14. Nigdy nie jesteśmy sami

699 34 1
                                    

Staram się poprawić wcześniejsze rozdziały, a więc może się w nich coś zmienić. Nie wpłynie to jednak na wydarzenia w następnych rozdziałach.

Dzień jak co dzień. Chodzili po pustyni, na której jak zawsze prażyło słońce, dodając teraz również wiatr, który postanowił się zbuntować i wiać gorące powietrze prosto w oczy nastolatków. Lecz i to nie przeszkodziło parze w dalszej wędrówce. Z zakrytymi szmatką głowami szli kilometrami przed siebie.

- Co to było?-
- Ile razy mam ci powtarzać, że nic co było by niepokojące Newt. Zadajesz to pytanie już kolejny raz w przeciągu kilku minut.- odpowiedziała zirytowana.

Następny raz musi tłumaczyć blondynowi, że „niebezpieczeństwem" jest wiejący od godzin wiatr. Posłała mu gniewne spojrzenie, by ten nie zadawał tak niepotrzebnych pytań.
- Dobrze po prostu chce być pewny, że nikt nas nie porwie, lub okradnie- powiedział podchodząc do Marii tak, że teraz szli łeb w łeb.

Znajdowali się na wydeptanym szlaku transportowym. To tutaj -jak tłumaczyła Mar Newtowi- chodzili najczęściej handlarze z osady do osady sprzedając różnorodne rzeczy. Sama Maria próbowała przekonać blondyna, że nikt ich tu nie zaatakuje, a szansa na spotkanie kogoś w tym miejscu jest mimo wszystko niska.

Postój zrobili wcześniej niż zwykle, ponieważ były strefer zbył Marie mówiąc, że jako szaleńczy poparzeniec nie przejdzie tylu kilometrów, a chwila odpoczynku może jej pomóc. Na te słowa warknęła gniewnie, lecz nie uznawała to za oznakę pożogi, lecz samo zirytowanie się dzisiejszą odsłoną Newta- wkurzającą i natrętną. Dla samej dziewczyny było to najgłupsze tłumaczenie postoju w życiu.

- Mogłeś po prostu powiedzieć, że jesteś zmęczony- powiedziała siadając pod blachą zniszczonego budynku. Na jej słowa blondyn przewrócił oczami.

Było to popołudnie, a więc na pustyni nadal doskwierał skwar. Siedzieli na zniszczonym murku jedząc jeden z pakunków prowiantów. Nagle w niedalekiej odległości usłyszeli huk spadającego na ziemię przedmiotu i niezrozumiałe szepty.

Wzdrygnęła obracając się do miejsca, gdzie rozbrzmiał niepokojący dźwięk.
- Nic mam nie zagraża- denerwował Marie Newt, gdy ta niespokojnie wpatrywała się w jeden punkt.
- Po prostu się zamknij i siedź cicho- syknęła do niego wstając. Złapała strzałę naciągając ją na czarny masywny łuk. (Dodałam zdjęcie jak ja wyobrażałam sobie łuk Marii).

Złapała kurtkę blondyna ciągnąc go w nieokreślone miejsce.
- Co robisz?!- powiedział szeptem
- Zasadzkę. Kiedy ten ktoś tu podejdzie ocenimy czy uciekać czy walczyć
- Co? Skąd wiesz, że to nie zwykli handlarze czy niewinni ludzie chodzący po pustyni- upierał się blondyn
- Tu takich osób nie Newt. W najlepszym wypadku ciebie obrabują i lekko pobiją. Żyje tutaj dłużej, a więc masz się mnie słuchać- zagroziła, po czym bez większych przeszkód, w towarzystwie marudzenia Newta oparli się plecami kucając za murkiem. Plecaki zostawili tak jak były, by zmusić potencjalnych złodziei do wyjścia. Mar przypuszczała, że znajdująca się koło nich osoba, bądź osoby będą szli za nimi czekając na odpowiedni moment do ataku.

Nie minęło wiele czasu, by jak przypuszczała Maria zza rogu upadłego budynku wyłoniła się zakryta postać sunąca do miejsca spoczynku nastolatków.
Złodziej z budowy ciała wyglądał na młodego chłopaka. Włosy tak jak reszta twarzy oprócz oczu zakryte były czarną chustą. Gestem ręki pokazała do blondyna, by ten siedział cicho i gdy złodziej podszedł do pierwszego plecaka Mar wyskoczyła powalając go na piach.

Stanęła nad nim z wymierzonym prosto w klatkę piersiową łukiem przyciskając chłopaka, by ten nie miał szans uciec. Zdjęła jego chustę sprawnym ruchem i spojrzała na czarnowłosego chłopaka, który przypuszczalnie mógł być w jej wieku.

Return To Home (The maze runner) Powrót Do Domu -NewtOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz