Rozdział 20. Próba charakteru

526 31 4
                                    

- Hale, wyłaź z cienia. Mieliśmy porozmawiać, a nie bawić się w kotka i myszkę. - zawołała Liz spodziewając się, że ktoś taki jak on raczej na nią czeka, niż spóźnia się.

- Hmmm. Chyba jednak wolałbym się z Tobą pobawić... - Najpierw usłyszała głos, a dopiero potem ujrzała wilkołaka wyłaniającego się zza schodów z kpiącym uśmieszkiem. - Nie sprecyzowałaś czego ma dotyczyć spotkanie, byłem pełen nadziei.

- Masz mnie. - Kobieta przewróciła oczami. - Faktycznie nie chciałam rozmawiać o niczym poważnym. Przyszłam Ci zaproponować odnowienie wnętrz. Brzoskwiniowy to byłby idealny kolor do tej ledwo stojącej ściany za Tobą, nie uważasz?

- Bardziej interesowałaby mnie jednak zabawa jeden na jeden. Wymagająca więcej hm... fizycznego kontaktu. - powiedział przymilnym tonem Peter, podnosząc brwi w lubieżny sposób.

- Blee... Nigdy w życiu! O fuj! Jesteś wujkiem Dereka! Fuj, fuj, fuj! - Z obrzydzenia aż cofnęła się o krok.

- Zastanów się. Jestem o wiele lepszym wyborem, mniej gburowatym, nie rzucam oskarżeniami na prawo i lewo, a przy tym też mam całkiem niezły sześciopak.

Dziewczyna mimowolnie zerknęła na wspomniane mięśnie, lecz szybko orientując się co robi, wbiła spojrzenie w jego twarz.

- Preferuję mężczyzn, który przy pierwszym spotkaniu nie próbują rozerwać mi gardła.

- To takie banalne. - Hale zdawał się być odrobinę rozczarowany, ale wiedźma była pewna, że był to tylko element jego gry. Popatrzyła na niego z politowaniem, wyraźnie dając znak, że nie zależy jej na jego opinii i postanowiła wprowadzić własne reguły by zdobyć to, po co przyszła.

- Nie uwierzysz co mi się ostatnio przydarzyło. Złapałam jakąś tajemniczą chorobę, która wpływa wyłącznie na istoty nadnaturalne!

- Dziwne, naprawdę...

- Okazało się, że to uzbrojona odmiana nosówki. Słyszałeś kiedykolwiek o czymś takim? - Wilkołak słuchał jej w całkowitym bezruchu, nie drgnęły mu nawet najdrobniejsze mięśnie mimiczne. - Najgorsze, że nie tylko ja zachorowałam, ale również moi uczniowie. Niewiele brakowało a kilkoro z nich straciłoby życie.

Mężczyzna dokładnie wiedział już co próbuje osiągnąć jego rozmówczyni, ale nie zamierzał tak łatwo podzielić się informacjami, po które przyszła.

- W tym Twoja córka... MALIA... - Jeżeli Liz spodziewała się jakiejkolwiek reakcji, to musiała głęboko się zawieść. Twarz Petera była niczym wykuta z kamienia.

- Czy to jest ten moment, w którym powinienem upaść na kolana, popłakać się i przyznać do wszystkiego? - powiedział obojętnym tonem wilkołak. - Ponieważ znasz mój mały sekret?

- Nie. Nawet ja nie jestem taka naiwna. - Kobieta wzruszyła ramionami. - Po prostu nie mogę się nadziwić, że ktoś tak bardzo chciałby pozbyć się tych młodych ludzi... Tyle pieniędzy... To musi być jakoś mocno pokręcona osoba...

- Też doszedłem do takich wniosków. Pewnie wzbudza w niej niesamowitą satysfakcję przyglądanie się ich cierpieniu. - powiedział powoli, cedząc każdy wyraz i postanawiając, przynajmniej chwilowo, przystać na jej warunki.

- Ale żeby w pełni się tym nacieszyć, musiałaby być gdzieś w pobliżu, czaić się gdzieś w cieniu i wszystko obserwować. - Elizabeth bardzo ostrożnie dobierała kolejne słowa, jednocześnie ani na sekundę nie spuszczając wzroku z mężczyzny.

- Albo wręcz przeciwnie. Ukrywać się gdzieś na widoku, przecież najciemniej pod latarnią... Mogłaby nawet pakować się w różne sytuacje, żeby oddalić od siebie podejrzenia, a w duchu śmiać się z głupoty osób zaangażowanych.

Friend of the PackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz