XV: Pierwszy dźwięk

552 71 8
                                    

|na kampusie|

Na kampus zwaliliśmy się równo za pięć dziesiąta wieczór. Ochroniarz spojrzał na nas ze znudzeniem, ale nie skomentował stanu uwalonej Loli, która wisiała na Hectorze, bo odleciała do krainy snu jakieś piętnaście minut wcześniej. Tylko ona była tak upojona alkoholem, że bełkotała i się chwiała. Urlik mógł stać koło niej w hierarchii pijackiej, ale jednak zachowywał pion i tylko sporadycznie się potykał na prostej drodze. Bastian na szczęście był w pobliżu i od razu mu pomagał. Coś mi mówiło, że ci dwaj mogą mieć szansę na przyjaźń, a to sprawiało, że po moim wnętrzu rozchodziło się ciepło.

Z całej paczki sportowców tylko Esben, Rik i Bastian wydawali mi się na tyle zdrowi umysłowo, że człowiek mógł im zaufać. Chociaż Esben na pierwszy rzut oka mógł sprawiać wrażenie zbyt egoistycznego, to raczej taki nie był.

Urlik z Bastianem szli w stronę akademika sportowców, czyli na lewo, ale Hector skręcał w przeciwną stronę, gdzie zapewne pokój miała Loli. Plus dla niego, że nie planował jej wykorzystać. Chyba. Petter w tym czasie zniknął mi z oczu. Rozejrzałem się i odnalazłem go przy ochroniarzu. Rozmawiali przez chwilę. Dziwnie się czułem, czekając na tego krasnala-kleptomana, ale chciałem zadać mu kilka pytań. Kolejnego dnia mogłem stracić odwagę.

Dołączył do mnie, a jego twarz jak zazwyczaj nie wskazywała emocji. Nie wiem, czy spodziewał się, że pójdziemy razem, czy oczekiwał samotności. Powolnym więc krokiem zmierzaliśmy do budynku w absolutnej ciszy. To aż dziwne, że w sobotę wieczór studenci nie wyprawiali jakichś imprezek towarzyskich.

– Pett, chciałbym cię o coś spytać – zacząłem niepewnie. Odpowiedziała mi cisza, ale się nie zraziłem. – To prawda, że ty i Olai...

– Olai mi niczego nie dał ani ja jemu – rzucił dobitnie. Niemal się wzdrygnąłem na tę stanowczość w jego głosie.

– Nie chodziło mi o seks – poprawiłem szybko, zerkając na niego z góry. Uniósł nieznaczni brew, ale nie patrzył mi w oczy tylko przed siebie. – Mieszkanie. Podobno mieszkacie razem.

– Och – wymsknęło mu się z nutą rozbawienia, które na twarzy nie zostawiło śladu. – Tak, to prawda.

– Czy on jest sportowcem?

Zaśmiał się krótko, aby zaraz spoważnieć niczym kamień. Popatrzył na mnie, gdy stanęliśmy przy drzwiach do akademika. Najwidoczniej rozmowę mieliśmy dokończyć tutaj, nie w środku.

– A ty jesteś? – spytał, czego w pierwszej chwili nie rozumiałem. – Akademik mogą zajmować sportowcy, tak? Ale ty nim nie jesteś, Revo. Lick też nie.

– Rozumiem – kiwnąłem głową. – Więc jest na rozszerzeniu? Zastanawiałem się, dlaczego korzysta z naszej pralni, a teraz po tym spotkaniu wszystko nabiera sensu. Wreszcie.

Sam się dziwiłem na tę dozę ironii w moim tonie, ale Pett mógł jej nawet nie dostrzec. Patrzył na mnie tak samo, aż nagle na coś wpadł, bo kącik ust poszybował gwałtownie do góry, a oczy zmieniły się w małe szparki.

– Spotkaliście się w pralni. Wczoraj.

– Co? – zdziwiłem się i modliłem, aby twarz nie zdradzała finału spotkania.

– Ohoho – zaćwierkał pod nosem ledwo słyszalnie. Przyłożył sobie jak dama dłoń do ust, aby wydać się bardziej uroczym. – Czyżby Olai jednak komuś dał? A może to ty dałeś? Nie cieszy mnie, że to Olai pierwszy widział twojego penisa. Powinieneś się zreflektować za pomoc dzisiaj.

Złapał mnie pod ramię. Przeszył mnie dreszcz przerażenia, bo ten chłopak miał tak szybkie zmiany nastrojów, że nie szło za nim nadążyć. Raz był znudzony, raz psychopatycznie dążył do celu, a raz – co było cholerną rzadkością – przemawiał tonem normalnego człowieka. Mądrego i mającego coś sensownego do powiedzenia.

Believe it//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz