13. Rola moich gwiazdy

663 37 5
                                    

Otulił ją zimny podmuch. Biegła ile sił w nogach, próbując dogonić Newta. Słyszała goniących ją chorych, którzy mimo tego, że zmrok jeszcze nie zapadł, sunęli na swoje ofiary.
- Biegnij!- krzyczała łapiąc kulejącego blondyna za rękę. Dopiero po około pół kilometrze zatrzymali się by złapać oddech. Oboje zmęczeni upadli na ziemię, łapczywie próbować nabrać powietrze....

Nagle Mar poczuła niewyobrażalny ból w ręce. Bez namysłu złapała się za rękę krzywiąc się z bólu.
- Nic ci nie jest?- zapytał Newt, gdy dziewczyna gwałtownie wstała.- Mar?- dodał zmartwiony

Odwinęła rękaw, ukazując okolice lewego nadgarstka. Zamknęła oczy i ścisnęła powieki, gdy zobaczyła to czego objawiała się najbardziej. Ugryzienie. Mężczyzna w metrze musiał dopaść ją, w momencie, gdy rzucił się na nią powalając na ziemię. Opadła na ziemię wlepiając wzrok w piasek.
Czuła na sobie wzrok blondyna, który wpatrywał się w odkrytą ranę. Było to już dla niego za wiele.
- Zrób coś Mar- powiedział zbliżając się do dziewczyny.
- Nic nie mogę zrobić- powiedziała cicho i obojętnie
- Użyj metody. Jeremy wyzdrowiał ty też możesz- powiedział głośniej - Dlaczego nic nie robisz!- krzyknął, gdy Mar nie odpowiedziała nadal wpatrzona w jeden punkt.

Maria wstała tylko łapiąc go za ramiona i wpatrując się w czekoladowe oczy.
- Jest za późno Newt- powiedziała szeptem- Za późno- odparła uśmiechając się słabo do blondyna
- Musimy stąd jak najszybciej wyjść. Potem pomyślimy co dalej- dodała zmieniając temat, oraz łapiąc walizkę. Plecak musiała zostawić, podczas gdy owy przedmiot złapały poparzeńce.

Jak się okazało znajdowali się bardzo blisko granicy. Wyszli przez rozerwany kolczasty płot. Oboje nie mieli ani trochę ochoty zostawać w mieście zatracenia. Zatrzymali się przy jednej z gór, gdy słońce zaszło już za horyzont pozostawiając łyse bure niebo, po czym rozpalili ognisko.

Wpatrywała się w gwiazdy jak w najpiękniejszy obraz, co było rzeczywiście prawdą. Od zawsze budziły w niej niezmierzone emocje. Odwróciła wzrok w swój bok nadal leżąc na plecach.
- Mówiłam kiedyś dlaczego codziennie na nie patrzę?- zapytała blondyna, gdy w ciszy siedział bezsensownie kopiąc w piasku. Jego smutne spojrzenie zatrzymało się na ognisku, które z każdą kolejną chwilą gasło zostawiając tylko popiół.
- Jak ludzkie życie- pomyślała odwracając wzrok od przygnębiającego ją ogniska.
- Mar przep...- zaczął, lecz nie dane było mu skończyć
- Nie. Nie opowiadałam- powiedziała ignorując współczujący wyraz twarzy. Wstała przybliżając się do Newta. Nie odsunął się, co ją ucieszyło, bo nie czuła jeszcze szaleńczej furii i chęci uśmiercenia każdego na jej drodze.

- Chcę o tym zapomnieć- mówiła spokojnie- Kto by pomyślał- zaśmiała się, lecz nie było w tym krztyny radości. Newt spojrzał na nią niezrozumiale, zapewnie myśląc o tym, czy Mar oby na pewno nie zaczyna wariować.
- Czułeś kiedyś, że wszystko co się dzieje w twoim życiu jest chore i chciałbyś po prostu przestać?- wbiła spojrzenie w blondyna, a gdy zobaczyła, że chłopak ją zrozumiał kontynuowała- Widzisz, gdy byłam młoda postanowiłam, że świetnym pomysłem będzie wspięcie się na najwyższe drzewo w okolicy. Był to stary dąb, podobny do tego z osiedla, jednak zupełnie inny. Widzisz stanęłam przed starym drzewem, z którego uleciało już wszystko co było żywe, pozostawiając tylko martwe spróchniałe gałęzie. Ale byłam zbyt młoda i głupia, by zniechęcić się od tego postanowienia. Dlatego też zaczęłam wspinać się, a że nie chciałam, by ktoś mnie przyłapał wspinałam się w nocy. Oczywiście przez mrok nie zauważyłam, że gałąź jest spróchniała, a ja straciłam równowagę i spadłam kilka metrów w dół uderzając głową w wystający suchy korzeń.
Wiesz co się później stało?- zapytała nie czekając na odpowiedź- Upadłam na plecy a nad głową miałam gwiazdy.- pokazała na bezchmurne niebo z wymalowanymi gwiazdami.- Był wtedy księżyc w pełni. Był piękny, a że był to sierpień i gwiazdy były niesamowite.
Możesz uznać mnie za głupca, lecz gdy leżałam na ziemi spoglądając na gwiazdy, słyszałam jak do mnie szeptały. Opowiadały bajki, żeby odwrócić moją uwagę od bólu. Może były to tylko halucynację mojej dziecięcej głowy, jednak byłam za młoda żeby to zrozumieć. Wydawały się jakby znały odpowiedzi na wszystkie pytania. Błyszczące na niebie piękne i szlachetne zawsze czuwające nad naszymi głowami. Później co prawda znalazła mnie mama krzycząc, że się martwiła i powinnam pomyśleć zanim uczyniłam tak głupia rzecz.

Od tamtego momentu codziennie patrzyłam się w gwiazdy czekając, aż znów do mnie przemówią. Poprowadzą i ochronią, pomagając przetrwać to wszystko. Ale one się już nie odezwały, jednak mimo to nadal nie mogę oderwać od nich wzroku. Gdy którejś nocy na nie nie spoglądam, lub zakryje je chmurna mgła czuje się, jakby zalał mnie mrok, a ja spadam w ciemność, z której nikt mnie nigdy nie wyciągnie.
Nigdy nikomu tego nie powiedziałam Newt. Zawsze kryłam to w sobie. - popatrzyła na blondyna a w jej oczach formowały się łzy. Chłopak wpatrywał się w jej szare tęczówki z współczuciem.

- Też byłem chory Mar, ale jestem tu więc..
- Newt nie boję się tego. Po tym co przeszłam już dawno to powinno nastąpić. Byłeś chory, a więc wiesz, że mówienie o tym nie za bardzo pomaga. Czuje, że coś nakierowało mnie do ciebie. Wiem że muszę ci pomóc i to zrobię. Doprowadzę cię do bezpiecznej przystani, lub do momentu, gdy będę wiedziała że sam sobie poradzisz.- powiedziała łapiąc blondyna za rękę. Nie miała siły na to by rozmyślać nad swoim przypieczętowanym losem. Pogodziła się z nim nawet nie będąc go pewna. Bo czy możemy być czegoś pewni w tym tak nierzeczywistym świecie?

- Dlaczego?- jego brązowe oczy i wyraz twarzy wyrażały zdziwienie i głębokie rozmyślanie. Sądził, że dziewczyna nakrzyczy na niego lub odejdzie, po tym co się stało. Lecz ona stała tutaj i nie zamierzała go zostawić. Czuł się okropnie. Obwiniał się za to, że to ona przyjęła na siebie atak poparzeńca w metrze i to ona musi teraz cierpieć. Był chory na pożogę, a więc wiedział co czuje. Stały niepokój i narastający z dnia na dzień gniew nie ustąpią aż do końca. Chciał krzyczeć na Mar, że już dawno powinna była go zostawić, ale nie mógł. Nie chciał jej stracić i bał się tego, że Maria umrze bez szansy na nowe życie.

Nie przyznawał się, ale w głębi duszy chciał i miał nadzieję, że dziewczyna zostanie w bezpiecznej przystani. Niestety mimo tego, że dogadywał się z nią jak z nikim innym, wiedział że dla Marii nie istnieje inny świat. Nie wierzy w to, że kiedykolwiek mogła by być w pełni szczęśliwa. Teraz zaraziła się, a on nic na to nie poradził. Wierzył jednak, że w porę dotrą do bezpiecznej przystani, gdzie znajdzie lek dla brunetki.

- Dlaczego co?- blondyn zamyślił się przez co musiała powtórzyć swoje słowa.
- Dlaczego mimo wszystko nadal mi pomagasz?
- Jak już powiedziałam los wyznacza mi ścieżki i czuję, że muszę ci pomóc, zresztą to zapewnie moja ostatnia wędrówka, a więc fajnie jest zrobić coś dobrego.- jej twarz zbledła, jakby zdała sobie z czegoś sprawę.
- Wszystko w porządku?- dotknął jej ramię na co ta przerzuciła na niego wzrok z piasku.
- Tak, ale właśnie zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam- zaśmiała się już cieplej na co Newt uśmiechnął się- jeszcze nie zwariowałam, ale możemy zapomnieć o tym co powiedziałam?
- Jasne- odpowiedział nie zbyt przekonywująco, po czym objął dziewczynę ramieniem.

- Chodziłaś do szkoły przed tym wszystkim?- Marie intrygowała zdolność Newta do zadawania pytań niezwiązanych z tematem w różnych momentach.
- Tak do 3 pierwszych klas podstawówki, ale nie mówmy o tym. Wszyscy mnie tam nienawidzili.- oburzyła się jak dziecko opierając głowę o ramię Newta
- Naprawdę?- Jego głos brzmiał jakby wcale nie był tym zaskoczony
- Yhy. Nie myśl, że tylko pustynia mnie zmieniła. Od zawsze byłam wredna i zimna, dlatego rówieśnicy woleli trzymać się ode mnie z daleka. Powinnam im za to dziękować, bo byli strasznie irytujący. Szkoła to najgorsze co może cię spotkać, dobrze, że mnie z niej wywalili.- mówiła poważnie, a Newt wplątał swoją twarz we włosy Mar tłumiąc śmiech. Brzmi komicznie, że dziecko z trzeciej klasy podstawówki zostało wyrzucone, lecz zawsze sądziła, że Amelii- jednej z dziewczynek z jej klasy należało się. I tak po tym jak blondyn zapytał o powód, opowiedziała mu, gdy to zaszantażowała Amelię mówiąc, że poparzeńcy wejdą jej do domu zabierając wszystko co kocha.

Oczywiście w tamtym czasie rozmowa o pożodze nie była mile widziana, zwłaszcza u dzieci w tak młodym wieku. Mimo to była dosyć mądra jak na dziecko w swoim wieku i wiedziała więcej rzeczy niż mogło się wydawać dorosłym.
Wsłuchani w powiew lekkiego wiatru i zapatrzeni w błyszczące gwiazdy  siedzieli koło siebie, nie zważając na to co przyniesie czas

- Taka rola naszych gwiazd prowadzą, kierując nas tam, gdzie nigdy nie poniósł by nas wiatr.- wyszeptała obejmując siebie rękoma.
- Może zapomnijmy najlepiej o całym tym dniu- dodała, po czym położyła się obok zmęczonego już Newta i zasnęła szybciej niż kiedykolwiek przedtem.

Tylko jeden dzień, dzień w którym zapomni kim jest i kogo musi grać. Chwila bez masek czy tłumienia emocji. Jeden spokojny moment. Następne dni przynieść miały cierpienie i ból, lecz także nadzieję. Droga, która daje i odbiera, zmusza do poświęceń, lecz ukazuje także nowe nieznane wytwory, a oni są coraz bliżej celu...

Return To Home (The maze runner) Powrót Do Domu -NewtOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz