Rozdział 4

667 27 4
                                    


To już dziś.

Nareszcie po miesiącach ciężkiej pracy miała wyjść moja płyta.

Mimo że nigdy nie byłam rannym ptaszkiem, zerwałam się z łóżka o bardzo wczesnej porze i w podskokach ruszyłam do łazienki przygotować się na ten dzień. Niedługo później, w pełni ubrana i pomalowana, zbiegłam na dół przyszykować sobie śniadanie. Gdy już siedziałam przy stole z kubkiem kawy oraz świeżymi bułeczkami z pomidorem i sałatą, zaczął dzwonić mój telefon. Widząc zdjęcie Michela, na mojej twarzy rozkwitł szeroki uśmiech. Odebrałam od razu.

– Dzień dobry, od kiedy wstajesz tak wcześnie? – spytałam rozbawiona.

– Odkąd moja urocza przyjaciółka wydaje płytę! – zaśmiał się, zadowolony. – Już widzę te kolejki w sklepach!

– W przedsprzedaży mamy zamówionych ponad czterysta tysięcy egzemplarzy, a to była tylko jedna doba – o ile to w ogóle możliwe, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Byłam bardzo dumna ze swoich fanów! Odkąd pamiętam dawali z siebie wszystko, za co byłam im z całego serca wdzięczna. Zdawałam sobie sprawę, że zawsze mogłam na nich liczyć, tak jak oni na mnie!

– To świetny wynik! – pisnął z podekscytowania. – A jaki plan na dzisiaj?

– Mam podpisywanie płyt w centrum handlowym. Jeśli chcesz dołączyć, to zapraszam – zachichotałam.

­– Jasne, wyślij mi namiary. Albo wiesz co... – usłyszałam stuknięcie w słuchawce. – Właśnie skończyłem śniadanie, więc mogę do ciebie podjechać i wybierzemy się razem.

­– Czemu nie, w sumie będzie raźniej – zgodziłam się wkładając talerzyk i kubek do zmywarki.

– Ale mam jedną prośbę – powiedział po chwili wzdychając.

– Jaką? – spytałam zaciekawiona, idąc na piętro do swojej sypialni.

– Ktoś bardzo prosił mnie o jeden egzemplarz twojej płyty. Z autografem i specjalną dedykacją – po tonie jego głosu byłam pewna, że ostentacyjnie przewrócił oczami. – Wierci mi dziurę w brzuchu jak tylko się da, wręcz wymusiła na mnie tę obietnicę.

– Nie ma sprawy, mam cały karton w domu. Mogę wiedzieć dla kogo? – pomimo że na miejscu miało wszystko na mnie czekać, z nawyku wrzuciłam do torebki kilka markerów i płyt.

– Powiem ci jak się spotkamy. Będę za jakieś dziesięć minut, okej? – westchnął i usłyszałam ciche zatrzaśnięcie drzwi.

– Czekam. I jedź bezpiecznie – rozłączyłam się, po czym raz jeszcze upewniłam się, że mam ze sobą wszystko, czego potrzebuję. Niedługo później usłyszałam dzwonek do drzwi.

– Dzień dobry, komanriya – przywitał się Michel całując mój policzek.

– Co? – zmarszczyłam brwi słysząc nieznane mi słowo.

– O której musimy tam być? – zapytał, nie zwracając uwagi na moje pytanie i biorąc sobie ciasteczko z talerzyka w kuchni.

– Fani będą wpuszczani do naszej części sklepu o jedenastej, ale my musimy tam być o dziesiątej trzydzieści najpóźniej – zerknęłam na zegar wiszący na ścianie. Mieliśmy jakieś pół godziny do wyjścia. – Kawy? – skierowałam wzrok z powrotem na przyjaciela.

– Czemu nie, ty robisz pyszną kawę! – rozsiadł się wygodnie na stołku barowym. Słysząc jego słowa zaśmiałam się cicho i bez słowa zabrałam się za robienie napoju dokładnie tak, jak lubi. Po chwili oboje rozmawialiśmy przy parujących kubkach i wcinaliśmy ciasteczka. Nagle znów rozbrzmiał dzwonek do drzwi.

RuvatarisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz