Rozdział 29

420 15 0
                                    

– To tu – powiedział cicho Jonnei i biorąc głęboki wdech opatuliłam się mocniej płaszczem.

Dłoń mojego brata wylądowała na moim ramieniu i gdy tylko uniosłam wzrok, w moich oczach zgromadziły się łzy.

– Jak zmarli? - spytałam cich,o patrząc na delikatne litery układające się w imiona moich rodziców połączone z ich datami narodzin oraz datą śmierci.

– Zaatakowano nasz dom w środku nocy – westchnął ledwo słyszalnie. - Tego dnia byłem w stolicy, zostałem na noc u Gardearów. Nic nie skradziono, cały teren był dokładnie sprawdzony. Jedyne, co zabrali, to życia części pracowników i naszych rodziców.

– Mam... mam nadzieję, że nie cierpieli – mój głos porównywalny do szeptu ledwo przebijał się przez podmuch zimowego wiatru i choć na ziemi jeszcze nie leżał śnieg, w oddechu i odczuwalnej temperaturze widoczne były nadchodzące mrozy.

– Z tego co mi wiadomo, to nie – pokręcił głową i usiadł na ławce naprzeciwko grobów. - Czasami zastanawiam się, czy byliby ze mnie dumni.

– Z pewnością są – zajęłam miejsce obok niego, chwytając jego dłoń. - Może i znalazłam cię dopiero co, ale wiem, że obserwują nas spośród gwiazd, kibicują nam i uśmiechają się widząc, jak daleko zaszedłeś. Nasz tata nie mógł być przy tobie, gdy uczyłeś się fachu i z pewnością byłby szczęśliwy widząc, jak wiele osiągnął jego syn.

– Spójrz na siebie – zaśmiał się cicho ściskając moją rękę. - Jesteś jedną z największych postaci na scenie muzycznej, praktycznie żyjąca legenda, do tego zasiądziesz na tronie i radzisz sobie z jednym i drugim w tym samym czasie – ciągnął, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. - Jeśli ktoś tu wiele osiągnął, to ty.

– To rodzinne – walnęłam go żartobliwie w ramię i ponownie przeniosłam wzrok na kamienną tablicę. - Wiesz, kiedyś zastanawiałam się, jak to jest mieć kogoś, z kim ma się te same więzy krwi. Kocham ludzi, którzy mnie wychowali, wciąż są i będą moją rodziną, ale...

– Rozumiem, nie martw się – szepnął. - Marzyłem o chwili, w której cię odzyskam, odkąd tylko usłyszałem o twojej...

– O mojej śmierci – westchnęłam.

– Teraz masz rodzinę, naprawdę dużą.

– Rozmawiałam o tym z Davenyusem. Z jednej strony dobrze by było, gdybym ich poznała jak najwcześniej, jednak jednocześnie nie chcę zostawiać swoich obowiązków i muszę poznać też jego rodzinę. Pomyśleliśmy o tym, żeby was wszystkich ściągnąć do pałacu na gwiazdkę, w końcu święta tuż tuż.

– Z pewnością się ucieszą – uśmiechnął się szeroko.

– Będą też moi adopcyjni rodzice, wiedzą o istnieniu naszych mocy, więc nie boimy się, że coś przypadkiem zobaczą.

– Ich też chętnie poznam – szepnął cicho. - Chcę im podziękować, że się tobą opiekowali i otoczyli cię tak wielką miłością.

– To niesamowici ludzie, z pewnością ich polubisz – oparłam głowę o jego ramię.

– Jestem tego pewny – westchnął. - Chodź, wracajmy na dwór, Dav z pewnością mnie zabije, jeśli będzie ci zimno, a widząc waszą dwójkę dziwię się, że cię wypuścił, nie rozdzielacie się na krok.

– Jak zaczęliśmy ze sobą być blisko i wyznał mi miłość, już wtedy zaczęliśmy się łączyć, wciąż nie wiemy, dlaczego tak szybko. To było podczas mojej trasy koncertowej w Paryżu i gdy skończył się nasz wolny weekend, ja musiałam jechać dalej, a on wracać do Ruvataris. Po tym nie widziałam go dwa miesiące – westchnęłam, chwytając mężczyznę pod ramię. - Powiedzieć, że źle to znieśliśmy to zdecydowane niedopowiedzenie.

RuvatarisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz