Lydia Martin, jak zawsze w idealnej fryzurze, nienagannym makijażu i najmodniejszym stroju kąpielowym, opalała się na leżaku nad basenem. Spod przymkniętych powiek obserwowała co chwilę wskakującą do basenu Malię i zastanawiała się jak to się stało, że z najpopularniejszej dziewczyny w szkole stała się, przynajmniej według jej standardów, wyrzutkiem. Jak tajemniczy splot wydarzeń doprowadził ją w to miejsce, gdzie za towarzystwo miała mocno nieokrzesaną dziewczynę, która ostatnie pięć lat spędziła w lesie pod postacią kojota...
Słońce mocno prażyło, co potęgowało jej senność. Zaczynała rozważać wejście do basenu, jako sposób obudzenia się, bo chociaż była okropnie zmęczona, to panicznie bała się zasnąć. Naprawdę nie chciała znowu śnić tego samego koszmaru. Jednak pływanie nigdy nie było jej ulubioną czynnością, zawsze wolała plażowanie. Powieki ciążyły jej coraz bardziej i chcąc nie chcąc - wkrótce zapadła w niespokojny sen. Sen, w którym znów krzyczała wyczuwając śmierć Allison. W koszmarze, który śniła za każdym razem i znała go niemal na pamięć, nagle pojawił się dźwięk, który stopniowo zagłuszył wszystkie inne, a sam koszmar został przerwany dziwnym uczuciem rozchodzącym się po całym ciele dziewczyny. Potworne dudnienie w uszach zdawało się być jedynie dodatkiem do niepokojącego wrażenia spadania z rosnącą prędkością. I kiedy już myślała, że zaraz uderzy w ziemię - wybudziła się. Poczuła wszechogarniający ją strach i zmęczenie, ale też ulgę, że udało jej się, chociaż nie wiedziała co.
- Co się właśnie stało? - zapytała siadając. Malia spojrzała na nią zdziwiona. Szybko jednak zorientowała się o co mogło chodzić i roześmiała się.
- Daj spokój, trochę Cię tylko ochlapałam, mogłam Cię zaatakować, bo spałaś i byłaś taaak łatwym celem. Gdybym chciała, bez problemu zakradłabym się i rozszarpała Ci gardło - Malia wzruszyła ramionami - No, ale według Stilesa: "Atakowanie przyjaciół jest złe". W kółko każe mi to powtarzać... - dodała ciszej, a jej mina mówiła, że nie całkiem rozumie dlaczego...
- Nie, to nie to. Znaczy też, ale to nieważne. COŚ się stało, coś nadnaturalnego, wiem to.
- Jesteś pewna, że to nie kolejny koszmar...? - pytała w dobrej wierze Malia, nie chodziło o to, że nie chciała jej wierzyć. Po prostu nie nauczyła się jeszcze ufać Lydii, ani żadnemu jej nowemu znajomemu, przynajmniej nie całkowicie, a zdolności koleżanki ciężko było jej zrozumieć.
- Phi. Jestem pewna. Muszę zadzwonić do Stilesa. - Szybko wybrała jego numer i przyłożyła telefon do ucha, po kilku sygnałach usłyszała znajomy głos.
Jeszcze rok temu, widząc wyświetlające się na telefonie imię Lydii, Stiles nie mógłby wykrztusić z siebie żadnej skoordynowanej wypowiedzi. Jednak w ostatnim czasie dzwonili do siebie na tyle często, że zdążył się przyzwyczaić do tego, że Lydia Martin, najpiękniejsza dziewczyna pod Słońcem, wiedziała kim on jest. Kiedy usłyszał z telefonu nerwowe "Stiles", wiedział, że coś było nie tak.
- Lydia? Co się dzieje? Coś się stało? Gdzie jesteś? Przyjechać do Ciebie? - wyrzucił z siebie na jednym tchu.
- Nie, nie, tylko... Miałam kolejne przeczucie
- Przeczucie? Jedno z twoich supernaturalnych przeczuć? Wyczułaś czyjąś śmierć?
- Nie Stiles, przeczucie, że jutro będzie przecena na torebki Prady! Oczywiście, że nadnaturalne! - Odetchnęła głęboko. - Tym razem było inaczej, nie wiem co oznaczało, czułam jakby coś potężnego się wydarzyło, martwię się... Wierzysz mi? - dodała cichutko.
- Co? Oczywiście, że tak. Jesteś naszym najlepszym wykrywaczem supernaturalnych zdarzeń, najlepszym jaki mamy. Byłoby ze mną coś nie tak, gdybym Ci nie wierzył. Albo byłbym Derekiem. Blee, odrzuca mnie ta myśl. Lepiej zapomnijmy... Lydia, dowiemy się co to, rozgryziemy to razem.
CZYTASZ
Friend of the Pack
FanfictionCiemne chmury znów zbierają się nad Beacon Hills, nie dając mieszkańcom ani chwili wytchnienia. Wraz z nowym niebezpieczeństwem pojawiają się nowi sojusznicy. W samym środku rozgrywających się kolejnych tragedii pojawia się tajemnicza i piękna Eliza...