Rozdział 29. "Co się do cholery stało?"

448 29 0
                                    

Derek nerwowo spoglądał przez szybę samochodu na ciągnący się w nieskończoność sznur świateł. Nie wiedział dlaczego, ale całe jego ciało napięło się, jakby szykowało się do walki. Ogarniały go złe przeczucia. Właściwie od samego początku, gdy tylko Scott powiedział mu o dziwnym zachowaniu nauczycielki, czuł, że coś się święci. Mimo tego, że nie najlepiej zaczęli swoją znajomość, to zdążył ją na tyle poznać, by wiedzieć, że bezsilność jest jedną z tych rzeczy, z którymi ciężko jej sobie poradzić. Obawiał się, co wymyśliła, gdy usłyszała, że stado jest pod ciągłym ostrzałem. Jednak kiedy do niej zadzwonił, nic nie wskazywało na to, że ma jakieś szalone plany. Brzmiała tak jak zawsze ostatnio: na zmęczoną i podminowaną. Ponarzekała na ciągły ból głowy i brak sił, po czym przeszła na temat chłopaka, który ją odwiedził. Zasugerowała, że mężczyzna powinien z nim porozmawiać, bo młody alfa wydaje się być przytłoczony całą tą sprawą. Martwiła się o niego, o jego stan psychiczny. Zdawało jej się, że za dużo bierze na swoje barki i niepotrzebnie czuje się za wszystko odpowiedzialny.

Teraz, nieskutecznie próbując dodzwonić się do niej kolejny raz i przedzierając przez popołudniowe korki, zaczynał zdawać sobie sprawę, że wyprowadziła go w pole. Doskonale poprowadziła rozmowę, sprytnie przesuwając jego zmartwienia w stronę Scotta. A on łyknął wszystko jak młody pelikan. Gdyby chociaż był w mieście, pojechałby do niej od razu i upewnił się, że nic jej nie jest, ale oczywiście akurat tego jednego dnia, Peter musiał go wpakować w kłopoty na drugim końcu stanu.

Zdenerwowany zatrąbił na kierowcę, który nie od razu zauważył zmianę świateł i ruszył z opóźnieniem. Roznosiło go, musiał jak najszybciej do niej dotrzeć i zobaczyć na własne oczy, że kobieta jest cała i zdrowa. Ponownie wybrał jej numer. Niecierpliwie uderzając palcami o kierownicę, czekał na dźwięk jej głosu w słuchawce. Niestety zamiast niego rozlegał się wolny sygnał, irytująco przypominający o upływającym czasie. Walnął pięścią w szybę.

"Może zwyczajnie śpi? Może to tylko moja wyobraźnia tworzy najgorsze możliwe scenariusze, bo siedzę zamknięty od kilku godzin w metalowej klatce?" - spróbował znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Jednak instynkt podpowiadał mu coś zupełnie innego. A jemu nauczył się ufać dawno temu i nigdy się na tym nie zawiódł.

- Fuck, damn it! - Chcąc ominąć najgorszy korek, skręcił w boczną uliczkę i wpakował się prosto na śmieciarkę, chwilowo zastawiającą całą drogę. Zacisnął mocno dłonie na kierownicy, z nozdrzy niemal buchała mu para jak wściekłemu bykowi na widok torreadora z czerwoną płachtą. Postanowił jeszcze raz spróbować zadzwonić do Liz, chociaż w głębi ducha wiedział, że to bezcelowe. Jakież więc było jego zdziwienie, gdy zaledwie po kilku dźwiękach, odebrała połączenie.

- Liz! Dzięki bogu! Gdzieś Ty była?! Dzwoniłem 17 razy! Nie możesz nie odbie... - urwał. Coś było nie tak. Wiedźma, którą znał, już dawno przerwałaby mu zgryźliwymi i defensywnymi ripostami, tymczasem kobieta milczała jak grób. Wytężył słuch. Dotarły do niego pełne bólu pojękiwania i ciężki przytłumiony oddech. - Liz! Wszystko w porządku? Liz odezwij się! - zawołał przerażony, ale jedyną odpowiedzią jaką otrzymał, były niewyraźne dźwięki i dalsze pojękiwania. Nie był pewny, czy kobieta w ogóle go słyszy. - Liz, nie wiem co się dzieje, ale nie martw się, pomogę Ci. Zaraz tam będę, powiedz gdzie jesteś... Liz, powiedz gdzie jesteś! - Usłyszał tylko bełkot, którego nie mógł zrozumieć - LIZ! Jesteś w domu?

- Tak. - Dobiegł go ledwo słyszalny głos, a po nim, boleśnie dla wyczulonych zmysłów, rozbrzmiał dźwięk czegoś ciężkiego, upadającego na ziemię, ponaglony kolejnym tępym tąpnięciem, jakby telefon uderzył o podłogę.

W słuchawce nastała głucha cisza. Kolejne połączenie zostało odesłane prosto na pocztę głosową. Rzucił komórkę na siedzenie. Nie było sensu dalej dzwonić. Nie miał czasu do stracenia.

Friend of the PackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz