Każdy stary las ma takie miejsce, w które nikt przy zdrowych zmysłach się nie zapuszcza. Miejsce, o którym krążą historie mrożące krew w żyłach. Miejsce, które swoją reputacją, nieprzeniknioną nawet w najbardziej upalne dni ciemnością, tajemniczymi odgłosami puszczy i lepkim, wilgotnym powietrzem skutecznie odstrasza przybyszów. Czasem to tylko zbieg okoliczności natury, czasem w legendzie jest więcej niż ziarnko prawdy, a czasem, tak jak na tej polanie, opowieści wyprzedzają zdarzenia.
Tej nocy w dolinie lasu Beacon Hills, nisko przy ziemi niczym gęsta mgła, kłębiła się atmosfera grozy. W nikłej księżycowej poświacie sylwetki trojga ludzi były ledwie dostrzegalne.
Ona, przywiązana do pala, na podwyższeniu pospiesznie usypanym z gałęzi, rozpaczliwie szarpała się, kalecząc ręce, z których monotonnie spływała krew. Szkarłatna ciecz mieszała się z wszechobecną benzyną. Była wszędzie, na włosach i w ustach kobiety, na jej ubraniu i pod stopami. Ziemię znaczyły rozchlapane plamy.
Oni, z determinacją raz powziętej decyzji, przyglądali się jej desperackiej walce. Zupełnie różni, a jednak tacy sami w swoim okrucieństwie. Jeden z zapalniczką w ręku, drugi z pustym kanistrem, partnerzy w zbrodni, pochłaniali wzrokiem dzieło, które stworzyli. Adrenalina buzująca w żyłach odcięła emocje i resztki współczucia. Policyjne odznaki szyderczo odbijały światło latarki.
Z szeroko rozwartych oczu kobiety wyzierał strach o życie przyjaciół i potrzebująca jeszcze rozpalenia iskra wściekłości, w oczach mężczyzn powoli konało człowieczeństwo.
- Czas na ciebie, księżniczko.
Kliknęła zapalniczka i wąski płomień zalśnił jasno w ciemności. Czas dla Liz stanął w miejscu. Nie odrywała przerażonych źrenic od chyboczącego się języka ognia. Miała spłonąć. Od śmierci dzieliły ją zaledwie sekundy. Realność rozgrywającej się sceny uderzyła w nią niczym rozpędzony samochód. Jej mózg zalała panika, a całe ciało znieruchomiało, nie była w stanie nawet drgnąć. Wiedźma spalona na stosie, a więc tak miała zginąć, tak miał wyglądać koniec.
- W ogóle się nie starasz! Nigdy nic nie zdziałasz jeśli będziesz z góry zakładać, że Ci nie wyjdzie! Jeszcze raz! - Dobrze ubrany, elegancki mężczyzna łatwo tracił cierpliwość.- Dlaczego właśnie mnie pokarano taką córką... bezużyteczną... beznadziejną... nic nie wartą. - Każda obelga była niczym bicz uderzający prosto w serce.
Dziewczynka po raz kolejny tego dnia wbiła skupiony wzrok w gładką taflę jeziora i powtórzyła formułę zaklęcia. Brwi miała ściągnięte w wyrazie maksymalnej koncentracji, palce kurczowo zaciśnięte na przydługiej bluzie, a ramiona skulone. Z napięciem czekała na efekt swoich starań, który, mimo wielu godzin prób, nie pojawiał się. Z przestrachem uniosła oczy na wymagającego i srogiego ojca.
- Nie potrafię. To jest za... - Przełknęła ślinę. - trudne. - Dolna warga dziesięciolatki zaczęła się niebezpiecznie trząść. Skuliła się jeszcze bardziej, a spocone dłonie miętoliły materiał.
- Za trudne? Takie zdanie nigdy nie powinno paść z Twoich ust! Przynosisz hańbę całej rodzinie. Czego nie rozumiesz?! W kółko popełniasz ten sam błąd. Nie możesz kierować się emocjami. Emocje to tylko wymysł słabych ludzi. My nie jesteśmy słabi! Musisz je wyłączyć, zamknąć w nieużywanym przedsionku swojego mózgu i skupić się wyłącznie na wypełniającej Cię magii. Zbierz ją z każdej cząstki siebie i zogniskuj na wodzie przed Tobą.
Dziewczynka skinęła powoli głową. Przymykając powieki wzięła głęboki oddech. Stopniowo na jej twarzy zachodziły zmiany. Najpierw zniknęła maleńka zmarszczka skupienia między brwiami, następnie rozluźniły się napięte mięśnie zaciskające ze strachu szczęki, aż wreszcie nie pozostawał na niej żaden ślad. Gdy ponownie otworzyła ciemnobrązowe oczy, jej twarz przykrywała maska spokoju.
CZYTASZ
Friend of the Pack
FanfictionCiemne chmury znów zbierają się nad Beacon Hills, nie dając mieszkańcom ani chwili wytchnienia. Wraz z nowym niebezpieczeństwem pojawiają się nowi sojusznicy. W samym środku rozgrywających się kolejnych tragedii pojawia się tajemnicza i piękna Eliza...