6. Koszmar

9.8K 724 8
                                    

Nagle w drzwiach wejściowych pojawili się dwaj mężczyźni. Ci, którzy mieli spatrolować okolice. Ciężkie kroki odbiły się echem po pomieszczeniu. Podłoga zadrżała.

— I jak, złapaliście jakiś trop? - zapytał jeden z domowników.

— Nie. - wchodząc do środka pomieszczenia powiedział donośnym głosem. — A u was? - dodał po chwili ciszy.

— Też nic. Pusto. - w jego głosie można było usłyszeć zawiedzenie.

— Dobra, zostawmy to i przejdźmy do ważniejszych spraw... Jeżeli ktoś tu był, prędzej czy później go dorwiemy i się nim zajmiemy. - zadeklarował.

— Nią. - poprawił go.

— Hę? To kobieta?

— Matt ma rację. Zapach jest słaby, ale da się wyczuć płeć. - zebrani zamilknęli na chwilę.

— Co z tym robimy? - padło nagle pytanie.

— Zostawmy to. Później się tym zajmę osobiście. Wytropię ją. - rozpoznałam głos tego, co nazywali go Matt. Zadrżałam.

— A więc sprawa należy do ciebie. Zrób z intruzem co uważasz. Chodźmy nim nastanie pełnia, nie mam zamiaru was szukać. - dodał najstarszy śmiejąc się gorzko.

— Daj spokój. Myślisz, że to jest takie zabawne? - jeden z nich lekko się oburzył.

— No, a nie? Dziś pełnia mamy co robić. Zbierajmy się. - stanowczo oznajmił i wszyscy wyszli z domu.

Nie rozumiałam tej konwersacji. Najpierw to ciało, potem pełnia... Doszłam do wniosku, że mężczyźni musieli być członkami jakiejś sekty, odprawiającej rytuały w czasie pełni. W moim umyśle od razu pojawił się spójny element łączący całą tą maskaradę. Mężczyźni składali kogoś w ofierze dla swoich bogów. Moje oczy rozszerzyły się do rozmiarów nakrętek. Przyłożyłam dłoń do ust i zamarłam. Było jasne czym się zajmują. A jeszcze jaśniejsze okazało mi się to, co może znaczyć dla nich znalezienie mnie przypadkiem w swoim domu. Kolejna ofiara. Za wszelką cenę chciałam się wydostać z tego chorego domostwa. Nie zamierzałam być poświęcona ku czci jakimś bóstwom.

Po odczekaniu, aż członkowie sekty odejdą, zeszłam na parter i cicho wyszłam z budynku. Modliłam się, żebym znalazła drogę powrotna do domu. Mrok usłał się już między drzewami, a zimny powiew wiatru okalał moją twarz siarczystym szkłem.
Chciałam być już w domu i wziąć gorącą kąpiel. Ogrzać się pod kołdrą i zapaść w sen. Te myśli dodawały mi siły.
Rozejrzałam się uważnie po porośniętej mchem okolicy, aby wychwycić choć najmniejszy szczegół drogi, którą tu przybyłam. Musiałam szybko działać bo oni lada chwila mogli wrócić. Ujrzałam to samo strome zbocze, z którego się ześlizgnęłam. Wtoczyłam się na nie i nie zbaczając z kursu kierowałam się z nadzieją, że dotrę do domu. W pewnym momencie, jak dostrzegłam znajomie wykrzywione drzewa, zaczęłam biec. Wiedziałam, że jestem tuż, tuż domu.

— Mamo, jestem! - zawołałam odwieszając kurtkę. Upadłam na podłogę. Szczęśliwie dotarłam do domu. Tak bardzo mnie to cieszyło, że miałam chęć rzucić się matuli na szyję i wyć przeraźliwie, aby wypłakać koszmar, jaki przeszłam.

— Nareszcie! Martwiłam się. Następnym razem napisz mi wcześniej SMSa, gdzie się wybierasz. - skarciła moje nieodpowiedzialne zachowanie. Miała rację. Bałam się, że już jej nie ujrzę. — Dlaczego leżysz na podłodze? - zaciekawiła się.

— Jest chłodna. - powiedziałam pierwsze co mi przyszło na myśl.

Weszłam do swojego pokoju i oparłam się o drzwi. Nabrałam powietrza w płuca i ze świstem je wypuściłam. Ten dzień mógł okazać się moim ostatnim. Przez dłuższą chwilę stałam i wpatrywałam się w okno. Przywołałam w myślach rozmowę mężczyzn. Nie wiedziałam co miałam o tym myśleć. Wyraźnie słyszałam o jakimś ciele. Poczułam dreszcz na skórze. To by znaczyło, że mężczyźni są mordercami. Bałam się nawet o tym myśleć, a co dopiero kogoś zawiadamiać.
Przejrzał mnie fakt, że dom znajdujący się w lesie, był tak naprawdę około godzinę od naszego. Chciało mi się płakać. Nigdy tak bardzo się nie bałam.
Ułożyłam się wygodnie na łóżku i usnęłam w pozycji embrionalnej.
Nie wiedziałam czy śniłam, czy była to szara rzeczywistość. Czułam jakbym przeżywała to naprawdę. Jakby to była kara. Kara za to, że zawsze znajdę się w nieodpowiednim miejscu. Jakby wiedzieli, że to ja i chcieli dać mi nauczkę żebym ich nie wydała policji.
Znajdowałam się w środku ciemnego lasu. Noc przykryła już całą powierzchnię, a ja nie mogłam przez nią nic zobaczyć, poza tym co miałam parę metrów od siebie. Próbowałam szukać wyjścia, choć nie wiedziałam dokąd miałam iść. Niepewnie stawiałam pierwsze kroki. Z wyciągniętymi rękami pokonywałam nieznaną mi drogę. Nagle zahaczyłam o coś nogą, najwyraźniej była to gałąź. Zamiast upaść na twarz, ja leciałam w dół. W nieznaną mi przepaść. Wylądowałam gdzieś na dnie jakiegoś głębokiego dołu. Na górze ujrzałam rozmazane twarze czterech osób, które najwyraźniej miały ze mnie polewkę, bo słyszałam śmiech. Spanikowana uderzyłam pięścią w miękki piach, który delikatnie się osunął. Moi towarzysze zaczęli zakopywać mnie żywcem w ogromnym dole. Próbowałam się wydostać, ale za każdym razem upadałam. Oprawcy zdążyli zasypać mnie do połowy. Już odpuściłam, poddałam się i gdy piach sięgał mi do głowy zaczęłam się dusić. Kaszlałam, aż się obudziłam z tego koszmaru zlana zimnym potem. Chwyciłam się za klatkę piersiową i wzięłam głęboki wdech.
Cieszyłam się z tego, że to tylko mi się śniło.

— To tylko koszmar, Alison

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

— To tylko koszmar, Alison. Uch, to tylko zły sen... - wstałam mokra od potu. Godzina szósta pięćdziesiąt, zaraz i tak miał zadzwonić mi budzik. Zaczęłam się ubierać rozmyślając o całej tej sytuacji. Musiałam o tym zapomnieć, zająć się sobą. Raz na zawsze pozbyć się tego z głowy. Pragnęłam z kimś pogadać. Jedyną osobą, która przychodziła mi na myśl, to Catherine Didier, przyjaciółka z poprzedniej szkoły. Miałyśmy się kontaktować codziennie, ale obowiązki na to nie pozwalały i jedynie pisałyśmy na Facebooku. Było zdecydowanie za wcześnie, aby ją budzić. Doskonale wiedziałam, jak ważny dla Cat był sen. Mimo wszystko, zdecydowałam się zadzwonić.
Wybrałam numer i czekałam. Po trzecim sygnale odebrała.

— Halo? Kto dzwoni o tak wczesnej porze? - jej zmęczony głos odezwał się po drugiej stronie.

— Hej Cat, to ja Alis. Pamiętasz mnie jeszcze? - żartobliwie zapytałam.

— Alison?! Dlaczego mnie budzisz? Coś się stało? - zapytała już nieco żywszym głosem.

— Nie, to znaczy poniekąd...

— Alison do rzeczy, znamy się od małego, wiem kiedy coś leży ci na sercu... - powiedziała. Powiedziałyśmy sobie, że nikt nas nigdy nie rozłączy, nawet ta przeprowadzka. Byłyśmy jak siostry i zawsze nimi będziemy.

— Wiem...

— Alis, wiesz, że cię kocham... - powiedziała.

— Ja ciebie też Cat. - wyrzuciłam to z siebie. Powiedziałam jej wszystko, ale nie o ciele. Dobrze wiedziałam co by kazała mi zrobić. Policja to twój jedyny ratunek. A ja sądziłam, że to było jak skazanie się na śmierć. Musiałam po prostu milczeć. Poczułam się lepiej kiedy cząstkę tego wyrzuciłam. Długo gadałyśmy. Można było powiedzieć, że tak już na zapas. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, jak to dziewczyny. W pewnej minucie temat zszedł na chłopaków. Jak zwykle obgadała połowę klasy, ale ja również nie byłam jej dłużna nowinek. Odpowiedziałam jej o swojej.

— Alison bo się spóźnisz! - poinformowała rodzicielka.

Czułam się nieco lepiej, dzieląc się choć połową tego koszmaru z nią. Skończyłam niechętnie rozmowę.
Prawdę mówiąc przerażała mnie wizja wyjścia z domu. Bałam się. Bałam się lasu i jego okolic. Musiałam się jednak z tym zmierzyć. A przede wszystkim musiałam udawać, że nic się nie stało. Żyć, jak żyłam wcześniej. 

HybrydaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz