Rozdział 6. Względny spokój

693 38 0
                                    

Od feralnych wydarzeń w damskiej łazience minął tydzień względnego spokoju. Liz próbowała żyć dalej, zapominając o nadzwyczajnych zdarzeniach z ostatniego okresu. Dużo czasu poświęcała na swoją pracę i przygotowanie się do niej, a ponieważ, przynajmniej pod niektórymi względami, była perfekcjonistką, zajmowało jej to większość dni. Miała ręce pełne roboty, więc nawet kiedy jedna z nielicznych koleżanek w tym mieście, zaproponowała wieczorne wyjście do pubu, odmówiła. Nie chciała też się za bardzo spoufalać, mogłoby to ją rozproszyć i straciłaby czujność. Poza tym, jeżeli znowu musiałaby nagle wyjechać z Beacon Hills, łatwiej byłoby, gdyby nic jej tu nie trzymało. Liz potarła zmęczone oczy i ziewnęła. Tej nocy również poświęciła zbyt wiele czasu na pracę. Gdy wreszcie skończyła szykować się do jutrzejszych lekcji, dochodziła druga w nocy. Spakowała materiały i spojrzała na wnętrze swojej lewej dłoni, z niezadowoleniem kręcąc głową. "Zostanie blizna..." - pomyślała. Z reguły, przy wykonanych z chirurgiczną precyzją, cięciach obsydianowym ostrzem i kuracją odpowiednimi specyfikami, rana goiła się błyskawicznie, rzadko kiedy pozostawiając ślad. Tym razem było inaczej. "Może jednak trzeba było ją zszyć?" - kobieta zadawała sobie to pytanie, któryś raz w tym tygodniu.

Kładąc się do łóżka usłyszała syreny, świadczące o kolejnej interwencji policji, zapewne również pogotowia i może straży pożarnej. Leżąc nasłuchiwała co jeszcze usłyszy i zastanawiała się, czy ma to jakiś związek ze światem nadnaturalnym czy może to zwykły wypadek. Nie miała żadnych wieści od Alana, ani od Scotta i jego stada, ani nawet od Dereka. Była pewna, że sportowy samochód, który codziennie krążył w okolicy szkoły należał do niego. Z jednej strony była wdzięczna za ten brak informacji, z drugiej czuła mocny niepokój. Nie wierzyła, że ta seria morderstw urwała się tak szybko jak się zaczęła. Istniało małe prawdopodobieństwo, że zabójca po jednej nieudanej próbie po prostu sobie odpuścił. Liz, wzdychając, przekręciła się na prawy bok i powtórzyła sobie, że gdyby COŚ faktycznie się działo, prędzej czy później się o tym dowie. "Z resztą te ciągłe nocne syreny to na pewno norma w Beacon Hills" - pocieszała się w duchu, a zasypiając, zwyczajem z dzieciństwa, powtarzała ochronne formuły.

----------------------

Kilka dni później, po skończonej lekcji ze swoją najmłodszą klasą, Liz zatrzymała w drzwiach jedną z uczennic. W trakcie zajęć bacznie ją obserwowała. Martwiły ją podkrążone sińcami oczy, blada twarz i wyraźne problemy ze skupieniem się na temacie, zwykle tak żywiołowej, dziewczyny.

- Carrie, chciałabym z Tobą porozmawiać. - zaczęła. Blondynka spojrzała na nią przestraszona, zawsze lubiła biologię, bardzo uważała na lekcji i pomimo dużej nieśmiałości starała się być na niej aktywna, co pomagało jej w zdobywaniu dobrych ocen z tego przedmiotu. Nie miała więc zielonego pojęcia o co mogło chodzić nauczycielce. Zaniepokojona zatrzymała się posłusznie na korytarzu i spojrzała wyczekująco.

- Nie denerwuj się, nic się nie stało - powiedziała kobieta uspokajająco, uśmiechając się do uczennicy. - Chciałam tylko zapytać jak się czujesz? Wyglądasz na zmęczoną... - niepewnie zapytała. Dziewczyna spojrzała na nią zdumiona, że jest zainteresowana jej niewyspaniem, dopiero po chwili przez jej twarz przemknął cień zrozumienia. Nauczycielka musiała pytać o to jak się czuje po ataku, widocznie nie było tajemnicą, że to ją chciał dopaść zabójca.

- W porządku... - Carrie odpowiedziała cicho, sama nie wierząc w swoje słowa - Tylko źle sypiam... - dodała po chwili, nie chciała mówić o koszmarach, które prześladowały ją co noc, ale czuła, że może zaufać kobiecie i podzielić się chociaż częściowo swoimi problemami.

- To zrozumiałe - Liz posłała jej wspierający uśmiech - a próbowałaś napić się wieczorem naparu z kozłka i passiflory? Powinien pomóc Ci się wyciszyć i zasnąć spokojnym snem.

Friend of the PackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz