LI: Zależy za bardzo

445 56 5
                                    

|Olai|

Nie wróciliśmy do mieszkania w akademiku. Zamiast tego przyjechaliśmy do domu Pettera jego autem. Samochód należący do Remiego stał na prywatnym parkingu szpitalnym, gdzie wykupiliśmy miejsce na następne doby, jako że właściciel był ich pacjentem. Było już po dwudziestej drugiej, ja byłem zmęczony przez lek, którego wyjątkowo zażyłem ćwiartkę, zamiast połówkę. Mimo wszystko otumanił mnie na tyle, aby wszystko docierało do mnie wolniej i tak samo wolno ze mnie wychodziło. Dlatego nie uderzyłem w nic ani w nikogo, tylko posłusznie po wypędzeniu przez lekarza wsiadłem na tylne siedzenie wozu Petta. Na przednim siedział wyjątkowo milczący Hector.

Nic nie wiedzieliśmy. Lekarze zabrali go na ostry dyżur, gdzie udzielali pierwszej pomocy, ale gdy nadeszła godzina końca odwiedzin, pielęgniarka przekazała nam tylko strzępki informacji, że życiu Remiego nic nie zagraża, a jego poważny stan bardziej wynikał z psychiki niż fizycznych obrażeń. Naliczono zwichnięty nadgarstek, obtłuczone palce tej dłoni, rozcięty łuk brwiowy, podbite oko. Z obrażeń poważniejszych, o których poinformowała na szarym końcu, było podejrzenie o pęknięcie żeber i wstrząśnienie mózgu, ale badania właśnie mu wykonywano, więc nic więcej nie mogła pewnie potwierdzić. Zresztą fakt, że w ogóle coś mówiła, wynikał z tego, że ja przedstawiłem się jako partner, a Petter jako brat. Zmierzyła go oceniająco, bo nie byli podobni do siebie nijak, ale zrobiła dla nas wyjątek.

Chciałem tam zostać całą noc, wziąć więcej leku i siedzieć, ale Petter wstał i zadecydował powrót ku uciesze pielęgniarki. Zapowiedział przyjazd kolejnego dnia, więc liczyłem, że nie kłamał. Niestety przy odczycie obrażeń był obecny Hector, bo jak stwierdził, zabroniłem mu tylko zabierania kogoś ze sobą, ale on z Petterem widzieć się mógł. Najwidoczniej miał rację, bo blondyn traktował go jak powietrze i po prostu nie reagował, a Hector się nie odzywał. Byłem już otumaniony, więc pytania się nie formowały, zostawały we mnie.

– Kurwa, wreszcie! – ucieszył się Rik, podrywając się z miejsca na nasz widok.

W salonie zastaliśmy wszystkich, których mogłem się spodziewać. Esben wyglądał na złego, ale raczej nie z powodu opuszczonego treningu, a z powodu Remiego w szpitalu. Bastian, przełknął nerwowo ślinę, siedząc obok niego. Bjørn stał za nimi z papierosem w ustach. Albo trawką. Nie interesowało mnie to, ale i tak przystanąłem za Petterem, obok Hectora. Dalej milczącego Hectora.

– Co z nim? – spytał kapitan, patrząc na czarnowłosego. – Wyjdzie z tego?

– Tak – potwierdził bez wahania. – Ale nie szybko z samego szpitala.

– Co mu się stało? – odezwał się Bastian, zaciskając szczęki. – Gdzie on w ogóle był?

– Właśnie – poparł go Dikrik.

– Nie twój interes – wtrącił się bez emocji Pett z dłońmi w kieszeniach. – Zwłaszcza nie twój.

– Słucham?

– Dobra, czekajcie. – Esben wstał. – Najważniejsza jest kwestia wypadku. Bo to wypadek, tak? Kurwa, my nic nie wiemy.

– Och, to nie wypadek – kontynuował Petter, kręcąc przesadnie głową. – To zorganizowana napaść. Pojechali za nim.

– Oni? – dopytywałem, nagle czując się w tyle z informacjami. – Jacy oni?

– Remi wyjawił mi to i owo podczas jazdy. – Postąpił krok do przodu, nikt inny się nie ruszył, nawet jego partner przestał palić. – Powiedział, że zatrzymali go, gdy wychodził z budynku, a wychodził, bo miał wrażenie, że ktoś podjechał. A gdy wyszedł, to go przyparli do muru. Krwawa miazga, panowie.

Believe it//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz