XXXVI: Zbawca uciśnionych

462 66 20
                                    

|na kampusie|

Parę godzin wystarczyło – kto się tego spodziewał? – i zacząłem czuć żałość. Zamiast spać, ja pół nocy czułem ogromny żal, że Zoe już nigdy nie będzie mi bliska. Że od jednego połączenia na kamerkach wyniknął konflikt tak poważny, że pewnie mogli nas nazywać wrogami numer jeden w Norwegii.

Starałem się, aby moja nauka nie ucierpiała z powodu prywaty, ale tak szczerze to średnio mi z nią szło. Materiał jedynie pamiętałem z kursów, a to, co próbowałem przyswoić w mieszkaniu, ani na chwilę nie zostawało w głowie. Dlatego zaproszenie Pettera do mieszkania z Olaiem potraktowałem jak światło w tunelu.

Kolejna ucieczka.

Być może tym to było, ale Urlik żegnał mnie tylko ze smutnym uśmiechem, nie żalem czy złością. Nasze przełamanie swoich tam łez pomogło rozwlec smutek i troski ponad złość i agresję. Obaj rozumieliśmy swoje powody, ale mniej mieliśmy sił, aby coś z tym zrobić. Urlik nie chciał zaufać tym ludziom, po części go nie winiłem. Ja za to nie potrafiłem dać mu żadnego dowodu już teraz na ich dobroć.

Rik był w związku ze starszą kobietą, Olai miał napady agresji, Petter groził użyciem siły psychicznej, a Esben i Bastian to najmniejszy problem w przypadku obaw Urlika. Mógłbym ich poprosić o pomoc, ale co by to dało? W zasadzie nic.

Rozmowa z Loli też by nic nie wniosła, to dziewczyna Hectora, owszem, ale panicznie się bała Petta i Olaia; czyli potencjalnie mogła zaszkodzić. Kto pozostał? Nikt. Byłem tylko ja i czas, który mógł przynieść dowód, że przeżyłem, a ci ludzie nie życzyli mi źle. Z drugiej strony nie mogłem być pewien, czy Olai pewnego dnia nie zapomni zażyć leków albo koszmar nie wytrąci go z równowagi do tego stopnia, że moje własne życie będzie zagrożone. Bałem się, nie zdurniałem do reszty, żeby nie brać tej ewentualności pod uwagę. Mimo to ryzykowałem, bo ufałem sobie i chciałem zaufać Olaiowi. Te chwile razem wystarczyły, abym nie tracił tej wiary w przyszłość. Wspólną. Bezpieczną. Usłaną kolcami co prawda, ale to nie szkodzi. Byłem na to gotów.

Jeśli ceną posiadania Olaia była strata Zoe... W porządku. Byłem gotów być szczęśliwy kosztem opłakiwania straty. Ten jeden raz... byłem gotów.

Wszedłem do mieszkania Pettera i Olaia, które faktycznie mieściło się na ostatnim piętrze, i doznałem małego szoku. Rozmiarami na pewno było równe naszemu, ale mieli jakoś więcej mebli. Kuchnię od salonu dzieliły regały z książkami i bibelotami, które nie miały dykty z tyłu. Kwadratowy stolik został przysunięty do końca tej prowizorycznej ścianki. Jeszcze więcej szafek, szaf tych wiszących i stojących. Ściany w odcieniu kawy z mlekiem. Ciemna podłoga. Prawie poczułem się jak w jakimś małym apartamencie, a nie w mieszkanku akademickim. Jeszcze nie zobaczyłem ich sypialni, ale przeczuwałem, że stylem to ona nie mogła odbiegać od głównego pomieszczenia.

Odstawiłem karton z potrzebnymi książkami i zeszytami pod ścianę obok drzwi, a torbę zsunąłem z ramienia i położyłem na karton. Petter obrócił się o sto osiemdziesiąt z uśmiechem na ustach.

– Witaj w domu, Revo. Prawdaż, że ładny? Kupę kasy kosztował.

– Kogo?

Pstryknął na mnie i się podekscytował sztucznie. Musiał być na jakimś haju, słowo daję.

– Lubię, gdy jesteś taki sarkastyczny, bardziej mi się taki podobasz! – Wywróciłem oczami, wchodząc głębiej i się rozglądając na boki. – Olaia nie ma. Wróci... – Spojrzał na zegarek na nadgarstku, którego nigdy u niego nie widziałem i chyba on też. – O, kto mi go założył?

– Pytanie, kto nie pozwolił ci go skolekcjonować?

– Dobrze – poparł mnie skinięciem. – Właściciel sam się znajdzie. A tymczasem... Tak, Olai wróci za trzy godzinki. Wysmaruj się nutellą, jest w lodówce, i czekaj na niego jak grecki bóg. Czy bogowie mieli nutelle?

Believe it//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz