie powiedział, ale coś czułam, że ten kraj go zachwycił.

Tata z wujkiem Jerzym pojechali kilka dni wcześniej, żeby wszystko urządzić. Spakowali nasze rzeczy do dwóch samochodów. Trochę tego było, ale na szczęście nie musieliśmy zabierać ze sobą mebli. Wtedy przeprowadzka mogłaby nas kosztować majątek. My mieliśmy dojechać busem, ale podzieliliśmy podróż na dwa etapy, gdyż była obawa, że chłopcy nie wytrzymają trzynasto godzinnej podróży, bo właśnie tyle jechało się z Tarnowa do Zwolle. Pojechaliśmy najpierw pociągiem do Zgorzelca, tam przenocowaliśmy, a na drugi dzień wsiedliśmy w busa i jechaliśmy przez długie osiem godzin z hakiem. Tak jak myśleliśmy, chłopcy dawali w kość. Mieli dopiero po cztery i dziewięć lat. Starszy miał przenośną konsolę, więc tak bardzo nie marudził, ale też zdarzało mu się zagadnąć, kiedy będziemy na miejscu. Za to Jaś wychodził z siebie. Starałam się go zabawiać samochodzikami i kolorowankami, lecz nie pomagało to na długo. Uspokajał się dopiero u mamy na kolanach jedząc chrupki kukurydziane. Na szczęście mieliśmy ich zapasa.

Na miejscu okazało się, że tata z wujkiem nie próżnowali. Wszystko było rozpakowane, mogliśmy od razu zacząć mieszkać. Mama oczywiście zaczęła wszystko przestawiać według własnego uznania, ale widziałam po niej, że sprawiało jej to radość. Przechadzała się po domu i nie mogła się nadziwić. Ja też. W końcu każdy miał swój kąt. Bracia też byli uszczęśliwienie, gdyż w pokoju mieli piętrowe łóżko. Oczywiście nie obeszło się bez bitwy o miejsce na górze, choć Jasiek był jeszcze zbyt mały by spać na górze. Mój pokój okazał się najmniejszy z trzech sypialni, ale i tak mnie cieszył. Tato pomalował go na wrzosowo, tak jak go poprosiłam. Było to moje pierwsze ulubione miejsce w Holandii, drugim okazał się park nieopodal, a trzecim Giethoorn, gdzie ojciec zabrał nas na pierwszą wycieczkę.

"(Nie)przeznaczeni sobie"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz