Drzwi niewielkiej kawiarni uchyliły się wpuszczając do wnętrza drobną kobietę. Niezwykle urokliwe miejsce urządzono w stylu rustykalnym. Drewniane, naturalne meble, białe dodatki i zwisające z sufitu lampki, dające ciepłe światło, powodowały, że pomieszczenie miało niepowtarzalny nastrój. Całość wystroju uzupełniały różnorodne zioła w metalowych osłonkach. Dzięki znajomemu zapachowi, Liz poczuła jak rozluźniają się jej spięte mięśnie. Ogarnęła wzrokiem wszystkie stoliki i uśmiechnęła się widząc znajomą postać siedzącą przy oknie. Od razu skierowała swoje kroki do mężczyzny i na powitanie cmoknęła go w policzek.
- Przepraszam, mam nadzieję, że nie czekałeś długo? - powiedziała zdejmując kurtkę. Gdy usiadła naprzeciwko niego, w odpowiedzi pokręcił głową. - Mój autobus utknął w korku, poza tym oczywiście, że nie udało mi się wyjść od razu po pracy... - dodała wyjaśniająco.
- Nie ma problemu, Elizabeth, dopiero co dotarłem, mnie też coś zatrzymało. Lepiej opowiedz jak Ci się pracuje w naszym liceum? - Weterynarz, chciał wiedzieć o tym co działo się w trakcie jego ostatnich nieobecności. Poza tym wystarczająco dużo ominęło go z życia jego przyszywanej siostry.
- Alan, poważnie? Serio mnie o to pytasz? - Mężczyzna wygiął wargi i uniósł brwi w lekko przepraszającym geście. - Poleciłeś mi pracę w możliwie najdziwniejszym miejscu w tym totalnie dziwnym mieście, nie mówiąc mi, jak się okazuje, praktycznie nic... - Pokręciła głową, chociaż nie miała mu tego za złe. Jej głos zdradzał, że była na wpół zirytowana, na wpół rozbawiona.
- Czasem pokonanie największej przeszkody sprawia nam najwięcej satysfakcji. - Liz nie mogła powstrzymać się od przewrócenia oczami. "On i te jego złote myśli."
- Wiesz, że kocham mój zawód i nie zamieniłabym go na żaden inny, ale nie obraziłabym się, gdybym nie musiała martwić się kto będzie następnym celem lub kiedy wpadnę na korytarzu na kolejnego zabójcę... - westchnęła.
Mężczyzna przyjrzał jej się krytycznie. Z niepokojem zauważył jak bardzo była blada, a wokół oczu widniały lekkie sińce, wyglądała na permanentnie zmęczoną.
- Elizabeth, przepraszam, że to mówię, ale słabo wyglądasz... - Kobieta przygryzła dolną wargę. Jak miała wyglądać, skoro od kiedy zobaczyła drugą część Puli Śmierci, tę z prawdziwym nazwiskiem Malii, co tydzień rzucała na siebie czary maskujące? Nie licząc potężniejszej wersji rytuału odprawionego w trakcie pełni, zrobiła to już cztery razy, a po ostatnim nadal odczuwała spore skutki, bo odbył się zaledwie dzień wcześniej. Na same w sobie zaklęcia zużywała bardzo dużo sił i energii, nie mówiąc o tym, że jej organizm przestawał nadążać z nadrabianiem ubytku krwi. Do tego wszystkiego wycieczki do lasu zabierały jej cenny czas, który mogłaby przeznaczyć na tak niezbędny do regeneracji sen. Kolejną konsekwencją tego wszystkiego był niekończący się ból głowy, trudniej było jej się skupić, więc więcej czasu zajmowały przygotowania do pracy, co zamyka koło niewyspania... Nic z tego nie mogła powiedzieć przyjacielowi. Nie chciała, żeby się o nią martwił. Poza tym, wiedziała, że z wielu przyczyn nie byłby zachwycony stosowaniem magii krwi.
- Źle sypiam... - zdecydowała się na znaczące niedopowiedzenie. Poczuła jak ścisnął jej się żołądek. Nie cierpiała, że okłamuje kogoś, kto od zawsze był dla niej jak starszy brat. Jej wyrzuty sumienia przerwał kelner.
- Czy mogę przyjąć od Państwa zamówienie?
- Poproszę czarną kawę i szarlotkę z lodami, a dla Pani będzie...? - Deaton zrobił pauzę, by Liz mogła się zdecydować.
- Sernik na ciepło z malinami i latte.
- Oczywiście, niedługo podamy. - Kobieta liczyła, że dzięki temu przerywnikowi Alan zapomniał o jej kiepskim wyglądzie. Jednak zatroskany weterynarz nie dał zbić się z pantałyku i, gdy tylko kelner oddalił się poza zasięg słuchu, kontynuował.
CZYTASZ
Friend of the Pack
FanficCiemne chmury znów zbierają się nad Beacon Hills, nie dając mieszkańcom ani chwili wytchnienia. Wraz z nowym niebezpieczeństwem pojawiają się nowi sojusznicy. W samym środku rozgrywających się kolejnych tragedii pojawia się tajemnicza i piękna Eliza...