Rozdział 30. Skończony idiota i nieprzystępna hipokrytka

409 31 20
                                    

Dźwięk dzwonka rozległ się w mieszkaniu, sprawiając, że Liz zamarła ze szczotką w ręku. Spojrzała na zegarek, wskazywał godzinę 7.30. "Punktualny jak diabli." - pomyślała. Derek (na jej nieszczęście) musiał być jedną z tych osób, które lubiły wstawać wcześnie - było to dla niej kompletnie niezrozumiałe. Odrzuciła trzymany przedmiot, który i tak na niewiele się zdawał i przeczesawszy włosy palcami, zarzuciła na siebie kurtkę, jednocześnie zastanawiając się, czy na pewno wzięła wszystko co powinna.

- Już idę! - zawołała do zamkniętych drzwi. - Jak tylko znajdę telefon... - mruknęła ciszej, zaglądając we wszystkie możliwe miejsca, w których mogła go zostawić. Niestety, jak zwykle z resztą, za długo motywowała się do wstania pozwalając sobie na zbyt wiele drzemek, przez co jej szykowanie się do pracy było pełne chaosu, a poszukiwany przedmiot zaginął w akcji. W tym znanym porannym wariactwie jedna rzecz wyróżniała się i powodowała przyjemne, jeszcze nieoswojone uczucie - wiedza, że może na kogoś liczyć, w tym przypadku na wilkołaka, który codziennie, na czas odstawiał ją do szkoły. Czasem nawet z lekka naginając przepisy.

Kiedy pierwszego dnia po wyzdrowieniu Liz, pojawił się na jej progu, odczuła irytację i irracjonalny lęk. Do tego momentu miała nadzieję, że mimo wszystko, w oczach Dereka nie stała się "damsel in distress", która nie potrafi sama zrobić kilku kroków na prostej drodze, tak by nie znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, dla której krojenie bułki na pewno skończyłoby się odciętym palcem, a gotowanie wody pożarem... Propozycja podwiezienia do pracy jednak mówiła co innego. Tylko ten szelmowski uśmiech kpiący z lekka z jej porannego rozgardiaszu i kuszący kubek gorącej, pachnącej kawy, potrafiły na tyle zmiękczyć serce dziewczyny, by zamiast zawzięcie walczyć o wizerunek twardej zawodniczki, skorzystałą z podwózki. Nie ważne jakie kierowały nim pobudki.

Oczywiście jasno dała mu do zrozumienia, że przystaje na ofertę wyłącznie po to, by nie sprawić mu przykrości. Nie mogła przecież przyznać, że była mu wdzięczna za to jak się nią opiekował. A tego, że przy nim czuła się po prostu bezpiecznie, nie potrafiła przyznać nawet sama przed sobą.

W końcu odnajdując telefon zaplątany w pościel, z uśmiechem na ustach podbiegła do drzwi, za którymi czekał Derek z dwoma kubkami aromatycznego napoju - ich nową małą tradycją. Mimo tego, że nienawidziła poranków, a przez to, że zawsze była w niedoczasie musieli pić go w drodze, to ten moment naprawdę lubiła. Czasami marzyło jej się, że kiedyś nadejdzie taki dzień, gdzie bez pośpiechu będą sączyć kawę, leniwie siedząc w kuchni i rozmawiając o niczym, ale potem wracał jej rozsądek wraz z rumieńcem na twarzy i otrząsała się z takich idiotycznych myśli.

Mężczyzna nonszalancko opierał się o framugę, w swojej nieodłącznej czarnej, skórzanej kurtce niezmiennie powodował, że odechciewało się jej spać. Widząc go, jej oczy rozbłysły.

- Cześć Liz. Gotowa? - zapytał podając jej kubek.

W głowie brunetki pojawiło się wiele możliwych odpowiedzi, ale poprzestała na potwierdzającym kiwnięciu. Z wdzięcznością przyjęła podarunek i odwróciła się do sterty uszykowanych bagaży.

- Mógłbyś pomóc? Obawiam się, że sama nie dam rady... - uśmiechnęła się wyciągając do niego jedną z toreb i wskazując pozostałe pakunki, ale dostrzegłszy jego wyraz twarzy, zamarła. Wyglądał na zaskoczonego i... zranionego? - Wszystko w porządku? - Na dźwięk jej głosu jego mina tak szybko przeistoczyła się w nieprzeniknioną maskę, że Liz nie była pewna, czy wcześniej zauważone emocje były prawdziwe.

- Tak. - burknął i wyrwał bagaż z jej dłoni, a następnie wściekłym, zamaszystym ruchem zgarnął pozostałe, bogu ducha winne, wyładowane po brzegi siatki. - Czekam na dole. - rzucił na odchodnym i zbiegł po schodach. Liz jeszcze chwilę patrzyła na pusty korytarz zastanawiając się, co właśnie się wydarzyło, po czym szybko zabrała swoje rzeczy i pospieszyła za nim.

Friend of the PackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz