– Za 10 minut wchodzisz na scenę – usłyszałam wraz z pukaniem do drzwi.
– Dzięki! – odkrzyknęłam.
Wygodnie rozłożyłam się na krześle przed lustrem i na chwilę położyłam. W sumie fajnie to wyglądało. Zrobiłam sobie selfie w odbiciu, które zamieściłam na social mediach. Nie miałam więcej czasu – ruszyłam w stronę kulisów, gdzie oddałam telefon Paolo i poczekałam, aż techniczni przyczepią mi mikrofon.
– Połamania nóg, dzieciaku – manager uśmiechnął się do mnie, co od razu odwzajemniłam.
– Jak zawsze – puściłam mu oczko i wzięłam głęboki wdech. Byłam gotowa na wszystko.
Właśnie miałam koncert w Barcelonie. Minęło półtora tygodnia od felernego friendzone z Davidem. Jakkolwiek to zabrzmi, dostałam kosza w najlepszym momencie – kolejne występy, pośpiech i energia moich fanów pomogła mi przetworzyć tę informację na spokojnie. Teraz ze smutkiem, ale też i uśmiechem, mogłam powiedzieć, w jakiej jestem sytuacji. Bo prawda była taka, że od początku właśnie tego się spodziewałam, jedynie fakt, że mi się podobał nie był przewidziany. Ale wciąż jestem człowiekiem, świat się nie zawalił, a ja musiałam iść dalej.
– Louisa! Louisa! Louisa! – będąc pod sceną idealnie słyszałam krzyki moich fanów i dotarły do mnie pierwsze dźwięki muzyki. Chwilę później już dawałam z siebie wszystko przed tysiącami ludzi, oczekującymi każdego mojego ruchu i słowa. W końcu jednak po paru piosenkach przysiadłam na brzegu sceny, a w tle leciał cichy podkład mojego autorstwa.
– No dobra, kochani gatti. Jesteśmy rodziną, a jak na nią przystało, wypadałoby czasem pogadać. Co u was? Jak się bawicie? – spytałam do zwykłego mikrofonu trzymając go w dłoni, a tłum zaczął krzyczeć radośnie. – Cieszę się, że się wam podoba. Uwielbiam do was powracać, Barcelona ma w sobie ten charakterystyczny klimat, którego nie da się podrobić. Przepiękni ludzie, widoki, niezapomniane chwile, aż nie chce się stąd wyjeżdżać – uśmiechnęłam się szeroko patrząc na otaczające mnie twarze. – Macie do mnie jakieś pytania? – ułożyłam się wygodniej i gdy zaczęły do mnie napływać pytania od różnych ludzi, na spokojnie odpowiadałam i rzucałam różnymi żartami.
– Zarówno podczas trasy, jak i nawet na samym albumie widać, jak bardzo emocjonalnie podchodzisz do piosenki „Stroke". Możesz nam powiedzieć o niej coś więcej? Przede wszystkim o kim ona jest? – w końcu padło pytanie, przez które westchnęłam głęboko.
– Od początku trasy zastanawiałam się, czy ktoś o to zapyta. Wiedziałam, że nie odpuścicie – wyprostowałam się i przeczesałam włosy. – Ta piosenka powstała zaraz przed tym, jak płyta ukazała się światu. Próbowałam ją dopracować, ale ciągle coś mi nie pasowało, czegoś mi brakowało. Miałam w głowie natłok myśli, ciągłe zastanawianie się co i jak, do tego stres i... i wciąż myślałam o jednej osobie. Za nic nie mogłam się rozproszyć, niczym. Paolo śmiał się ze mnie, że przez to wszystko dostanę zawału i po prostu wiedziałam, że to jest to. Usiadłam, zaczęłam pisać, zadzwoniłam do DJ-a Smorelli. Wierzcie mi lub nie, ale stworzenie tego maleństwa zajęło nam jedną noc – wyszczerzyłam się. – Jak w studiu usłyszeli, że ma być na płycie, to popukali się w głowę, ale uparłam się i wywalczyłam swoje. Takim oto sposobem „Stroke" jest na krążku – rozejrzałam się i już chciałam proponować kolejne pytanie, gdy kilka dziewczyn ponowiło pytanie o kim jest piosenka. – Nie odpuścicie tego, prawda? – pokręciłam głową w rozbawieniu. – To zostawię dla siebie. Wybaczcie, ale sama wciąż przetwarzam co się dzieje i jednak... kiedy indziej – wzruszyłam ramionami i wiele osób dookoła mnie pokiwało w rozumieniu głowami, a ja podziękowałam cicho.
– No dobra, to teraz coś, co każdy z nas chce wiedzieć. Ty i książę David – powiedziała odważnie jedna dziewczyna, a hala aż się zatrzęsła od krzyku aprobaty.
CZYTASZ
Ruvataris
RomanceLu jest światowej sławy piosenkarką, której nigdy nie doskwierał w życiu brak mężczyzny - skupiona na swojej karierze nie myślała jeszcze o założeniu rodziny. Jej życie odwraca się jednak do góry nogami, gdy na ślubie swojej kuzynki poznaje charyzma...