Rozdział 25. Tajemne sztuki magii 101

613 42 24
                                    

Samochód zatrzymał się na parkingu kliniki dla zwierząt w Beacon Hills. Podnosząc się z ekskluzywnego fotela, energicznie wysiadł z niego mężczyzna i ruszył w stronę wejścia. Po chwili odwrócił się, zorientowawszy się, że niezbyt przytomna brunetka nie podąża za nim. Pokręcił głową cofając się i zamaszystym ruchem otworzył drzwi pasażera w swoim czarnym Camaro.

Kobieta, wygodnie oparta o zagłówek, siedziała nieruchomo, oczy miała zasłonięte okularami przeciwsłonecznymi.

- Liz? Śpisz?

- Nie.

- Jesteśmy na miejscu.

- Wiem.

- Zamierzasz wysiąść?

- Tak. - Jednak pozostała w niezmienionej pozycji, w żaden sposób nie okazując planu zrealizowania zadania.

- Ekhem. W najbliższej przyszłości?

- Odczep się ode mnie. - burknęła - Wyjdę jak będę chciała. Zbieram siły. To, że Ty jesteś panem "spałem 15 minut i wyglądam jak młody bóg", nie oznacza, że wszyscy tak mają. My śmiertelnicy, potrzebujemy więcej czasu na regenerację. - Dopiero po tym stwierdzeniu niechętnie uniosła powieki i dostrzegła już dawno wyciągniętą w jej stronę dłoń oraz szelmowski uśmiech wilkołaka.

- Nienawidzę Cię. - jęknęła przyjmując pomoc.

- W kółko to powtarzasz. Uważaj, bo jeszcze uwierzę.

Kiedy tylko stanęła na równych nogach, zaczęła trząść się z zimna i szczękać zębami. Wiatr targał jej mokre włosy, gdy mozolnie brnęła do kliniki. Miała wrażenie, że wszystko było przeciwko niej: drzwi za ciężkie by je samemu otworzyć, grawitacja zbyt mocno przyciągająca do ziemi, wichura pchająca nie w tę stronę co trzeba i temperatura odbierająca resztki motywacji. Nagle, w tym niesprzyjającym świecie, poczuła ciężar przyjemnie ciepłej kurtki na ramionach, a tuż przy jej uchu poruszające się usta Dereka.

- Wiem jak bardzo lubisz ten boski zapach. - Skrzywiła się delikatnie, gdy wróciło do niej wspomnienie z wczorajszego wieczoru, "Ugh... Czy ja naprawdę to powiedziałam...? Nie, żeby nie było w tym racji, ale...". Jej rozważania przerwała brutalna realizacja celu wędrówki.

- Oczywiście, że wybrali to popieprzone miejsce... I to drugi dzień z rzędu! - wymruczała, kiedy przepuścił ją w wejściu i wzięła głęboki oddech, przygotowując się na to, co zastanie w środku. Lecz widok czekających na nią jak na zbawienie nastolatków, sprawił, że wszelkie próby pozytywnego nastawienia legły w gruzach.

- Jestem - Rozłożyła ramiona ogłaszając swoje przybycie. - Po to, by wieść nadzwyczajne życie, robić nadzwyczajne rzeczy i pomóc nadzwyczajnej liczbie ludzi...

Na twarzach zgromadzonych zagościł wyraz głębokiego zdumienia i niezrozumienia.

- Mike Litman! - krzyknął Liam klaszcząc z podekscytowania. Liz wzdrygnęła się na głośny dźwięk, ale z uznaniem skinęła mu głową.

Stękając, kobieta usiadła na najbliższym wolnym miejscu i spróbowała odprężyć się. Przez chwilę rozważyła nawet zdjęcie okularów, ale szybko uznała, że brzęczące jarzeniowe lampy na pewno dają zbyt jasne światło dla jej biednych, zmęczonych oczu. Poza tym, taki ruch był, jak dla niej, zbyt dużym wysiłkiem.

Scott chrząknął. Zerknął kontrolnie na starszego wilkołaka, licząc na jakąś wskazówkę dotyczącą dziwnego zachowania nowoprzybyłej, ale nie mógł nic wyczytać z jego enigmatycznej miny.

- Wszystko w porządku? - zwrócił się bezpośrednio do nauczycielki.

- Tak, tak... Nie przejmuj się mną, kontynuuj, ja sobie tutaj posiedzę.

Friend of the PackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz