XVIII: Przeszłość teraźniejszością

578 61 12
                                    

|w drodze|

Podałem obsłudze banknoty, które należało wyłożyć za zatankowanie wozu. Mój czarny land rover czekał na mnie i na naszą podróż. Pogoda tego dnia od rana zwiastowała słońce i bezchmurne niebo przynajmniej do późnego wieczora. Oczywiście ostatnie dwa dni października wcale nie oferowały wysokich temperatur, ale mimo to słońce przyjemnie ogrzewało. Miałem na sobie swój ulubiony kardigan w szaro-zielone paski, a pod nim skrywała się zwykła biała bluzka. Na nogi wsunąłem bojówki w odcieniu kawy z mlekiem, czyli bardzo jasne, a stopy chroniły wygodne buty sportowe.

Większość ludzi w tej porze roku chodziła w kurtkach, bluzach lub płaszczach, a ja upojony słońcem chciałem odsłonić ciało. Czułem, że zima i tak da się we znaki, dlatego odciągałem możliwie jak najdłużej ubieranie tak grubych rzeczy. No dobrze, dopiero tego dnia tak sobie postanowiłem, ale to wciąż było wiążącą obietnicą. Nawet jeśli mocniejszy podmuch wiatru trzepał mi kośćmi do powstania gęsiej skórki. W aucie i tak było wystarczająco ciepło, żeby pogoda na zewnątrz nie przyprawiła mnie o choróbsko. Chociaż kto wie?

Pożegnałem się z kasjerem wymuszonym uśmiechem. Miałem tylko nadzieję, że nie potraktuje go jako obrazy, bo istotnie żadnej do niego nie żywiłem. Miałem paskudny humor, a siniec – którego istnienia się mocno obawiałem – na mojej szyi wcale nie był aż tak widoczny. Naprawdę trzeba było się przypatrzeć, aby zobaczyć, że w jednym konkretnie miejsce skóra zrobiła się ciemniejsza.

Olai mocno mnie trzymał dłonią, myślałem, że pozostawi po sobie ślad bardziej przerażający i zmusi mnie tym samym do chodzenia w jakimś szalu lub golfie, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Poprosiłem mimo wszystko Thekle o podkład, a odbierałem go od niej z golfem na sobie. Takim sposobem mogła wypatrywać na twarzy sińca, ale niczego takiego tam nie było.

Musiałem użyć podkładu od niej na swoją szyję, aby tata – czyli baczny obserwator – nie dostrzegł wynaturzenia na ciele syna. Tak się składało, że miałem spędzić z nim dwa dni, a to sporo czasu na wyjawienie kłopotów.

Planowo wyjechać chciałem z kampusu po osiemnastej, odwołałem w tym celu fakultety i przeprosiłem Kjella, że nie będzie mnie w weekend. Nie pytał, może było mu na rękę. Ja dzięki temu zyskałem ponad dwie doby oddechu od problemów. No cóż... w teorii, bowiem czekało mnie sporo myślenia na temat tego, co doprowadziło mnie w ogóle do chęci wyjazdu z kampusu.

Urlik, gdy wpadł do naszej sypialni po wyjściu Olaia i zobaczył mnie, nie musiał o nic pytać. Miałem wrażenie, jakby moje łóżko, moje ciało i przede wszystkim wybuch złości Olaia wszystko mu powiedziały. Spojrzał na moją szyję, gdzie jeszcze musiał widnieć czerwony odcisk dłoni albo tak sobie tylko wmawiałem. Potem powrócił do moich oczu i był tak bardzo zły i przejęty, że miałem ochotę go przytulić i zapewnić, że nic się nie wydarzyło. Tyle że on by nie dał w to wiary.

Zamiast tego następnego dnia rano kategorycznie wyraził swój sprzeciw dotyczący mojej nowej toksycznej relacji.

– Seks z jakimś bdsm, czy czymś, jest okej – skrzywił się – ale nie w chwili, gdy grozi to twojemu zdrowiu. Ten facet mógł zrobić ci prawdziwą krzywdę, a sporo się już na jego temat nasłuchałem, Remi. Nie pchaj się w gniazdo szerszeni, proszę cię.

Prosił mnie. Jasne. Parę dni czy tygodni wcześniej sam wpychał mnie do łóżka z kimkolwiek, a teraz prosił mnie, abym przestał. Ludziom się wydawało, że mogą wyrażać swoje zdanie na prawo i lewo, bo każdego ono obchodzi. Może i mnie obchodziło. Z początku. Dlatego z rana odpowiedziałem mu jeszcze spokojnie.

– Olai jest chory. Nie widzę powodu, dla którego miałbym przestać z nim rozmawiać.

A potem Urlik zrobił coś, co przelało czarę goryczy. Zbierało się we mnie wszystko długimi tygodniami. Czyjeś problemy, moje problemy, czyjeś oczekiwania, moje oczekiwania, czyjeś życie, moje życie.

Believe it//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz