Rozdział 33. Miłość zwycięży wszystko

384 28 3
                                    

"Kolejne D. Och, Scott... Ten dzieciak powinien skupić się porządnie na nauce, ale pewnie musiałby mieć do tego nieco mniej na głowie." - pomyślała Liz wpisując oceny do systemu. Niestety wczorajszy atak raczej nie zapowiadał poprawy w tym temacie.

Ze zmęczenia potarła oczy. Wyraźnie za mało spała. Co prawda nie wróciła aż tak późno od Dereka - była zaledwie dwudziesta druga, gdy weszła do mieszkania, ale długo nie mogła zasnąć. Za każdym razem jak tylko opuszczała powieki, widziała stos i słyszała dźwięk niepokojącego chrupnięcia.

Z tego wszystkiego Skupienie się dzisiaj graniczyło z niemożliwym. Wpatrywała się w ekran komputera, ale tak naprawdę nie dostrzegała go. Zajęło jej kilka dobrych minut, by w ogóle zorientować się co robiła, nim odleciała myślami.

Dalsza praca nie miała sensu. Niechętnie wyłączyła sprzęt, w międzyczasie sprawdzając godzinę. Te drobne rzeczy, które udało jej się tego popołudnia osiągnąć, zajęły dwa razy więcej czasu niż normalnie i o wiele więcej niż zakładała. Szybko pozbierała swoje rzeczy z pokoju nauczycielskiego i wybiegła ze szkoły. Przed wejściem czekało już czarne Camaro.

- Przepraszam, chciałam wpisać tylko oceny z jednego sprawdzianu i... - powiedziała wchodząc do samochodu, ale wygląd Dereka zatrzymał ją w pół słowa. Mężczyzna był blady jak ściana, a jego dłonie zaciskały się na kierownicy z ogromną siłą. Bała się, że zaraz ją zmiażdży. - Derek, co się dzieje?

- Nie ma problemu. Nie spóźniłaś się. Przyjechałem dosłownie minutę temu. - odpowiedział, wrzucając bieg i ruszając z parkingu, tak jakby w ogóle nie zadała pytania.

Liz przyjrzała mu się dokładniej. Coś było poważnie nie tak. Jego twarz przeszywały grymasy bólu, które usilnie próbował ukryć, a na częściowo przykrytej kurtką koszulce dostrzegła plamy, wyglądające zupełnie jak...

- Czy to krew?!

- Zaatakowano mnie dzisiaj. - wytłumaczył wymijająco. Miał złudną nadzieję, że tyle jej wystarczy i nie będzie drążyć tematu.

- Dlatego nie odebrałeś mnie dzisiaj rano, tylko przysłałeś Stilesa? Mogłeś powiedzieć, pomogłabym...

- Nie, to akurat przez Petera. Twierdził, że pilnie musi się ze mną spotkać. Nie przyjmował "nie". Po czym, gdy specjalnie dla niego odwołałem wszelkie plany, przepadł jak kamfora. Tylko zmarnowałem czas.

- W takim razie co się wydarzyło?

Mężczyzna ściągnął usta i zerknął na nią kątem oka. Ociągając się, jak pięciolatek, który nie chce przyznać się do zbicia wazonu, wreszcie odpowiedział.

- Chciałem nam kupić kawę i przypadkiem się napatoczyłem na jakiegoś samozwańczego zabójcę na parkingu. - Wzruszył ramionami, jakby nie było to nic wielkiego.

Liz zrobiło się ciepło na serduszku. Chciał kupić im kawę, ponieważ nie mógł tego zrobić rano. Wiedziała, że zaledwie trochę ponad tydzień minął od czasu, gdy ją regularnie podwoził, ale w jej odczuciu minęły wieki. Informacja, że pamiętał i chciał kontynuować ich małą tradycję rozlała się i wypełniła ją przyjemnym uczuciem. "Między nami znowu jest w porządku" - wystrzeliło na banerach w jej głowie. Dopiero po chwili dotarła do niej druga część zdania.

- Czy Ty chcesz mi powiedzieć, że zaatakowano Cię jakieś dziesięć minut temu, a i tak po mnie przyjechałeś?! - Zamrugała niedowierzając. - Jesteś ranny. - zawyrokowała.

- Nie jest mi nic, co by się prędzej czy później nie wyleczyło. - wymówił niewyraźnie przez zaciśnięte z bólu zęby.

Wiedźma popatrzyła na niego powątpiewająco, mrużąc oczy. Barwa jego skóry nabrała jeszcze bledszego odcienia. Chociaż myślała, że to już niemożliwe.

Friend of the PackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz