XLIV: Czas pokaże

426 68 2
                                    

|w domu|

Po brawurowej jeździe stanęliśmy pod domem macochy szybciej, niż się tego spodziewałem. GPS wkurzająco obwieszczał, że jesteśmy u celu, a ja nie mogłem puścić fotela, tak bardzo wciąż byłem przejęty. Olai dalej kipiał złością, bo sapał tak głośno, jakby to nie auto nas doprowadziło do jednorodzinnego domu, a szaleńczy bieg kierowcy. Wszystkie alarmy w moim ciele biły, żebym tylko się nie odzywał i przypadkiem go nie zapalił od nowa. Nawet proste zasugerowanie zażycia leku wydawało się stąpaniem po rozżarzonych węglach.

Po tylu wspólnych mile spędzonych chwilach i uśmiechach dałem się omamić czarem tej relacji. Zapomniałem, że Olai był chodzącą bombą, która w każdych chwili mogła zacząć głośno tykać, aż w końcu wybuchnąć. Zapomniałem, na co się godziłem i co mi wszyscy odradzali. Nie odradzali chorego chłopaka, tylko niebezpiecznego chłopaka. Takiego, który za przesolony obiad mógł cię skatować.

Potrząsnąłem gwałtownie głową, aby wyzbyć się tych dzikich myśli, bo to do niczego nie prowadziło. Olai by tego nie zrobił, nie mnie ani nikomu bliskiemu. To, że miał napady agresji, było wynikiem problemów, z którymi walczył. Nie jego wina, więc obwinianie to najgorsze, co mogli robić inni. W tym i ja. Mieliśmy wejść do domu macochy, mieliśmy przekonać ich do Olaia, ale po jego wybuchu i ewidentnej furii, którą emanował, nie dało się tak po prostu kogoś oszukać, że wszystko gra i buczy. Nie terapeutki i tym bardziej nie mojego ojca, który również słyszał emocje innych. Odbierał ich kolorami, odbierał prawdziwą naturę.

I co miałem w takim przypadku zrobić? Jaki sens był w ogóle odwiedzania taty?

Podskoczyłem na fotelu, gdy Olai gwałtownie się poruszył i jeszcze agresywniej uderzył w kierownicę, warcząc przekleństwo. Trudno określić, na co lub kogo był zły akurat w tej chwili.

Jak Petter radził sobie z wybuchami Olaia?

Mówił do niego po francusku.

Przede wszystkim jednak stawał z nim na równi, nie cofał i nie bał, aż w końcu zastraszał i wygrywał. Miałem postąpić tak samo? Problem nie polegał na tym, że nie potrafiłem być chujem – w sumie nie potrafiłem – a na tym, że nie znałem francuskiego nawet w strzępach, a tym bardziej nie potrafiłem zagrozić czymś ukochanemu. To przeczyło się z moją naturą altruisty, z której każdy się nabijał.

Wziąłem uspokajający oddech, wmawiając sobie niemal na siłę spokój. Oderwałem powoli dłonie od siedziska, a potem zerkać zacząłem na kierowcę, który przyłożył czoło do dłoni na kierownicy. Oddychał ciszej i spokojniej, to udało mi się wyłapać, dopiero gdy uciszyłem własne walenie serca.

Uniosłem dłoń i z całą pewnością, na którą było mnie stać, umieściłem ją na udzie tamtego. Wzdrygnął się, jak zawsze w nieoczekiwanych chwilach bliskości, ale nic nie powiedział. Rozluźnił się odczuwalnie, gdy ściskałem skórę pod materiałem szarych spodni.

– W powrotnej ja kieruję – zadecydowałem cicho, co wywołało parsknięcie i drżenie jego ramion.

– Chcesz powiedzieć, że nie wierzysz w moje zdolności kierowania?

W jego głosie tańczył żal i histeryczne chwytanie się jakiegoś tematu, który mógł go rozluźnić. Żal jednak nie pochodził w stosunku do mnie i moich słów, to pochodziło bardziej z niego. Czuł się winny. Nie, żeby nie był, ale powinienem sam bardziej uważać podczas takiej jazdy i nie paplać na poważne tematy. Nauczka na przyszłość. Na szczęście pierwsza gorzka lekcja nie przyszła z tragicznymi konsekwencjami i to się liczyło.

– Powiedzieć ci, jak bardzo mamy utrudnione zadanie? – Odwrócił na mnie twarz. Dostrzegłem w jego oczach zrezygnowanie i zmęczenie. – Mój tata też słyszy, więc... Nie mogło być za łatwo.

Believe it//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz