Rozdział 37. Coś jest nie tak

216 14 0
                                    

Brak ogrodzenia i zasieków sprawił, że poczuli niepokój i pewnego rodzaju rozczarowanie. Rozciągnięty dookoła drut kolczasty byłby migoczącą strzałką wskazującą drogę do celu, a tak musieli zadowolić się adresem wypisanym na rdzewiejącej tabliczce. Dom był mały, ponury i zaniedbany, a ogród zarośnięty chaszczami. Łuszcząca się farba, tu i ówdzie pourywane okiennice. Tym przynajmniej spełniał oczekiwania. Trzeba było przyznać, że co jak co, ale inne domy mogły się jedynie uczyć, jak powinno wyglądać opuszczone domostwo. Tylko lekko wydeptana w wysokiej trawie ścieżka zdradzała, że ktoś tu regularnie bywał.

Z klasycznymi podręcznikami złoczyńców zgadzała się lokalizacja. Siedziba na przedmieściach, gdzie domy budowano w sporych odległościach zapewniających prywatność, była idealna... Sąsiedzi nie mieli szans podejrzeć przez Twoje okno jakie szemrane interesy prowadzisz pod osłoną nocy. W dodatku budynek znajdował się w starej części miasta, w której nikt nie przejmował się od lat niedziałającymi latarniami, każdy wiedział, że należy pilnować własnego nosa, a wszystkie pytania policji zbywać wzruszeniem ramion. Atmosferę grozy dopełniał majaczący w pobliżu, dobrze oświetlony budynek Eichen House.

Zachowując pełną czujność, stado Scotta ostrożnie zbliżyło się do wejścia. Ganek, miejsce kwitnącego życia w prawie każdym amerykańskim domu, zastawiony był gratami oraz śmieciami. Rozklekotany, wiklinowy fotel bujany świecił dziurami i skrzypiąc chybotał się popychany silnymi podmuchami wiatru. Powtarzający się dźwięk przyprawiał o dreszcze.

Derek skinął na toczącego wewnętrzną walkę Liama i razem obeszli dom. Nie znaleźli nic niepokojącego poza dachówką, która z cichym tąpnięciem wpadła w trawę tuż obok nich. Młody wilkołak gotów był rzucić się na niewidocznego napastnika, ale stanowczy chwyt na ramieniu i ostrzegające warknięcie zmusiło go do bardziej racjonalnej reakcji. Wpatrując się w niewinny, rdzawy element odetchnął z ulgą, a rozpędzone serce powoli wróciło do swojego rytmu.

Powróciwszy na ganek dołączyli do skupionego Scotta i niecierpliwie drepczącej w oczekiwaniu na konfrontację Malii. Jedno spojrzenie wymienione między mężczyznami wystarczyło, by wiedzieli co robić dalej. Młodszy z nich chwycił klamkę i dzięki wilkołaczej sile przekręcił ją uszkadzając zamek. Drzwi stanęły przed nimi otworem zapraszając do pogrążonego w ciemności wnętrza.

Uderzył w nich zaduch, smród stęchlizny, zgnilizny i przywodzący najgorsze skojarzenia, duszący, słodkawy odór, od którego łzy napływały do oczu. Jedynie najmłodszy z uczestników wyprawy nie zdawał sobie sprawy z tego, co mógł oznaczać ten fetor. Z obrzydzeniem robili wszystko, by nie wdychać tych woni. Posiadanie wyczulonych zmysłów miało swoje plusy, ale w sytuacjach takich jak ta, było prawdziwą katorgą. Tam gdzie w zwyczajnych okolicznościach wystarczyłoby zatkanie nosa i ust rękawem, u zmiennokształtnych było jak osłanianie się moskitierą przed słońcem.

Niezwykle skoncentrowani i spięci przemierzali kolejne pomieszczenia, które w ostatnim czasie ewidentnie nie były użytkowane. W większości z nich meble pokrywały pożółkłe płachty materiału otulone grubą warstwą kurzu. Tylko w kuchni położonej w centralnej części domu zdawało się skupiać życie. Brudne garnki, stosy talerzyków i piramidy z kubków szeptały o życiu mieszkającego tu człowieka.

Odwlekali nieuniknione odkrycie jak długo mogli. Tak naprawdę od samego początku wiedzieli, gdzie szukać źródła nieprzyjemnych doznań. Jednak dzieląc wspólną myśl, najpierw dokładnie sprawdzili cały parter. Nie mając już wyboru, z duszami na ramionach, zatrzymali się przed schowkiem sprytnie ukrytym za wieszakiem na kurtki. Derek zdążył powstrzymać Malię, która pierwsza była gotowa dokonać tego nieprzyjemnego odkrycia.

- Czekaj.. - i sam otworzył drzwi oraz zapalił światło.

Natychmiast, przy akompaniamencie drobnych tupiących łapek, szczury w piskach pouciekały do ciemnych kątów. Do lotu poderwały się muchy, aż powietrze zabuzowało od setek drgających skrzydeł. Odganiając się od ogłupiałych owadów, wilkołaki cofnęły się nieznacznie.

Friend of the PackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz