W pokoju roznosił się dźwięk nerwowego stukania o obudowę laptopa ustawionego na kanapie. Z brodą opartą na kolanach siedziała przed nim właścicielka, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w jeden punkt na jasnym ekranie. Nim zastygła, planowała zrobić coś pilnego, lecz jak dmuchawce na wietrze, plan rozleciał się wraz z jej skupieniem. Obserwujący wszystko czarny kot przewrócił oczami. Od niemal tygodnia wszystko stało na głowie; jego opiekunka zachowywała się dziwnie, a w mieszkaniu unosił się zapach wstrętnego wilkołaka...
- Pierdolę. - Brunetka zatrzasnęła pokrywę mocniej niż powinna, a gdy gwałtownie wstała, na jej twarzy malował się zacięty wyraz.
Już po kilku minutach, ubrana w legginsy, luźną koszulkę i sportowe buty, biegła alejką między blokami. Musiała coś zrobić, cokolwiek. Zbyt dużo myśli kłębiło się w jej głowie, zbyt dużo emocji kotłowało się w jej duszy, zbyt dużo stresu zżerało ją od środka. Nie potrafiła nic zdziałać, na niczym się skupić, chociaż tak bardzo starała się nie myśleć. Od pamiętnego popołudnia w ciasnej kuchni cały czas wynajdowała sobie milion niepotrzebnych zadań, byleby się czymś zająć. Dłużej już tak nie mogła.
Biegła. Biegła wkładając w to całą energię, całą złość na świat, jego niesprawiedliwość i własną głupotę, całe rozżalenie i bezsilność.
Informacje otrzymane od Scotta przelały czarę goryczy. Czuła, że jeżeli tego z siebie nie wyrzuci, to pęknie i rozpadnie się na milion małych kawałków. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Pojawiła się w tym mieście w geście desperacji, ale liczyła na chociaż odrobinę wytchnienia, na chwilę spokoju, na szansę, moment, w którym nie będzie musiała zerkać ciągle przez ramię, pilnować każdego swojego kroku, w którym będzie mogła po prostu żyć, tak jak tego zapragnie. Lecz jak zawsze przeliczyła się. Złośliwy los nigdy nie pozwalał jej odetchnąć, ale nawet ona nie przypuszczała, że naśle na nią tabun zabójców na zlecenie. A teraz stali przed jeszcze gorszą wizją... Tylko, czy naprawdę mogło być jeszcze gorzej?
Otruto ją, potrącono, odebrano moc i próbowano udusić, a to wszystko za sprawą jednego człowieka. Co się wydarzy teraz, kiedy Pula Śmierci stała się ogólnodostępna? Jak ma jeszcze to znieść? Nie potrafiła być jeszcze bardziej czujna. Kończyły jej się pomysły jak jeszcze bardziej może się zabezpieczyć i była wyczerpana ciągłym odprawianiem rytuałów, zwłaszcza tych, które miały zlokalizować Dobroczyńcę i nic zupełnie nie dawały. Jedynym ich skutkiem była narastająca frustracja, pogłębiająca się anemia i sińce pod oczami, które coraz trudniej było zamaskować... Dobrze chociaż, że odkąd Alan załatwił jej odpowiednią krew, zaklęcia maskujące wystarczyło rzucać raz w miesiącu, podczas pełni. Aczkolwiek teraz i to mogło stać się problematyczne, odkąd... Derek poznał prawdę...
Biegła. Nie przejmowała się potem spływającym po czole, które coraz częściej musiała ocierać równie spoconą ręką, ani lepiącą się do mokrego ciała koszulką, dźganiem w lewym boku utrudniającym oddychanie, czy głośnym protestem mięśni odmawiających dalszej pracy. Przyspieszyła.
Tak jakby miało to sprawić, że wydostanie się z tego potrzasku, pułapki bez wyjścia, w którą sama się zapędziła. Zniszczyła zupełnie świeżą relację, cenną, bo tak zwyczajną. Co teraz? Będą nieznajomymi? Będzie oczekiwał czegoś więcej? Czegoś na co ona nie była gotowa? Nie teraz. Może nawet nigdy. Czy może będą udawać, że nic się nie stało? Czy w ogóle mogą udawać, że nic się nie stało? Jedyne czego była pewna, to własna głupota. Niczego nie nauczyły ją tak namiętnie oglądane seriale, przy których jej wyobraźnia mogła szaleć i marzyć, jak to jest móc pozwolić sobie na takie emocje, jakie przeżywają bohaterowie? Nie miesza się przyjaźni z seksem! To nigdy nie działa. Wszyscy to wiedzą! Co za błąd nowicjusza!
CZYTASZ
Friend of the Pack
FanfictionCiemne chmury znów zbierają się nad Beacon Hills, nie dając mieszkańcom ani chwili wytchnienia. Wraz z nowym niebezpieczeństwem pojawiają się nowi sojusznicy. W samym środku rozgrywających się kolejnych tragedii pojawia się tajemnicza i piękna Eliza...