LIV: Kiedyś pewnie trafi

390 58 0
                                    

|w domu Pettera|

Petter dotrzymał słowa i nie wpuszczał do domu nikogo z wyjątkiem swojego faceta i Olaia. Słyszałem nawet na parterze donośne słowa Hectora, który sprzeciwiał się wyjściu, ale jednak wyszedł. Czułem się okropnie, że przeze mnie izolował swój dom od reszty sportowców, ale za każdym razem, jak wracał do domu z uczelni, pokazywał mi, jak bardzo ma to gdzieś. Moją troskę i niepokój. Zamiast tego zasypywał mnie jakimś żarciem na wynos, rozrywką w postaci kart czy planszówek. Przesiadywał ze mną, dopóty dopóki Olai nie wracał. Wtedy się wymieniali rolami.

W tej agonii trwałem trzy dni, zanim miałem serdecznie dość opiekunów. Urlika w esemesach, który nalegał na spotkanie; Olaia nocami, który ledwo sypiał, żeby nie mieć koszmarów przy mnie; Pettera, który nawet nie ukrywał, jak bardzo w poważaniu miał moje zażalenia co do opieki.

Z samego rana w piątek napisałem do Urlika, żeby przestał się martwić, a jeśli koniecznie chce pogadać na żywo, to zna adres Pettera. Dopisałem też, aby dostarczył mi laptopa do pracy. Podobną wiadomość wysłałem do blondyna, tylko uprzedzającą, że jeśli zjawi się mój współlokator u progu, to chciałbym z nim pogadać. Odpowiedź nie nadeszła, co wziąłem za zły znak. Petter nie znosił Urlika, a Urlik bał się Pettera. Jeśli spotkaliby się w jednym domu, to groziło jego ruiną. Wątpiłem jednak, aby właściciel odmówił mi tego spotkania, stąd ten brak jawnej odmowy.

Do Olaia z kolei napisałem, żeby w drodze powrotnej kupił pizzę. Odpisał niemal od razu.

„Świece też?"

„Wino!"

„Jakaż szkoda, camarade, że tobie nie wolno :)"

„Robisz ochotę na randkę, a potem ją niszczysz :c"

„Zabiorę cię na wino, jeśli wyzdrowiejesz. Na razie musi wystarczyć świecznik, nastrojowa muzyka i pizza. Jeszcze coś, co mógłbym zrealizować?"

„Pewnie, garnitur! Musisz wyglądać zajebiście w każdym."

„Masz szczęście, że lubię koszule i krawaty."

„Masz szczęście, że znalazłbym lepsze miejsce do zawiązania krawatu niż szyja ;)"

„Czy to propozycja, camarade?"

„:)"

Zacząłem się śmiać z naszej konwersacji. Owszem, miałem dość jego opieki nad wyraz, ale po naszej szczerej rozmowie w środę, stał się zupełnie inny. Bardziej taki... wyraźny? Kurczę, nie mam pojęcia, jak mógłbym to dobrze ująć. Wcześniej patrzył na mnie, ale bardziej z powątpieniem i niepewnością, a teraz patrzył we mnie. Nie doszukiwał się końca, jakby dał sobie z tym spokój i starał się ciągnąć to, co było, jak najdłużej mógł. Oczywiście mi to pasowało, bo zaczął się starać, zaprzestając negowania mojej miłości do niego. I być może jego przyszłej do mnie. Raz inicjowałem chęć na seks, którą zdecydowanie zgasił prostym „nie teraz". W pierwszej chwili pomyślałem o odtrąceniu, ale szybko doszło do mnie, że te słowa nie były otulone brakiem chęci na mnie, tylko bardziej przymusem odmowy. Nigdy nie byliśmy czułymi kochankami, obu nam to pasowało. Teraz gdy moje żebra wciąż domagały się uwagi i kuracji, Olai nie chciał przesadzić. Stąd braki w wysypianiu się u niego. Stąd moja frustracja.

Wyszedłem z łóżka i pierwszy raz po wzięciu prysznica poszedłem na parter. W domu panowała cisza, na zewnątrz świeciło słońce, które zwiastowało powrót wiosny. Robiłem małe kroki, podczas gdy ciało nieco protestowało po wielu dniach i tygodniach pozwalaniu mu na leżenie w łóżku. Najpierw szpitalnym, a potem Olaia. Mimo to korzystałem z ubikacji, to jasne. Jednak takie wychodzenie kończyło się dwudziestoma minutami, a potem znów leżałem. I leżałem. Miałem dość leżenia na najbliższy rok, słowo daję. Bolały mnie kości i kręgosłup, byłem pewien, że pobicie nie miało z tym nic wspólnego.

Believe it//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz