Rozdział 35. Ivy?

363 27 7
                                    

Według zaprogramowanego wcześniej minutnika miał jeszcze trochę ponad 5 minut. Zerknął przez celownik, żeby upewnić się, czy sprzęt jest dobrze ustawiony. Jak zawsze był.

Rozłożył obok siebie zdjęcia celów. Każde z nich było podpisane kwotą gwarantowaną za wyeliminowanie ich. Uśmiechnął się do siebie, nie mogło być mowy o pomyłce. Nie łudził się, że trafi do niego cala pula, o nie. Był realistą i znał swoje możliwości. W pojedynkę nie miał szans zabić wszystkich, ale dwoje, a może nawet troje...

Warunki sprzyjały. Wiał lekki stały wiatr, słońce miał za plecami. Gwar miasta stanowił idealną zasłonę dźwiękową, a nowy McMillan TAC-50 działał jak złoto.

Uspokoił oddech, wyciszył myśli. Lata ćwiczeń sprawiły, że puls zwolnił w spokojnym oczekiwaniu. Znieruchomiał, był jak drapieżnik szykujący się do skoku na nieświadomą ofiarę. Palec na spuście nawet nie drgnął, gdy minutnik poinformował o upływie czasu, a prawie 2 km dalej rozdzwonił się dzwonek obwieszczający koniec lekcji.

Czekał.

Kolejno w celowniku widział wyłaniające się w pośpiechu nic nieznaczące twarze. Niektóre zatrzymywały się w wejściu skupiając na moment w mniejszych i większych grupach.

Czekał.

W polu widzenia pojawiła się rudowłosa dziewczyna, a tuż za nią dwóch brunetów. Śmierć jednego z nich była wiele warta. Nie spuszczając z niego celownika, pozwolił im ominąć nastolatków przy wejściu. Musiał to dobrze rozegrać. Łatwiej będzie oddać drugi strzał, gdy spanikowane dzieciaki nie będą się plątać i przeszkadzać.

Jego cel dotarł do motocykla i zatrzymał się przy nim. Czerwona kropka znajdowała się idealnie między jego oczami. Wsłuchał się w krew tętniącą w żyłach, zrobił wdech i... zdjął palec ze spustu.

Chłopak nachylił się.

Nie przestawiając karabinu ani o milimetr, jeszcze raz spojrzał przez lunetę na wejście do szkoły. Tym razem nie powstrzymał drgnięcia kącika ust. To był jego szczęśliwy dzień.

Szybka, taktyczna analiza i w ułamku sekundy odnalazł nowy cel. Między krzyżem na celowniku widział kobiecą twarz, którą doskonale zapamiętał przygotowując się do zadania. Jeszcze dwa kroki i dwa uderzenia serca aż dobrze wyłoni się z budynku.

Na jej twarzy widział uśmiech.

Nacisnął spust dokładnie między dwoma kolejnymi skurczami serca. Nic nie zaburzyło wystrzału. Nie patrzył dalej, nie musiał.

Miał zaledwie dziesięć sekund lotu pocisku na przeładowanie broni i oddanie strzału do chłopaka. Później będzie już trudniej. Wprawnym ruchem załadował nowy nabój i między krzyżem mil-dot odnalazł krzywą szczękę, za którą miał zgarnąć sporą sumę.

Coś było nie tak.

Dzieciak rozmawiał przez telefon i rozglądał się nerwowo.

Wystrzelił i od razu wiedział, że spudłował. Przeładowując po raz kolejny, zatęsknił za swoją niezawodną, samopowtarzalną Barettą. Nie wiedział, w którym momencie cała akcja się schrzaniła.

Przez celownik widział panujący przed szkołą chaos. Uczniowie biegali w każdą stronę i próbowali się ukryć, zasłaniali głowy rękoma. Wyłapał rudowłosą i bruneta. Chociaż wiedział, że w powstałym zamieszaniu ma marne szanse, oddał jeszcze dwa strzały.

I wtedy go dostrzegł. Argent.

Już wiedział co, a raczej kto, schrzanił jego misję.

W kilku szybkich ruchach rozmontował i spakował cały sprzęt. Na koniec zwinął folię, na której leżał. Nie mógł pozostać po nim żaden ślad. Sześć minut później z podziemnego parkingu najwyższego budynku w okolicy wyjechał niczym nie wyróżniający się samochód. Kilkanaście kilometrów dalej, w opuszczonym zaułku, prowadzący go mężczyzna zdjął maskę, podpalił go doszczętnie i opuścił miasto zupełnie innym pojazdem.

Friend of the PackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz